BlogiBlogi historyczneTadeusz Rogowski

Jak szlachta polska w Gdańsku się zabawiała

Od XV wieku źródłem dostatku gospodarczego Rzeczypospolitej był handel zbożem spławianym Wisłą do Gdańska i Odrą do Szczecina. Najwięcej zboża, na skalę towarową produkowała polska magnateria, ale spora część pochodziła z majątków szlacheckich, które przy odpowiednim poziomie gospodarowania mogły wyprodukować nadwyżkę przeznaczoną na sprzedaż. Powszechnie uważa się, że handel zbożem obejmował tylko tereny położone wzdłuż Wisły. Nowsze badania wskazują jednak, że spływ zboża odbywał się także innymi żeglownymi rzekami, dopływami Wisły: Narwią, Pilicą, Bugiem, Wieprzem, Wisłokiem, Dunajcem i Sanem. Obejmował więc ogromne terytoria ówczesnej Rzeczypospolitej.

Szlachta sprzedająca nadwyżki zboża mogła korzystać z pośredników, co jednak znacznie obniżało zyskowność przedsięwzięcia. O wiele bardziej opłacalne było dostarczenie zboża do Gdańska na własną rękę. Z czasem ten sposób upowszechnił się. Miał jeszcze jedną zaletę: umożliwiał zakup innych towarów, niedostępnym w Polsce, w tym także luksusowych. Wkrótce doroczna podróż Wisłą do Gdańska stała się wymaganym w świecie szlacheckim rytuałem i głównym tematem życia towarzyskiego. Polski szlachcic mógł zobaczyć wielki świat. Gdańsk, jedno z większych w tej części Europy miast, cieszył się szeroką autonomią w ramach Rzeczypospolitej. Miasto tętniło życiem, nie pozbawionym wszak wielu pokus. W porcie stało kilkaset statków, ulice rozbrzmiewały różnojęzycznym gwarem, składy i kramy pełne były towarów pochodzących z całego świata, kwitła kultura z całym bogactwem jej form.

Szlachcic po dokonaniu transakcji kupował prezenty, świecidełka i rzadkie towary dla rodziny, po czym ruszał na zwiedzanie miasta. Tutaj czekało na niego mnóstwo atrakcji. W 1663 roku, przebywający w Gdańsku Francuz o nazwisku Payen natknął się w winiarni na polskiego szlachcica, który właśnie sprzedał swoje zboże. Opis tego spotkania stanowi swego rodzaju perełkę. Ukazuje nie tylko sposób w jaki szlachta spędzała czas w portowym mieście, ale przede wszystkim polską obyczajowość w konfrontacji z obyczajowością człowieka Zachodu.

Kiedy już dobrze popiliśmy i właśnie mieliśmy wychodzić, zobaczyliśmy wchodzącego człowieka około sześciu stóp wzrostu, o wygolonej twarzy i głowie, ogorzałym obliczu i czole tak pomarszczonym, że pod zmarszczkami znikały niekiedy oczy. Był to polski szlachcic w otoczeniu 15 pachołków. Skoro tylko nas zobaczył, podszedł z deklaracją przyjaźni i ściskając nas, wyrażał przekonanie o naszej rycerskości tudzież pełny swój dla nas szacunek. Trzeba więc było uciec się do łaciny. Oświadczył, że czuje się niezdrów i od dwu tygodni jest w poszukiwaniu po mieście tak zacnej kompanii, by się naocznie przekonać, czy nie bardziej zbawienna okaże się raczej hulanka niż przestrzeganie diety (…)

Kiedy wychyliliśmy już z piętnaście czy szesnaście wielkich kielichów, towarzysz mój ofiarował mu swoją fajkę, ów zaś nieszczęśnik, który nigdy nie używał tytoniu, wsadził ujście cybucha aż po gardziel, wciągnął w brzuch pełny haust dymu tytoniowego. Twierdził, że tytoń należy pić, a nie pykać i gubić go w powietrzu. Nagle jednym ruchem porwał się od stołu, pochwycił lichtarze z zapalonymi świecami, uderzywszy jednak głową o mur, runął na wznak. Toczył pianę jak byk i sądzono, że wściekłość przyprawi go chyba o śmierć. Nadeszły lekkie wymioty – szlachcic stał się dostępniejszy, my zaś pełni najlepszych nadziei. Runął tedy na oślep w moją stronę i objąwszy mnie za szyję, omal nie udusił mnie wśród czułych uścisków. Oświadczył, że zostanę jego zięciem, tj. mężem jednej z dwu jego córek, którą odda mi wedle mego wyboru wraz z dziesięcioma tysiącami liwrów i dwustu chłopami. Na cześć naszego przyszłego małżeństwa wychylaliśmy toast za toastem.

Nagle patrzę, a tu leży rozciągnięty na ziemi. Dopiero w tej pozycji, leżąc, krzyknął o wino, bo pragnął wypić na pohybel Turkom i na zatracenie imperium otomańskiego. Zapewnił mnie, że jestem już Polakiem i należałoby przywdziać polski strój. Zdjął wtedy wierzchnie swe okrycie, szkarłatne, spięte srebrnymi agrafami i podbite kunami, i narzucił na wierzch mej odzieży, po czym poniesiony fantazją jął mnie ubierać od stóp do głów, następnie odpiął wiszącą u jego boku szablę, kazał mi ucałować ze czcią jej rękojeść i oświadczywszy, że cała Polska zawdzięcza jej wolność – przypasał mi ją do boku. Tymczasem zachodziłem w głowę, jak wywikłać się z tej przeklętej sprawy.

Zapewne nasz szlachcic powrócił do swego majątku z nieco uszczuploną kiesą. Na pewno jednak przez rok cały będzie zabawiał swoimi opowieściami brać szlachecką podczas licznych, zakrapianych miodem i winem spotkań towarzyskich. A na przełomie lata i jesieni następnego roku znów ruszy w kolejną, pełną przygód i wrażeń podróż do Gdańska.

Tadeusz ROGOWSKI

Źródło cytatu: Cudzoziemcy o Polsce, wyd. J. Gintel, Kraków 1971 [za:] Norman Davies, Boże igrzysko
Cytat zawiera skróty nieuwidocznione w tym tekście.

Jeden komentarz do “Jak szlachta polska w Gdańsku się zabawiała

  • he he he he dobre! wczoraj brałem udział w podobnej imprezce. 🙂 Łacina była też 😀

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.