Animo et fide

Patron Polski Odrodzonej

Św. Andrzej Bobola – jego życie, śmierć męczeńska, dzieje kultu, które doprowadzą do kanonizacji i uznania za patrona Polski Odrodzonej – spina klamrą ten okres w historii Polski, który rozpoczyna się ślubami lwowskimi Jana Kazimierza, a kończy triumfalnym powrotem św. Andrzeja w relikwiach do Warszawy w 1938 roku. Są to dzieje stopniowego pogrążania się kraju w chaosie, upadku Polski i utraty niepodległości, wielkich proroctw wieszczących narodowe zmartwychwstanie, dążeń całych pokoleń do odzyskania Rzeczypospolitej, zakończonych jej wskrzeszeniem w 1918 roku oraz odparciem wojsk bolszewickich spod Warszawy dwa lata później.

W ciągu tych długich lat, jakby równolegle, toczyła się niezwykła historia, najpierw doczesnych szczątków, a później czczonych relikwii Andrzeja Boboli. Ich dzieje, związane w końcowym okresie z postacią św. Urszuli Ledóchowskiej, są mniej znaną, ale nie mniej pasjonującą historią, jak samo życie i dzieło obecnego Patrona Polski. Ukazują jak wielkie uczucia mogą rozpalić w milionach ludzi doczesne szczątki jednego człowieka, i jak groźne mogą stać się dla totalitaryzmów i antyludzkich systemów relikwie jednego świętego. Mówiąc najkrócej – ukazują siłę Wiary.

W ostatnich dniach grudnia 1655 roku zakończyło się oblężenie Częstochowy przez Szwedów. Lud oburzony tym, że wróg targnął się na największą świętość, wystąpił przeciwko najeźdźcy. 1 kwietnia 1656 roku król Jan II Kazimierz złożył w katedrze lwowskiej śluby, podczas Mszy świętej odprawionej przez nuncjusza papieskiego w Polsce, Piotra Vidoniego. Polskę zalewał właśnie „potop”, a kraj był prawie w całości opanowany przez Szwedów. Monarcha oddał kraj w opiekę Matce Bożej, wcześniej ukoronowanej na Królową Polski. U jego boku trwała królewska małżonka, Maria Gonzaga, która przyjęła imię Ludwika. Nie chciała naruszać zwyczaju Rzeczypospolitej, według którego imię Maria zarezerwowane było tylko dla Matki Boskiej.

Kilka dni po ślubowaniu, w lwowskim kościele jezuitów, nuncjusz Piotr Vidoni potwierdził mocą swego urzędu proklamację królewską, uznającą Najświętszą Pannę Maryję, Królową Narodu Polskiego. W listopadzie 1923 roku, kiedy Polska cieszyła się zwoją niepodległością zaledwie od 5 lat, papież Pius XI, były nuncjusz apostolski w Polsce, zezwolił na obchodzenie dorocznego święta 3 Maja, jako święta Królowej Korony Polskiej. W 1956 roju, po upływie 300 lat od ślubów lwowskich, naród polski złożył śluby przed obrazem Królowej na Jasnej Górze, a autorem przyrzeczeń był tym razem kardynał Stefan Wyszyński – Prymas Tysiąclecia – uwięziony wtedy w Komańczy. Tak jak wówczas treścią przyrzeczeń była odnowa moralna i poprawa losu narodu.

Rok po ślubach lwowskich, w Janowie Poleskim śmierć męczeńską z rąk kozaków poniósł jezuita Andrzej Bobola, ten sam, który przygotował tekst ślubów lwowskich Jana Kazimierza. Opis męczeństwa znaleźć można w przedwojennej książce prof. Feliksa Konecznego, „Święci w dziejach narodu polskiego”: „Otoczony przez hultajstwo, ukląkł na środku drogi, mówiąc: Bądź wola Twoja! Przywiązali go do drzewa, siekli rózgami, po czym pomiędzy dwoma jeźdźcami przytroczonego na powrozie zawlekli do Janowa, przed dowódcę kozackiego. Ten ranił go szablą w rękę tak straszliwie, iż ledwie wisiała bezładna, a drugim cięciem rozpłatał mu nogę. Inny jakiś kozak wyłupił mu oko. Potem przypiekali mu piersi i boki, zdzierali z niego żywcem skórę, obcięli mu nozdrza i usta i wyrwali język”. Jest to jeden z najłagodniejszych opisów męczeństwa przyszłego patrona Polski.

Andrzeja Bobolę pochowano tak, jak chowa się żołnierza na wojnie – w pośpiechu i bez rozgłosu. Zakon jezuitów na Kresach ponosił wciąż straty, a jego najlepsi synowie padali ofiarą okrutnych mordów. Przed nim złożyło ofiarę życia czterdziestu ośmiu jezuitów, a po nim, kilkunastu następnych.

Ciało kapłana przewieziono do Pińska, włożono do czarnej trumny, z napisem na wieku: Pater Andreas Bobola Societatis Jesu a Cosacis occisus. Był rok 1657, w następnych latach nastał w Rzeczypospolitej chaos i wojna o koronę polską. Przez kraj przeciągały obce wojska, grabiąc i niszcząc wszystko. Wielu straciło już nadzieję, że Rzeczypospolitą uda się ocalić od zguby. O Andrzeju i innych męczennikach zapomniano.

16 kwietnia 1702 roku, rektor kolegium jezuickiego w Pińsku, Marcin Godebski, miał niespodziewane widzenie. Ukazała mu się postać, od której biła dziwna jasność. Andrzej Bobola, bo on to był, najpierw wytknął rektorowi, że nie szuka oparcia w swoich zamęczonych braciach, a następnie obiecał, że otoczy kolegium w Pińsku opieką, jeśli tylko zostanie odnalezione jego ciało. Ks. Godebski, przejęty niezwykłą wizją, natychmiast nakazał odnalezienie trumny. Kiedy otwarto jej wieko, oczom obecnych ukazał się niezwykły widok: ciało Andrzeja było doskonale zachowane, i choć przykryte warstwą kurzu, widać na nim było ślady nie tylko okrutnych ran i tortur, ale również jakby świeżej krwi. Natychmiast przełożono ciało do innej trumny, którą umieszczono w krypcie. Od tej chwili, rozpoczęło się pielgrzymowanie do doczesnych szczątków męczennika. Ponieważ mnożyć się zaczęły opowieści o nadzwyczajnych łaskach, postanowiono wszcząć starania o beatyfikację Andrzeja.

W 1712 roku rozpoczął się proces informacyjny w Pińsku. Zbierano wszystkie wiadomości i świadectwa o męczeństwie, a wybitni duchowni i przedstawiciele ówczesnych elit społeczeństwa, z królem Augustem II na czele, słali do papieży prośby o beatyfikację. W 1755 roku, papież Benedykt XIV potwierdził dekretem męczeńską śmierć za wiarę Sługi Bożego Andrzeja Boboli. Przyszły jednak trudne czasy dla jezuitów, zakon w 1773 roku uległ kasacie, co nie pozostało bez wpływu na losy procesu beatyfikacyjnego. Kolegium jezuickie w Pińsku najpierw przeszło we władanie unitów, a następnie – po drugim rozbiorze Polski w roku 1793 – prawosławnych bazylianów. Tym polecono zakopanie trumny w ziemi. Na szczęście jednak, polecenia nie wykonano, a ciało udało się w 1808 roku przenieść z Pińska do Połocka. Po wydaleniu jezuitów z Rosji w 1820 roku, kolegium jezuickie w Połocku przeszło w ręce pijarów, którzy opiekowali się ciałem Andrzeja do 1830 roku, aż do czasu wydalenia z Rosji także tego zakonu.

W roku 1826 wznowiono proces beatyfikacyjny. Toczyły się też zabiegi dyplomatyczne, zwłaszcza ze strony carskiej Rosji, która upatrywała w tym akcję przeciwko sobie. Po wydaleniu pijarów, trumnę przeniesiono do kościoła parafialnego w Połocku, należącego wówczas do dominikanów. W 1851 roku, w związku z przygotowaniami do procesu beatyfikacyjnego, Stolica Apostolska poprosiła dominikanów o dokument potwierdzający kult Andrzeja. Kiedy prośbę spełniono, władze rosyjskie zastosowały represje, aresztując przeorów dominikańskich klasztorów w Petersburgu i Połocku i wyrzucając wreszcie w 1864 roku dominikanów z Połocka. Nie powstrzymało to jednak wiernych od oddawania czci Andrzejowi. Kult zataczał coraz szersze kręgi, obejmując również ludność prawosławną. Opiekę nad ciałem męczennika poleskiego przejęli księża diecezjalni.

W 1848 roku papieżem został Pius IX, który rozpoczął jeden z najdłuższych pontyfikatów, trwający 32 lata. Ten wielki papież ogłosił dogmaty o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny oraz o nieomylności papieża. Zwołał także w 1869 roku I Sobór Watykański. Zasłynął jako pogromca liberalizmu, ogłaszając encyklikę Quanta cura i załączony do niej Syllabus, zawierający spis błędnych tez, doktryn i idei. Dał się poznać jako przyjaciel Polski, protestując przeciwko rosyjskiemu okrucieństwu podczas dławienia powstania styczniowego w 1863 i wzywając cały Kościół do modlitw za Polskę. Potępił także kulturkampf w Niemczech, którego ofiarą padł arcybiskup Mieczysław Ledóchowski, prymas Polski, stryj Urszuli Ledóchowskiej, aresztowany przez Prusaków i zamknięty w więzieniu w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie zastała go wiadomości o otrzymaniu kapelusza kardynalskiego.

Beatyfikacja odbyła się 30 października 1853 roku, w bazylice Świętego Piotra w Rzymie, przyozdobionej tego dnia obrazem przedstawiającym Andrzeja przywiązanego do słupa i sieczonego przez oprawców. Świątynia, „Matka wszystkich kościołów” przyozdobiona była inaczej niż zwykle – nie dwoma herbami – papieskim i Władcy, któremu podlegał błogosławiony, ale dwoma herbami papieskimi, symbolizującymi opiekę Piusa IX nad ujarzmionym narodem i pełnioną w zastępstwie władzę królewską. W odpowiedzi car Rosji odwołał swego posła z Rzymu. W Polsce zapanował entuzjazm i żywy kult błogosławionego Andrzeja, symbolizującego od tej chwili wiarę w odrodzenie narodowe. Żeby to jednak zrozumieć, należy cofnąć się do wydarzenia z 1819 roku.

Dominikanin, ojciec Alojzy Korzeniewski, był prześladowany przez władze carskie za działalność patriotyczną. Pewnego razu doznał w swojej celi zakonnej w Wilnie czegoś, co odbiło się echem w całej Europie i przyczyniło do rozwoju kultu przyszłego patrona Polski. W wizji mistycznej ukazał mu się Andrzej Bobola, który polecił zakonnikowi otworzyć okno. Tam o. Korzeniewski ujrzał rozległą równinę, na której walczyły ze sobą narody Europy. Usłyszał też od Andrzeja Boboli słowa, które – podawane z ust do ust – obiegły niebawem cały kontynent: „Kiedy ludzie doczekają się tej wojny, po niej nastąpi pokój, a wraz z nim wskrzeszenie Polski, ja zaś zostanę uznany jej głównym patronem”. Całkiem możliwe, że słowa tej przepowiedni stały się natchnieniem dla Adama Mickiewicza, który modlił się na emigracji słowami swojej poezji: „O wojnę powszechną za wolność ludów, prosimy Cię, Panie…”.

W ciągu długich lat zaborów biskupi kilkakrotnie składali wizyty, żeby zbadać chwalebne szczątki męczennika. W 1857 roku arcybiskup mohylewski, Wacław Żyliński, nakazał ubranie ciała w nowe szaty oraz odcięcie części lewego ramienia, które przesłano papieżowi Piusowi IX. W 1896 roku ciało oglądał biskup sufragan mohylewski Franciszek Albin Symon, polecając oczyszczenie i nałożenie nowych szat, a także wyjęcie części kości kręgosłupa, jako relikwii. We wrześniu 1917 roku, kiedy trwała I wojna światowa, odbyła się uroczystość z udziałem arcybiskupa mohylewskiego Edwarda Roppa, podczas której otwarto trumnę błogosławionego Andrzeja, a po oczyszczeniu ciała i przybraniu w nowe szaty kapłańskie, umieszczono je w metalowej trumnie. Wtedy też wyjęto trzy żebra na relikwie.

Tymczasem wśród ludu narastał kult poleskiego męczennika. W 1907 roku uroczyście obchodzono na ziemiach polskich 250-lecie śmierci Andrzeja. W 1917 roku, męczennik poleski symbolicznie wrócił do Polski w cząstce swojej relikwii. Powracający z wygnania jezuita ks. Jan Rostworowski, przywiózł do Krakowa żebro błogosławionego Andrzeja, które uroczyście umieszczono 28 maja 1918 roku w jezuickim kościele św. Barbary, położonym tuż obok kościoła Mariackiego. W tej świątyni głosił swoje wielkie kazania jezuita ks. Piotr Skarga, tutaj też spoczywał inny jezuita, autor pierwszego tłumaczenia Biblii na język polski, ks. Jakub Wujek. W kaplicy kościoła zawieszono słynący łaskami obraz Matki Boskiej Jurowickiej, czczony w Jurowicach na Polesiu, a w 1886 roku ofiarowany krakowskim jezuitom.

Kiedy wreszcie w 1918 roku Polska odzyskała niepodległość, wielu uznało, że spełniło się proroctwo o. Alojzego Korzeniewskiego. Jednak nad krajem zawisło nowe niebezpieczeństwo – zbrojna inwazja bolszewizmu ze wschodu. W tych trudnych chwilach, polscy biskupi zwrócili się do papieża Benedykta XV z prośbą o kanonizację błogosławionego Andrzeja i ogłoszenie go patronem odradzającej się Polski. Kiedy u wrót Warszawy stanął wróg, kardynał Aleksander Kakowski nakazał odprawienie we wszystkich kościołach nowenny od 6 do 15 sierpnia 1920 roku. W stolicy słychać już było odgłos armat, kiedy 100 tysięcy ludzi przeszło 8 sierpnia z relikwiami Andrzeja Boboli w procesji. Tydzień później, 15 sierpnia, nadeszła wieść o wielkim zwycięstwie, które zapisało się w historii świata jako „Cud nad Wisłą”.

Dzieje relikwii Andrzeja po rewolucji w Rosji są tak niezwykłe, że mogłyby stać się kanwą powieści sensacyjnej. Bolszewicy, którzy traktowali religię jako „opium dla ludu”, natychmiast postanowili je przejąć. Pierwsze zabiegi nie przyniosły rezultatów, na skutek bezkompromisowej postawy biskupa Jana Cieplaka, sufragana mohylewskiego, którego sądzono w 1923 roku w procesie pokazowym w Moskwie, skazując na karę śmierci za „podżeganie do buntu poprzez zabobony”. Później wyrok zamieniono biskupowi na 10 lat więzienia, ale niemal natychmiast zwolniono pod naciskiem światowej opinii publicznej. To jednak, co nie udało się bolszewikom za pierwszym razem, stało się możliwe w 1922 roku. Specjalna komisja wkroczyła do kościoła, złamała pieczęcie na trumnie i zdarła szaty ze świętego. Kiedy postawiono trumnę w pozycji pionowej, uderzono nią mocno o posadzkę kościoła. Ku zaskoczeniu wszystkich, zwłoki się nie rozsypały.

Miesiąc później barbarzyńcy ponownie wtargnęli do kościoła i zabrali relikwie, bijąc tych wiernych, którzy próbowali przeciwstawić się grabieży i świętokradztwu. Trumna trafiła do Moskwy i została wystawiona w gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia jako „zabobon” i „osobliwość”. Porwanie relikwii odbiło się głośnym echem na świecie, posypały się protesty, interweniował też rząd polski. Wszystko na próżno. Przyszła jednak na Rosję klęska głodowa, a papież Pius XI zaczął słać znękanej ludności pomoc żywnościową, głównie transporty kolejowe zboża. Wówczas też, zapewne nie bez podpowiedzi potężnego generała jezuitów o. Włodzimierza Ledóchowskiego, papież upomniał się o relikwie Andrzeja. Gdyby jednak jezuici, potężny zakon rozsiany po całym świecie, działali w tej sprawie przez polskich braci, misja nie powiodłaby się, a bolszewicka Rosja nie ustąpiłaby, nawet w obliczu dramatycznej sytuacji w jakiej się znalazła. Dlatego też jezuici skorzystali z pośrednictwa swych amerykańskich braci.

21 września 1923 dwaj przedstawiciele Papieskiej Komisji Ratowniczej, amerykańscy jezuici, ojcowie Edmund Walsh i Leonard Gallagher, weszli do budynku Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia. Towarzyszył im podsekretarz stanu Komisariatu Spraw Zagranicznych oraz trzech członków Czeriezwyczajki – organizacji budzącej grozę w Rosji i na świecie. Na jej czele stał wówczas Feliks Dzierżyński, polski szlachcic, który – jak zauważa historyk Sławomir Koper – przy całej złej sławie, jaka go otaczała, okazywał zaskakujące propolskie zwroty i sentymenty, m.in. ocalając w tym samym 1923 roku Józefa Piłsudskiego przed organizowanym przez wywiad komunistyczny zamachem, któremu ostro się sprzeciwił. Ta osobliwa, ze względu na skład grupa ludzi, gdzieś na zapleczu budynku, w magazynach, odnalazła wśród rupieci szczątki Andrzeja Boboli. Bolszewicy postawili jednak jeden warunek: relikwie mają być przewiezione do Rzymu w tajemnicy, z ominięciem terytorium Polski. Trumna, w specjalnej opieczętowanej skrzyni, trafiła najpierw do Odessy nad Morzem Czarnym, skąd popłynęła statkiem „Cziczerin” do Konstantynopola. Tutaj załadowano ją na statek włoski „Carnero”, którym popłynęła do Brindisi we Włoszech, stamtąd zaś dotarła do Rzymu.

W uroczystość Wszystkich Świętych 1923 roku, relikwie Andrzeja Boboli złożono w kaplicy Świętej Matyldy w Watykanie. Natychmiast przystąpiono do ustalenia, czy relikwie są autentyczne. Posłużyła do tego ręka świętego, odcięta w 1857 roku z nakazu biskupa Żylińskiego i przechowywana w rzymskim kościele jezuitów Il Gesu. Ręka pasowała idealnie, więc relikwie pozostawiono w tym kościele, które z czasem stało się centrum kultu Andrzeja Boboli. Tam też, podczas pobytów w Rzymie, modliła się często matka Urszula Ledóchowska, przyszła święta.

Tak bardzo upragniona przez Polaków kanonizacja Andrzeja Boboli odbyła się 17 kwietnia 1938 roku, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego. Wcześniej, ogłoszono dekret o cudach bł. Andrzeja. Podczas uroczystego odczytania dekretu przemawiał o. Włodzimierz Ledóchowski, generał jezuitów, brat Urszuli Ledóchowskiej. Ambasador Polski w Watykanie, Władysław Skrzyński, raportował do kraju: „Zarówno tekst dekretu, jak i dziękczynne przemówienie Ojca Generała Jezuitów zawierały akcenty, które nadały uroczystości charakter manifestacji na rzecz Polski”. Dalej, znajduje się fragment, który nie pozostawia już wątpliwości, co do roli jaką odegrał o. Włodzimierz Ledóchowski w sprawie kanonizacji: „W zakończeniu przemówienia Ojciec Generał podziękował papieżowi nie tylko w imieniu Towarzystwa Jezusowego, lecz również i całej Polski dodając, iż ma nadzieję, że wolno mu to uczynić” – pisał ambasador Skrzyński, zauważając jednocześnie, że „ustęp powyższy był dość niezwykłym w ustach Generała Jezuitów podkreśleniem własnej narodowości”.

Z Polski przyjechało kilka tysięcy osób: biskupi, przedstawiciele władz państwowych, świata kultury, nauki i sztuki, wojskowi, osoby różnych stanów i zawodów, grupy w strojach ludowych. Matka Urszula Ledóchowska uczestniczyła w tych uroczystościach, bardzo je przeżywając. Atmosferę tamtego dnia oddała w „Dzwonku św. Olafa”, piśmie urszulanek: „Rzym stał się polskim miastem. Wszędzie słychać było polską mowę, widać było na piersiach pielgrzymów kokardki biało-amarantowe… Nawet wiekopomna, czcigodna bazylika św. Piotra podczas kanonizacji św. Andrzeja zamieniła się w polską świątynię, zadrżała polskim tchnieniem, roziskrzyła się polskim zapałem, rozmodliła się polską pobożnością, napełniła się polską miłością do ojczyzny, gdy z piersi wielotysięcznych pielgrzymów wzniosło się ku niebotycznej kopule Michała Anioła nasze Wspaniałe: Boże coś Polskę… Ojczyznę wolną pobłogosław Panie…”. W najśmielszych przewidywaniach nie mogła przypuszczać, że po upływie 65 lat, w tym samym miejscu, ona sama będzie wynoszona na ołtarze przez polskiego papieża Jana Pawła II, a jej święte relikwie nieść będzie matka Andrzeja Górska, która przyjęła imię zakonne ku czci męczennika poleskiego.

Papież Pius XI uznał, że relikwie powinny wrócić do Polski, jednak nie do Pińska lub Wilna, ale do Warszawy, której jako nuncjusz papieski nie opuścił w obliczu bolszewickiego zagrożenia w 1920 roku. Relikwie św. Andrzeja wyruszyły 8 czerwca 1938 roku w triumfalną podróż do Ojczyzny. Przez Lublanę w Słowenii, Budapeszt, Bratysławę, dotarły do granicy Polski i przekroczyły ją 11 czerwca 1938 roku. Naród dawno nie przeżywał takich chwil zjednoczenia jak wówczas, gdy w triumfie powracał jeden z najlepszych synów Polski.

Powracał w swych relikwiach złożonych w trumnie z kryształu i srebra, przewożony specjalnym pociągiem przez całą Polskę, w otoczeniu honorowych asyst, zatrzymując się w miastach i miasteczkach, witany na całej trasie przez tłumy wiernych. Pół wieku później, podobną triumfalną podróż przez Polskę, odbędą inne relikwie – matki Urszuli Ledóchowskiej, która przed śmiercią w Rzymie, tak często modliła się w kościele Il Gesu, rzymskiej przystani św. Andrzeja Boboli.

Relikwie wystawiono najpierw w warszawskiej archikatedrze Świętego Jana, później przeniesiono je do kaplicy jezuitów przy ulicy Rakowieckiej. Podczas oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 roku, kiedy w kaplicę trafił pocisk artyleryjski, relikwie przeniesiono na Stare Miasto, do kościoła jezuitów przy ulicy Świętojańskiej. Tutaj pozostały do czasu powstania warszawskiego, kiedy to w obawie przed zniszczeniem postanowiono przenieść je do kościoła Św. Jacka przy ulicy Freta. Po zakończeniu działań wojennych relikwiarz przeniesiono 7 lutego 1945 roku na Rakowiecką, a 13 maja 1989 do wybudowanego sanktuarium św. Andrzeja.

Od tego dnia święty Andrzej Bobola przebywa w swej stolicy, wypełniając proroctwo, patronując Polsce i metropolii Warszawskiej, czczony przez kolejne pokolenia wiernych. On, wolny, wśród wolnych.

Od pierwszych chwil odzyskanej w 1918 roku niepodległości, stanął przed Polską problem zagospodarowania kresów wschodnich Rzeczypospolitej. Polesie, stara kraina w dorzeczu Prypeci i Bugu, pokryta bagnami i torfowiskami, była jednym z najbardziej zacofanych cywilizacyjnie regionów, nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Ludność żyła w niezmienionych warunkach od wieków, dominowała prymitywna gospodarka rolna, a widok ludzi ciągnących pług nie był zjawiskiem rzadkim. Ziemia ta, uboga, a zarazem obdarzona niezwykłym pięknem, stała się terenem misyjnym w centrum chrześcijańskiej Europy. Któż, jeśli nie misjonarz i męczennik poleski, św. Andrzej Bobola, mógł zachęcić do poświęcenia swych sił dla tej krainy?

Pierwsza placówka urszulańska na Polesiu powstała w sierpniu 1933 roku w Horodcu. Później następne placówki misyjne w powiatach kobryńskim, janowskim i pińskim. Siostry zakładały przedszkola, koła gospodyń, szwalnie, czytelnie, roztoczyły też opiekę nad chorymi. Tutaj, w niezwykle trudnych warunkach, rozpoczynały pracę późniejsze przełożone generalne urszulanek szarych: Franciszka Popiel i Andrzeja Górska. Z czasem przybył im nowy sojusznik. „Był ks. Zieja. Będzie naszym misjonarzem poleskim – bardzo dobry i święty” – zapisała matka Urszula Ledóchowska w kronice zgromadzenia pod datą 29 marca 1937 roku. Czas szybko pokazał, że jej wrażliwe serce znów nie myliło się – tenże ks. Jan Zieja okazał się godny tytułu misjonarza poleskiego, a po wojnie będzie jednym z pierwszych kapłanów, którzy podejmą misję na innych kresach – zachodnich, w polskim już Słupsku, na terenach, które dziś wchodzą w skład powołanej w 1972 roku diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

Ostatni rok swego życia poświęciła matka Urszula Ledóchowska przygotowaniom do budowy domu dla pielgrzymów w Janowie Poleskim. miejscu męczeńskiej śmierci św. Andrzeja. Nabyła więc kawałek zroszonej krwią męczeńską ziemi, rozpoczęła zbiórkę funduszy, wydała odezwę w sprawie budowy domu pielgrzyma w Janowie: „Myśl ta spokoju mi nie daje i, rozważywszy pro i contra, postanowiłam zabrać się z pozwoleniem J.E. ks. biskupa pińskiego i w porozumieniu z ojcem generałem jezuitów do urzeczywistnienia tego projektu”. Z typowym dla siebie zapałem apostolskim, przedstawiała wizję przyszłego ośrodka: „Ufam, że powstanie dom i że ze wschodu i z zachodu, z północy i z południa naszej Ojczyzny spieszyć będą tłumy pobożnych pątników, którzy modlitwą wyproszą u św. Andrzeja błogosławieństwo Boże dla siebie, dla swych rodzin i dla Ojczyzny naszej, aby pod opieką naszego Męczennika-Bohatera została tym, czym była od wieków: „Polonia semper fidelis”.

W 1938 roku przybyły pierwsze cztery siostry. Z pobliskiego Mołodowa dojeżdżała młodziutka, ale obdarzona dynamizmem apostolskim siostra Franciszka Popiel. To właśnie ona będzie reprezentowała urszulanki podczas Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego na Jasnej Górze i to ona wraz z innymi. urszulankami przygotuje tron dla kardynała Stefana Wyszyńskiego – tron, który podczas całej uroczystości pozostanie pusty, symbolizując nieobecność interrexa – niekoronowanego władcy Polski, jakim w czasach trudnych dla ojczyzny byli zawsze prymasi.

Tadeusz Rogowski

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.