Trudna lokalność
O „ciężkim chlebie” lokalnego dziennikarza, którego codziennością jest mazurska prowincja, o trudnościach związanych z wydawaniem lokalnej gazety, o blaskach i cieniach zawodu dziennikarza oraz trudnych wyborach, z Wojciechem Serafińskim, redaktorem naczelnym i wydawcą „Panoramy Mazurskiej”, jednej z nielicznych niezależnych gazet lokalnych w Polsce rozmawia Katarzyna Enerlich
Katarzyna Enerlich: Prasa lokalna przeżywa wyraźny regres. Pan, mimo trudności na rynku, nadal utrzymuje swój niezależny tytuł. Jak się to udaje? Czy często nie przypomina to pracy niemalże dla idei?
Wojciech Serafiński: Robienie gazety lokalnej – to czysta idea. W większości gazety lokalne utrzymują się wyłącznie dzięki dochodom z innych źródeł, najczęściej z różnych wydawnictw. Tak jest i w przypadku Panoramy Mazurskiej. Utrzymanie gazety lokalnej jest trudne nie tylko z przyczyn finansowych, ale przede wszystkim osobowych. Tu pracuje się dla idei, a wynagrodzenie za teksty są raczej symboliczne.
Czy gdyby Pan musiał wybrać jeszcze raz – uruchomiłby Pan swój własny tytuł?
Na pewno nie. Tylko moja rodzina wie, jak lokalna gazeta wpłynęła na nasze życie. Wręcz zdominowała je. Także dlatego, że lokalne społeczności wciąż nie potrafią odnaleźć się w nowej, demokratycznej rzeczywistości i z przyzwyczajenia, zamiast kupować gazetę lokalną, w większości nadal, jak za czasów socjalizmu – sięgają po dzienniki ogólnopolskie i wojewódzkie. To, co lokalne, wciąż nie ma siły przebicia. Zresztą najlepiej to widać w polityce. I ostatni powód – pisanie prawdy w lokalnej gazecie, to niejako wyrok na samego siebie w środowisku. Prawda w naszym kraju wciąż jest niepopularna i przysparza wielu wrogów. W gazecie lokalnej nie da się pisać ogólnikowo i układnie. Bez szczegółów i konkretów gazeta lokalna nie ma racji bytu. A prawda, często jest bolesna. Dlatego robienie gazety jest naprawdę ciężkim kawałkiem chleba, wymagającym ogromnego samozaparcia i determinacji w tym, co robimy.
Na jakie trudności napotykał Pan w swojej pracy, zwłaszcza na początku prowadzenia gazety? Czy świadomość demokratycznej wolności była taka sama, jak współcześnie?
Przede wszystkim na arogancję władzy i niezrozumienie tego, czym jest wolna prasa i co niesie demokracja. Zdobycie jakiejkolwiek informacji było prawdziwym koszmarem. Urzędnicy zasłaniali się czym mogli, by tylko nie udzielić informacji. Najczęściej oczywiście tajemnicą. Stąd często korzystali z „usług” Naczelnego Sądu Administracyjnego, ale przecież nie tędy droga. Zanim wydany został wyrok, mijał i rok, stąd wiele informacji po prostu dezaktualizowało się.
Najgorsze w tamtych czasach (mówię o przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych) było to, że ludzie, którzy na solidarnościowych sztandarach nieśli hasła wolności, demokracji i prawa – byli najbardziej zatwardziałymi kontynuatorami niechlubnych metod stosownych w Polsce Ludowej. Oni naprawdę nie mieli pojęcia o tym, czy jest wolność. Dziś jest zdecydowanie inaczej. Władze o wiele bardziej liczą się z mediami, łatwiej też uzyskuje się informacje od czytelników. Jeszcze 10 lat bali się prasie lokalnej powiedzieć cokolwiek. Dziś sami przychodzą ze skargą na władze i ze swoim problemami, gdyż lokalna gazeta jest często dla nich ostatnią deską ratunku.
Pisał Pan na swoich łamach o jawności finansów publicznych, co nie podobało się władzy lokalnej. Na jakie trudności przy tej okazji Pan napotykał?
Wszelkie informacje dot. gospodarki samorządów były na początku skrzętnie ukrywane, zwłaszcza zarobki lokalnych prominentów. Podawano mi często ogólne kwoty z budżetu, w sytuacji, gdy ja domagałem się konkretnych, szczegółowych informacji. I tu zasłaniano się najczęściej tajemnicą i dobrami osobistymi. Przełamanie tego oporu nastąpiło po wyroku NSA w 1993 roku ze skargi naszej redakcji, który otworzył wszystkim dziennikarzom w Polsce drogę do informacji o zarobkach urzędników.
Czy trudno jest być lokalnym dziennikarzem? Nie jest Pan anonimowy, narażony jest Pan na ciągłą obserwację itp.
Niezwykle ciężko, gdyż gazeta lokalna musi pisać o konkretach. Napisze się o kimś źle – obrazi się zainteresowany, jego rodzina i masę znajomych. Napisze się dobrze – jest podobnie – obrazi się adwersarz tego, o którym dobrze napisano. Polska paranoja połączona z poplątaniem, przy naprawdę ogromnej nietolerancji dla poglądów i ocen innych ludzi.
Na czym, Pana zdaniem, polega profesjonalizm dziennikarski i etyka dziennikarska?
Profesjonalizm – z pewnością na umiejętności weryfikowaniu faktów i podchodzenia do wszystkich informacji z odpowiednią rezerwą. Nie wszystko, co nam się serwuje jest prawdziwe i obiektywne. Stąd musimy umieć weryfikować informacje, potwierdzać ich autentyczność i starać się zawsze zachować obiektywizm. Etyka – to przede wszystkim rzetelne pisanie prawdy, przy poszanowaniu wszelkich norm etyczno-moralnych. Choć wiem, że niekiedy jest to niezwykle trudne.
Kiedy można powiedzieć, że dziennikarz jest doświadczony?
Nigdy. Uczymy się i popełniamy błędy przez całe życie. Jeden dziennikarz jest bardziej doświadczony od drugiego, ale moim zdaniem na pewno nie ma tu znaczenia wiek. Znam młodych dziennikarzy, którzy są bardziej doświadczeni od tych, którzy są nimi już 20, 30, a nawet 40 lat. Doświadczenie z pewnością wynika bardziej z naszej wewnętrznej dojrzałości, niż z naszego wieku. Nie zawsze idzie to z sobą w parze. Na pewno pomaga w osiągnięciu dojrzałości bogaty warsztat i to coś, co drzemie w nas samych – dar do przekazywania innym informacji. Nie każdy go posiada.
Katarzyna Enerlich
wywiad opublikowany na stronach portalu www.epr.pl
Katarzyna Enerlich – dziennikarka prasowa i radiowa, absolwentka Studium Dziennikarskiego, przed obroną pracy licencjackiej (Wyższa Szkoła Dziennikarska im. M. Wańkowicza) na temat znaczenia prasy lokalnej. Laureatka nagród dla dziennikarzy lokalnycxh i obywatelskich. Publikuje w „Samorządzie Europejskim”, „Administratorze”, współpracuje z Radiem Olsztyn.