Jakie znowu święto wolności?
Zbigniew Herbert pisał przed laty, że jeżeli Polska odzyska utraconą niepodległość, to wybiegnie na ulice Paryża i będzie krzyczał w kierunku każdego napotkanego przechodnia Viva la Polonia. Jednak, naszemu wielkiemu wieszczowi nie przyszło do głowy wybiec na ulice Paryża w dniu 4 czerwca 1989 roku. Nie zrobił tego nigdy, aż do chwili swojej śmierci w 1998 roku.
I znowu feta w rocznicę wyborów z 1989 roku. Wystawy, akademie, odznaczenia… Bryluje prezydent państwa, który jak sam wielokrotnie wcześniej podkreślał – że, 4 czerwca 1989 miał wątpliwości – co do sukcesu, teraz buńczucznie ogłasza nam nowe święto – święto wolności. Pomimo tego, że mediom często zdarza się nawet twierdzić, że 4 czerwca jest „rocznicą pierwszych wolnych wyborów” w Europie Wschodniej, a zarazem datą graniczną upadku komunizmu i odzyskania przez Polskę niepodległości. To jednak nie wszyscy Polacy ulegają podobnym nastrojom i nie podlegają zbiorowej amnezji świętowania.
Przecież jeszcze na kilka dni przed rozpoczęciem rozmów „okrągłego stołu” z tzw. opozycją konstruktywną gotową na podjęcie kompromisu z komunistami, „nieznani sprawcy” mordują 20 stycznia 1989 roku ks. Stanisława Niedzielaka, a 30 stycznia tego samego roku – ks. Stanisława Suchowolca – zaangażowanych m.in. w pomoc dla więzionych i represjonowanych działaczy „S”. Na kilka dni przed samymi wyborami z czerwca 1989 roku ginie utopiony w kętrzyńskim jeziorku przez tych samych „nieznanych sprawców” – Robert Możejko, działacz Federacji Młodzieży Walczącej…
Mówi ostatni więzień komunizmu
Wybory z 4 czerwca 1989 były klasycznym przykładem wyborów niedemokratycznych, a ich wynik z góry ukartowano w wyniku porozumień: Okrągłego Stołu i tych tajnych w Magdalence. Gwarantując w nich 65 proc. miejsc dla PZPR i jej satelickich organizacji partyjnych, a tylko 35 proc. dla tzw. strony społecznej. A jak się plan za pierwszym razem nie powiódł, bo wyborcy odrzucili tzw. listę krajową, to zrobiono tzw. dogrywkę z wyborów. Żartowano wtedy w szeregach tzw. opozycji „niekonstruktywnej”, że Wałęsa z Jaruzelskim i Kiszczakiem zafundowali nam 35 proc. demokrację, a wiadomo, tak jak nie ma 35 proc. dziewictwa, tak i niemożliwa jest 35 proc. demokracja.
Do 23 grudnia 1989 roku, a więc także w czasie, gdy premierem PRL był już Tadeusz Mazowiecki, w wiezieniu w Barczewie przetrzymywano wciąż Józefa Szaniawskiego, więźnia systemu komunistycznego w Polsce. W wywiadzie, jakiego udzielił on przed dwoma laty „Naszemu Dziennikowi”, mówi o 4 czerwca 1989 wprost:
– Jak mogę uznać ten dzień za datę zwycięstwa nad komunizmem, skoro siedziałem tego dnia w więzieniu? I to w więzieniu bez wątpienia komunistycznym. Mało tego, po tym rzekomym zwycięstwie nad komunizmem siedziałem tam jeszcze pół roku. Kto mnie wtedy więził, jak nie komuniści?
Poproszony jednak przez dziennikarza, aby odniósł się do tego problemu, abstrahując od swoich osobistych przeżyć i doświadczeń, stwierdza jeszcze bardziej dosadnie:
– Podobnie uważam, że tego dnia komunizm w Polsce wcale się nie skończył. Formalnie państwo o nazwie PRL istniało do grudnia 1989 roku. Mazowiecki nie tylko nie był pierwszym niekomunistycznym premierem, ale był ostatnim premierem komunistycznego rządu. Był nim ze względu na swój życiorys, na nazwę państwa, którym rządził, i ze względu na to, że na tę funkcję został wykreowany nie tylko przez Geremka, Wałęsę, Michnika, Jaruzelskiego i Kiszczaka, ale także przez ambasadora Związku Sowieckiego Wiktora Borowikowa. Warto podkreślić, że gdy Mazowiecki został premierem, to pierwszym gościem, jakiego przyjął, był gen. Władimir Kriuczkow, szef, KGB. To on jako pierwszy przyjechał złożyć Mazowieckiemu osobiste gratulacje. To daje wiele do myślenia. W rządzie Mazowieckiego Kiszczak dostał, oprócz funkcji szefa MSW, także tekę wicepremiera, a więc patrząc obiektywnie w kategoriach hierarchii państwowej, człowiek odpowiedzialny za śmierć górników w kopalni „Wujek”, szef bezpieki w strasznej dekadzie lat 80., w rządzie Mazowieckiego awansował. Podobnie Wojciech Jaruzelski – z I sekretarza KC PZPR awansował na prezydenta III RP. Takie są fakty dotyczące zwycięstwa nad komunizmem 4 czerwca, a cały ten solidarnościowy sztafaż to manipulacja służąca robieniu ludziom wody z mózgu.
Trudno mi się nie zgodzić z autorem powyższych słów, zwłaszcza, iż sam zostałem zatrzymany i pobity w żoliborskim komisariacie MO w drugiej połowie lipca 1989 roku. A powodem mojego zatrzymania był kolportaż zdjęć Wojciecha Jaruzelskiego, podobno obrażających wtedy majestat Prezydenta PRL, którym 19 lipca 1989 roku został właśnie Jaruzelski w wyniku zdrady 19 posłów i senatorów OKP.
Czym zatem były wybory z 1989?
Z całą pewnością wyborów z 1989 roku nie należy utożsamiać z upadkiem komunizmu ani w Polsce, ani tym bardziej w Europie Środkowo-Wschodniej. W Polsce rok 1989 umożliwił raczej skuteczne przedłużenie agonii systemu komunistycznego na następne kolejne dziesięciolecia w sytuacji, kiedy uwarunkowania międzynarodowe kończyły jego racje bytu. Dzięki tamtym wyborom i tamtemu porozumieniu stało się możliwe uwłaszczenie komunistów kosztem całego narodu i zalegalizowanie zbrodni komunistycznych poprzez zapewnienie im „grubej kreski”.
I jeszcze jedna ciekawa konkluzja podczas zebrania założycielskiego Stowarzyszenia Federacji Młodzieży Walczącej bodajże we wrześniu 2007 roku, Sławomir Cenckiewicz, znany historyk i dawny działacz FMW, zaprezentował nieznany wcześniej film, nagrany podczas spotkania Lecha Wałęsy z przedstawicielami związkowymi a jednocześnie funkcjonariuszami MO z początków 1990 roku. Trudno nam było uwierzyć w to, co wtedy zobaczyliśmy. Otóż Lech Wałęsa przekonywał zebranych, aby nie mieli żadnych zahamowań, w używaniu siły, w celu przywracania porządku publicznego, zwłaszcza w stosunku do grup radykalnej młodzieży.
W innym tekście, Sławomira Cenckiewicza czytamy: Klimat przełomu lat 1989/1990 oddają też w jakiś sposób dokumenty odnalezione w Instytucie Pamięci Narodowej. Zwłaszcza jeden, z którego wynika, że jeszcze w końcu maja 1990 r. już nie Służba Bezpieczeństwa, a Urząd Ochrony Państwa rozpracowywał trójmiejską FMW. „Prowadzone przez nią akcje mają coraz mniejszy rezonans społeczny. Działalność FMW ulegnie prawdopodobnie całkowitemu zanikowi” – napisał kończący sprawę operacyjnego rozpracowania kryptonim „Federacja” funkcjonariusz UOP ppłk Andrzej Kuziała z WUSW w Gdańsku.
Kiedy zatem powinniśmy świętować?
Pozostaje, zatem odpowiedzieć nam na pytanie, kiedy rzeczywiście komunizm w Polsce upadł tak naprawdę. I tutaj znowu pojawiają się wątpliwości. Może nie w stosunku do samego systemu, którego z całą pewnością już dawno nie ma. Ale przecież pozostaje w pamięci, to, co tak niedawno kpiąc ze strony solidarnościowej, powiedział dla TVN 24 gen. Czesław Kiszczak. Stwierdził on dosadnie, że skoro nikt mu nawet nie próbował odebrać emerytury przez ostatnie 20 lat, to tak naprawdę twierdzenie o słabości i upadku strony komunistycznej w 1989 mija się z prawdą.
Tymczasem Józef Szaniawski we wspomnianym wywiadzie dla „ND” pytany o określenie takiego przełomowego momentu w Polsce, dodaje jeszcze:
– To niezwykle ważna sprawa dla naszego 40-milionowego Narodu, który od dziesięcioleci usiłował wybić się na niepodległość. (…) Niemcy mają taki symbol – to dzień zburzenia muru berlińskiego i rozpoczęcia szturmu na kwaterę główną Stasi, zakończonego jej zdobyciem i przejęciem całego archiwum. Czesi i Słowacy mają swoją aksamitną rewolucję w Pradze i w Bratysławie, Rumuni mają dzień rozstrzelania Ceausescu, nawet Rosjanie mają taki dzień, kiedy Borys Jelcyn z czołgu na placu Czerwonym proklamował upadek komunizmu. A w Polsce jakimś dziwnym trafem wszystko się rozmyło. Nie ma takiej przełomowej daty. Powiem więcej, fakt, że premierem polskim mógł zostać Józef Oleksy, prezydentem przez dwie kadencje Aleksander Kwaśniewski, fakt, że za zbrodnie komunistyczne nikt nie został do dziś tak naprawdę ukarany, że nie wykryto sprawców morderstw politycznych lat 80., nawet w tak zdawałoby się prestiżowej dla solidarnościowej strony sprawie mordu na ks. Jerzym Popiełuszce, to wszystko sprawia, iż dzisiaj taki przełomowy dzień trudno wskazać.
Dlatego też może dajmy sobie spokój ze ściganiem się w Europie na wydarzenia w 1989 roku. Nie lepiej byłoby podkreślać, że wszystko zaczęło się 31 sierpnia 1980 roku, kiedy po raz pierwszy na tak masową skalę powstał ruch związkowy i antykomunistyczny zarazem. Przecież właśnie wtedy, ten ogólnopolski i robotniczy zryw podważył sens istnienia systemu budowanego w oparciu o leninowską zasadę tzw. terroru klasy robotniczej. A jeżeli koniecznie chcemy mieć swój udział także w upadku muru berlińskiego, to z całą pewnością lepszym byłoby podkreślanie pierwszeństwa strajków majowo-sierpniowych w 1988 roku, niż wątpliwego sukces wyborów kontraktowych z czerwca 1989.
Polecam także krótki film pt. „Niech się święci 4 czerwca”, patrz poniżej:
Mariusz A. Roman
Dla nas w Koszalinie udział w przygotowaniach do wyborów 4 czerwca w ramach tzw. Komitetów Obywatelskich był świętem wolności. My sie nie znaliśmy na polityce, my chcielismy wolnej Polski. Drukowalismy ulotki i gazetę, kleiliśmy na mieście, siedzielismy na nocnych dyżurach, udostępnialismy swoje mieszkania, wynosiliśmy zapasy żywnosci, co co mieli dawali swoje samochody. Wtedy jeszcze nikt tego ttak jak autor nie widział. Dopiero później przyszła refleksja. Dla mnie sprawą ktora mnie otrzeźwiła była nagła likwidacja komitetów obywatelskich S. Nie mielismy wyrobienia politycznego, ale logika wskazywała na jedno – Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść. Nie o demokrację chodzi, tylko o władzę dla nielicznych. Jak można było zamordowac wielomilionowy zryw obywatelski? Dlaczego historycy jeszcze tym sie nie zajeli? Dlaczego Wałesie nikt nie zadał tego pytania teraz w kolejną rocznicę? To była zdrada!!! To było porzucenie ludzi i zmarnowanie juz po raz kolejny energii Polaków podobnie jak to zrobiono przez wporowadzenie stanu wojennego. I w jednym się zgadzam – że nie jest to święto wolności, ale rocznica zdrady.
Dlatego musimy wprowadzić w Polsce JOW, przywrócić podmiotowość obywatelom. Wtedy chodziło o rozprzedanie majątku, wyprzedaży polskiego przemytsłu i stoczni, zniszczenie energii Polaków i pozbawienie ich podmiotowości. Świadomy obywatel był tylko przeszkodą, a świadomy i zorganizowany obywatel był wrogiem kliki z Magdalenki. Więc jeśli ktos dziś piszę, że to zdrajcy, po stokroc ma rację, ale jeśli nie dodaje, że to nalezy zmienić przez upoodmiotowienie obywateli (JOW) – to powraca myśl, że znów chodzi o to samo co wtedy, tylko komu innemu. Na to Polacy nie pójdą. Ruch naprawy Polski musi się zacząć od upodmiotowienia obywateli, czyli zmiany ordynacji wyborczej i systemu politycznego.
Festiwal obłudy, Suchocka ambasadorka Polski przy Watykanie (!!!) nauczycielką polskiej demokracji. Lewandowski z wysokim orderem na szyi. Zadowolone z siebie towarzycho, syte, obiweszone orderami, pewne siebie, bezczelne.
[img]http://wirtualnapolonia.files.wordpress.com/2008/08/nie_dla_bydla.jpg[/img]
Nigdzie chyba w Polsce tak dobrze nie widać działania Magdalenki jak w Koszalinie. Harmonia idealna, na zmiany raczej nie zanosi się, rośnie poczucie bezkarności i stają się coraz bardziej bezczelni. Chyba nawet już się nie kamuflują przed społeczeństwem.