BlogiBlogi JOWLatestTadeusz Rogowski

Koalicje przedwyborcze czyli robienie wyborców w konia

W Niemczech istnieją dwie partie o takim samym chrześcijańsko-demokratycznym charakterze – Unia Chrześcijańsko-Społeczna (CSU) i Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU). Na co dzień „bliźniacy” ściśle ze sobą współpracują, wzajemnie koordynują poczynania, a w Bundestagu tworzą wspólną grupę. Nigdy nie przyszło im jednak do głowy, żeby dla zdobycia sztucznej przewagi stworzyć koalicję przedwyborczą. Wyborcy uznaliby to za kombinatorstwo i rozmywanie własnej tożsamości. Za to w Polsce cwaniactwo polityczne i zgniłe kompromisy przeżywają swój złoty okres. Stary bon mot z czasów PRL: „Urna wyborcza to magiczna szkatułka – wrzucasz Mikołajczyka, wychodzi Gomułka”, zyskuje nowy wyraz w III Rzeczypospolitej.

Wyobraźmy sobie taką sytuację. Robert Kubica oznajmia nagle swojemu sponsorowi PKN Orlen, że wczoraj właśnie zmienił nazwisko, więc od dziś proszę pisać na bolidzie i w programach wyścigów Formuły 1 jego nową godność, mianowicie Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, zamiast znanego w kraju i na świecie, ale już nieaktualnego Robert Kubica. Łatwo przewidzieć reakcję kierownictwa Orlenu na zaskakującą decyzję gwiazdy sportu i oszacować ją na dwa zawały serca, zawiadomienie do prokuratury, tudzież kilka pozwów sądowych plus żądanie zwrotu przekazanych wcześniej kwot pieniędzy. Reakcją mediów byłaby kampania narodowa przeciwko zmianie nazwiska przez Roberta vel Grzegorza, a reakcją kibiców żądanie ogłoszenia żałoby narodowej.

Z identyczną sytuacją mamy obecnie do czynienia w Polsce, tyle, że w nieporównywalnie większej skali. Główni gracze polityczni tj. partie, hojnie finansowani przez sponsorów (podatników-wyborców) postanowili przed wyborami pozmieniać nazwy, nie zamierzając przy tym zwracać wcześniej pobranych pieniędzy, które otrzymały jako konkretne osoby prawne, znane opinii publicznej i identyfikowane na scenie politycznej. Przez ostatnie 15 lat partie otrzymały z budżetu państwa ok. 1,5 miliarda złotych, jednak lista obdarowanych różni się w zasadniczy sposób od przygotowywanych na wybory list wyborczych. W nadchodzących wyborach obudzimy się w świecie zupełnie innych bytów i szyldów politycznych niż te, do których przywykliśmy i które przez długie lata hojnie finansowaliśmy. PO nie dostała przecież milionów od polskich sponsorów jako Koalicja Europejska, ale jako konkretny podmiot prawa, zarejestrowany w polskim Sądzie pod nazwą Platforma Obywatelska. Polski podatnik-sponsor nigdy nie przelewał ogromnych kwot pieniędzy na konto podmiotu politycznego o nazwie Zjednoczona Prawica, natomiast płacił setki milionów złotych na legalną partię o nazwie Prawo i Sprawiedliwość. PSL nie otrzymywał przecież od polskich podatników pieniędzy jako jakaś Koalicja Polska, ale konkretnie jako PSL. Pieniądze dostawał zawsze KORWIN (pisany małymi lub dużymi literami), a nie żadna koalicja o wydumanej krótkotrwałej nazwie. SLD napychało kieszenie banknotami nie jako koalicja o nazwie, której jeszcze nie wymyślono, ale zawsze jako SLD. Za to pieniędzy nigdy nie wziął Kukiz’15, który teraz może stać się pierwszą ofiarą koalicyjnych machinacji.

Politycy w Polsce zmieniają ustaloną rzeczywistość polityczną, rozpoznawaną przez ogół pod nazwami partii politycznych, umocowanych prawnie, zarejestrowanych w sądzie, posiadających rozpoznawalny profil i program polityczny, tworząc w ich miejsce zupełnie nowe byty polityczne, które nie występują na co dzień, nie są znane, istnieją krótko. Jest to nic innego jak mistyfikacja. Partie, na co dzień prowadzące ze sobą regularne wojny, zapałały do siebie miłością i postanowiły wymieszać programy, idee, zasady, pryncypia na targowisku, na którym płaci się synekurami i stanowiskami w instytucjach państwa i spółkach skarbu państwa. Wyborca, który płacił partiom za wyrazistość i rozpoznawalność, będzie przy urnie musiał rozwiązać prawdziwą szaradę, gdy na karcie wyborczej zamiast znanego „Robert Kubica” zobaczy „Grzegorz Brzęczyszczykiewicz”. Zamiast konkretnego programu zobaczy program-hybrydę koalicyjną, czyli uzgodnienia przy zielonym stoliku, których główna część – podział łupów po wygranych wyborach, będzie wyborcom nieznana.

Oczywiście, polskie prawo dopuszcza możliwość tworzenia koalicji przedwyborczych. Jednak mechanizm, który w dojrzałych demokracjach stanowi ułatwienie dla mniejszych partii, w polskiej chorej demokracji „proporcjonalnej” obraca się w swe przeciwieństwo – mechanizm eliminacji mniejszych partii oraz instrument monopolizowania sceny politycznej. Stosowany w Polsce sposób przeliczania głosów na mandaty metodą d”Hondta, który zdecydowanie faworyzuje duże partie, to przysłowiowy pikuś w zestawieniu z pomysłem na „koalicję przedwyborczą”, która przeradza się w kolejny instrument faworyzowania dużych partii.

W demokracjach zachodnich koalicje przedwyborcze są przywilejem małych, przeważnie skrajnych i lewicowych partii, objawem słabości, a nie przejawem siły. W Danii działa sojusz Czerwono-Zieloni (Enhedslisten – De Rød-Grønne), powstała w 1989 roku koalicja trzech partii lewicowych: marksistowskiej, marksistowsko-leninowskiej i trockistowskiej. W Holandii koalicję przedwyborczą tworzą głównie partie socjalistyczne z zieloną lewicą. Jednak w 2017 roku zniesiono tam prawo umożliwiające tworzenie koalicji przedwyborczych. Rządząca do niedawna w Grecji partia Syriza zaczęła jako koalicja wyborcza radykalnie lewicowych, eurokomunistycznych, trockistowskich i alterglobalistycznych ugrupowań politycznych, które potem zjednoczyły się w jedną partię. W Wielkiej Brytanii znana jest koalicja TUSC (Trade Unionist and Socialist Coalition), trockistowski sojusz transportowców, radykalnych socjalistów i szkockiej Solidarności, którego głównym celem jest zakwestionowanie kolejnych wyborów powszechnych. Wygląda jednak na to, że TUSC w Polsce znajduje naśladowców, nawet wśród partii określających się jako prawicowe.

Koalicje przedwyborcze mają jeszcze jedno złowieszcze oblicze – konserwują wszystkie choroby i wady systemu politycznego oraz eliminują siły reformatorskie, których istnienie w parlamencie jest zawsze w interesie państwa. W Polsce taki los może spotkać Kukiz’15, który toczy nierówną walkę o reformę wyborczą i polityczną państwa, a także o przyzwoitość w polityce i w imię tej przyzwoitości zrezygnował z ok. 30 mln zł subwencji budżetowej, rejestrując się jako stowarzyszenie. Teraz musi samotnie, nie posiadając możliwości tworzenia koalicji, która przysługuje tylko partiom, stawić czoła kolejnej o wiele groźniejszej patologii systemu politycznego. Czy Kukiz’15 polegnie w tej nierównej walce i czy w Polsce okaże się – parafrazując znane powiedzenie – że „nie warto być przyzwoitym”, zależy tylko od nas – ludzi, którzy chcą żyć w normalnym państwie i od czasu do czasu odczuć z tego powodu dumę. (tr)

—–
Grafika: The Guardian

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.