Wybory świat

Brytyjskie wybory i dylematy

UK electionWyniki wyborów do brytyjskiej Izby Gmin skłaniają do refleksji. Rządząca Partia Konserwatywna otrzymała 331 mandatów, Partia Pracy – 232, Szkocka Partia Narodowa – 56, demoliberałowie – 8, północnoirlandzka Demokratyczna Partia Unionistyczna – 8, północnoirlandzka Sinn Fein – 4, północnoirlandzka Socjaldemokratyczna Partia Pracy – 3, Walijska Partia Narodowa (Plaid Cymru) – 3, północnoirlandzka Partia Unionistów Ulsteru – 2, zieloni i osławiona Partia Wolności Zjednoczonego Królestwa – po jednym mandacie. Jest też przynajmniej jeden poseł niezależny. Co sądzić o tych wynikach, jak je interpretować?

Punktem wyjścia może być odpowiedź na pytanie: jaki jest cel systemu wyborczego? Większościowy system wyborczy z JOW, jakim od XIX wieku operują Brytyjczycy, ma na celu uruchomienie sprawnego i stabilnego rządu. Idąc na wybory, Brytyjczycy tym się też kierują: akt wyborczy jest dla nich przede wszystkim wskazaniem formacji, która będzie sprawowała władzę. W wyborach 2015 r. Brytyjczycy osiągnęli ten cel, jaki przyświeca wyborom większościowym. Partia Konserwatywna uzyskała większość z 650 mandatów w Izbie Gmin. Pozwoli jej to samodzielnie sprawować władzę, utworzy stały i jak myślę stabilny rząd, który z powodzeniem przetrwa kadencję. Oznacza, że Brytyjczycy odrzucają eksperyment z koalicyjnością rządów, że wracają do bardziej komfortowej dla nich sytuacji rządów jednej partii: wiedzą kto rządzi, jaki program realizuje i kogo rozliczać.

Liderzy partii, które poniosły porażkę w wyborach – N. Farage (UKIP, Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa), Nick Clegg (Liberalni Demokraci) i Ed Miliband (Partia Pracy) – natychmiast po ich zakończeniu, w ciągu jednej godziny, złożyli dymisje. W Polsce taka sytuacja jest niewyobrażalna. Foto: „Mirror”.

Rozumowanie takie jest ważnym i już zadawnionym komponentem ich kultury politycznej. Historyk prawa Konstanty Grzybowski pisał już w 1946 r. w pracy „Demokracja angielska” następująco: „Poza krótkimi okresami, w Anglii ostatnich lat dwustu istnieją tylko dwie partie, mające szanse uzyskania większości w Izbie Gmin, a wskutek tego rządów w państwie, mające równocześnie szanse, że każda z nich będzie rządzić s a m a, bez konieczności poparcia innych partyj, a więc w konsekwencji i bez kompromisów programowych z nimi. Toteż wyborca angielski wie, że jeśli jego partia zwycięży w wyborach, to będzie wykonywanym jej program wyborczy, a nie coś, co dopiero wyłoni się w parlamencie z kompromisu między różnymi grupkami politycznymi, z których każda zapowiada co innego w wyborach, żadna zaś sama nie ma większości w parlamencie. Partia zaś wie, że jeśli zyska większość, to będzie musiała zrealizować swój program, a nie będzie mogła powoływać się na to, że ktoś inny jej w tym przeszkadza, a ona sama nie ma większości – partia więc musi przedstawić wyborcom taki program, który uważa za realny, a nie taki który by najłatwiej zyskiwał jej głosy wyborców – wszak niewykonanie tego, co zapowiedziała i mogła wykonać, bo miała większość, grozi jej utratą zaufania wyborców przy przyszłych wyborach. Wyborca wie z góry, co uczyni przyszły parlament, jeśli w wyborach zyskają większość konserwatyści, co zaś uczyni, jeśli większość będą mieli liberali (jak dawniej) lub laburzyści (jak obecnie). Wyborca ma przed sobą w okresie kampanii wyborczej dwie jasne i wyraźne alternatywy polityczne – i to wzmacnia jego zaufanie do parlamentu i posłów. Po drugie: wyborca głosując na swojego kandydata wie równocześnie z góry, kto będzie przywódcą (leaderem) jego partii, a więc kto będzie premierem, jeśli jego partia zyska większość. Głosując bezpośrednio na swego kandydata, głosuje równocześnie pośrednio na przyszłego premiera, a więc na osobę, która będzie kierowała państwem, która będzie kierowała realizacją programu politycznego wyborcy i będzie za realizację tego programu odpowiedzialna. Wyborca wybiera nie tylko posła – wybiera faktycznie również przyszłego kierownika państwa na okres najbliższej kadencji Izby Gmin”. Myślę, że bogata i w znacznym stopniu aktualna treść cytatu w pełni uzasadnia jego zastosowanie.

Nie jest jednak przesądzone jak długo jeszcze formuła rządów jednopartyjnych utrzyma się w Wielkiej Brytanii. Przez dziesiątki lat po II wojnie światowej Brytyjczycy cieszyli się walorami rządów jednopartyjnych. Były możliwe dlatego, że zasadniczo spierali się głównie w sprawach ekonomiczno-społecznych. Sprzyjało to silnej pozycji dwóch kluczowych partii – konserwatystów i laburzystów – a większościowy system wyborczy tę dwupartyjność osłaniał. Sytuacja ta ulega dzisiaj zmianie. W Wielkiej Brytanii przybywa problemów spornych. Poza kwestią polityki gospodarczej i społecznej, Brytyjczycy szukają odpowiedzi na pytanie o swoje miejsce w Unii Europejskiej, o stosunek do imigrantów i związaną z tym kwestię miejsc pracy, o status Szkocji czy Walii. W tych sprawach dzielą się coraz bardziej, a odzwierciedleniem tego są zmiany w systemie partyjnym, w tym sukces właśnie Szkockiej Partii Narodowej. Nie jest wykluczone, że powoli kończy się komfortowa dla Brytyjczyków sytuacja, że mieli system dwupartyjny – w takim rozumieniu, że tylko jedna z dwóch kluczowych partii mogła samodzielnie sprawować władzę. W wyborach 2015 r. rząd jednopartyjny jest następstwem nadzwyczajnej mobilizacji Partii Konserwatywnej, przejęcia przez nią pewnych postulatów i działaczy partii N. Farage`a.

Nie ma większego sensu oskarżanie brytyjskiego systemu wyborczego o to, że nie kreuje parlamentu w pełni reprezentatywnego dla podziałów politycznych. Nie jest to w ogóle jego celem; taki cel stawiają przed sobą proporcjonalne systemy wyborcze. Tym niemniej, w świetle rozstrzygnięć, jakich dokonali teraz Brytyjczycy, to i tak widać, że mniejsze partie w tym systemie potrafią się odnaleźć. Wybory brytyjskie z 2015 r. wydają się odsłaniać znamienną właściwość większościowego systemu wyborczego realizowanego w JOW. Właściwością tego systemu jest z jednej strony to, że sprzyja partiom obywatelskim, dużym i dobrze zorganizowanym, a z drugiej – że daje szansę na zaistnienie w parlamencie także formacjom małym i kandydatom niezależnym. Właściwie tak też stało się w ostatnich wyborach. Dwie kluczowe partie brytyjskie – konserwatyści i laburzyści – będą dominowały w Izbie Gmin (563 mandatów na 650). Zarazem jednak partie mniejszościowe też są obecne w Westminsterze. Zobaczymy więc w Izbie Gmin jak poczynają sobie przedstawiciele Szkockiej Partii Narodowej, demoliberałów, Walijskiej Partii Narodowej, Partii Wolności Zjednoczonego Królestwa, zielonych oraz reprezentantów partii z Irlandii Północnej (Demokratycznej Partii Unionistycznej, Sinn Fein, Socjaldemokratycznej Partia Pracy, Partii Unionistów Ulsteru). Warunkiem uzyskania mandatu w przypadku partii mniejszych i kandydatów niezależnych jest jednak skoncentrowanie poparcia w konkretnych regionach i okręgach. Widać to najwyraźniej po sukcesie Szkockiej Partii Narodowej. Obok konserwatystów – właśnie SPN jest tym rzeczywistym zwycięzcą wyborów. Jej sukces jest wyrazem narastania „narodowego ducha” wśród Szkotów. Generalnie wybory w 2015 r. wydają się świadczyć, że system wyborczy w Wielkiej Brytanii respektuje także tych teoretycznie „słabszych”.

Warto przy tym zauważyć, że sukces SPN kruszy kolejny mit, wysuwany w ocenach odnoszących się do większościowego systemu wyborczego z JOW. Mit ten sugerował, że w Wielkiej Brytanii większość jednomandatowych okręgów wyborczych to partyjne „twierdze”, zabetonowane i nie do ruszenia. Dotychczas w Szkocji większość mandatów przejmowała w JOW brytyjska Partia Pracy. I cóż się wczoraj stało z tymi laburzystowskimi „twierdzami”? Poddały się? Nie! Niemal wszystkie dotychczasowe laburzystowskie „twierdze” zostały zdobyte przez SPN. Dlaczego zostały zdobyte? Bo w większościowym systemie wyborczym wszystko rozstrzyga się na samym dole, w JOW. Tam trzeba zdobyć serca i umysły wyborców. Może to zrobić każdy kandydat. Laburzyści zresztą także zdobyli mandaty w nowych dla siebie okręgach. Wczorajsze wybory – patrząc w szerszej perspektywie – nakazują zachowanie ostrożności w operowaniu tezą o istnieniu „twierdz” partyjnych. Widać, że mogą być zmurszałe.

Nota bene: rezultaty wyborów Szkocji wskazują też na rosnąca rolę młodych ludzi. Wieść niesie, że w jednym z okręgów 20-letnia studentka pokonała kandydata laburzystów do fotela ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii!

Właściwością (i zaletą) większościowego systemu wyborczego wydaje się być i to, że nie sprzyja formacjom radykalnym, skrajnym, ulokowanym na biegunach sceny politycznej. Wybory brytyjskie z 2015 r. potwierdzają to. Egzystująca na fali wznoszącej Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa uzyskała tylko jeden mandat w Izbie Gmin. Jak to interpretować? Jest to wymowne świadectwo tego, że nie jest akceptowana przez większość Brytyjczyków. System wyborczy nie może zastępować poglądów, preferencji i rozstrzygnięć wyborczych samych obywateli. Nie może rozstrzygać o wynikach wyborczych na podstawie sondaży czy matematycznych proporcji. O wyniku głosowania muszą decydować sami wyborcy. I musi się to dokonać nie gdzieś na górze, a na samym dole, w okręgu wyborczym, bo tylko w nim głos obywatela może mieć znaczenie. To warunek brzegowy demokracji. I Brytyjczycy tak to rozstrzygnęli. Głosując w jednomandatowych okręgach wyborczych, w większości odrzucili partię N. Farage`a. Oznacza to także, że w przyszłości Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa musi poszukać większego poparcia w samym społeczeństwie brytyjskim, musi z nim zbudować porozumienie, musi to porozumienie zbudować na samym dole. Na dzień dzisiejszy tego nie osiągnęła. Nie można więc mieć pretensji do systemu wyborczego, że „nie zauważył” istnienia partii N. Farage`a. System wyborczy powinien jedynie rejestrować relacje autentycznie istniejące na linii partia – wyborcy/obywatele. A z brytyjskich rozstrzygnięć wyborczych w 2015 r. wynika, że N. Farage i jego formacja może są popularni w Europie, Polsce, mediach, ale nie mają dostatecznie wysokiego poparcia wśród samych wyborców w Wielkiej Brytanii.

N. Farage pomylił się licząc na to, że skoro jest postacią medialną, to mandat ma zapewniony. Jak widać, nie dzieje się to automatycznie i w ogóle nie jest proste. Trzeba zbudować porozumienie i zyskać uznanie na samym dole społeczeństwa, wśród ludzi. Po jego porażce osobistej widać, jak silny jest mechanizm selekcji w JOW i ile pracy trzeba włożyć, żeby tam wygrać.

Nota bene: trzeba przyznać i docenić to, że liderzy tych formacji brytyjskich, które jakoś „przegrały” te wybory zachowali się godnie. Zrezygnowali z przywództwa swoich partii. Tak uczynili N. Farage, Ed Miliband (lider Partii Pracy) i Nick Clegg (lider demoliberałów). Rodzi się tu pytanie: czy będzie to wzór pozytywny dla polityków polskich?

Kwestią otwartą pozostaje to, jak sami Brytyjczycy zbilansują wybory z 2015 i jak odłoży się to w ich myśleniu o własnym państwie. Dyskusyjna jest teza, że Brytyjczycy chcą zmienić system wyborczy do Izby Gmin. Myślę, że ich stanowisko w tej sprawie będzie rozdwojone. Spodziewać można się, że zmiany systemu wyborczego będą chciały niektóre brytyjskie partie polityczne i ich liderzy. Obecnie wprowadzenia systemu proporcjonalnego najsilniej domagają się brytyjscy demoliberałowie, ale liczba partii tego żądających może się zwiększyć. Nie ma w tym nic dziwnego. W perspektywie historycznej podobnie rzecz wyglądała w innych krajach. Tam, gdzie partii przybywało, rodziła się chęć zamiany większościowego systemu wyborczego na system proporcjonalny. Towarzyszyła też temu znamienna zmiana podejścia do istoty reprezentacji parlamentarnej. W początkach parlamentaryzmu przyjmowano, że parlamenty są reprezentacją społeczeństwa, wybieraną w naturalny, większościowy sposób. Gdy zwiększyła się liczba partii, to zmieniono wyobrażenie istoty parlamentaryzmu: odtąd miał być reprezentatywny dla podziałów partyjnych, a wyrażać to miał proporcjonalny system wyborczy. Promotorami tej metamorfozy byli sami liderzy partyjni. Prawdopodobnie tak też będzie w Wielkiej Brytanii. Można przewidzieć, że to niektórym partiom i ich liderom będzie szczególnie zależało na wprowadzeniu proporcjonalnego systemu wyborczego. Wątpliwe jednak, czy tego samego będą chcieli obywatele brytyjscy. W Wielkiej Brytanii propozycja wprowadzenia systemu proporcjonalnego jest wysuwana już od pierwszej połowy XIX wieku. Przez te już ponad 150 lat nigdy nie była bliska realizacji. Nie ma żadnych podstaw do tego, by przyjmować tezę, iż Brytyjczycy wkrótce zdecydują, że czas porzucić JOW. Prawda jest taka, że Brytyjczycy świetnie znają walory systemu większościowego, potrafią go bronić i go obronią. Referendum z 2011 r. wyraźnie to potwierdza. Wyniki wyborów w 2015 r. raczej też.

Zdzislaw Ilski

Źródło: Zdzisław Ilski – Brytyjskie wybory i dylematy, „Gazeta Obywatelska”, 11.05.2015

Zdzisław ILSKI (ur. 1959) – doktor politologii, specjalizujący się w historii politycznej, myśli politycznej, systemach politycznych i wszelkich szeroko rozumianych zagadnieniach politycznych. Od ponad 20 lat pracuje na Politechnice Wrocławskiej. Autor m.in. książek „Jakub Bojko 1857-1943”, „Formuła wyborcza u progu niepodległej Polski (do 1920 r.)” oraz kilkudziesięciu artykułów naukowych.
Uczestnik Ruchu Obywatelskiego na Rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.

5 komentarzy do “Brytyjskie wybory i dylematy

  • Większość idiotów w Polsce powtarza jak mantrę „że system JOW jest niereprezentatywny”. Ten tekst świetnie wyjaśnia o co chodzi w polityce io o co powinno chodzić w Polsce.

    Odpowiedz
  • Trzech przegranych od razu w ciągi niecałej godziny składa dymisje, w Polsce może przegrać pięc razy pod rząd, a i tak będzie rządził sobie dalej.

    Odpowiedz
  • Demoliberał Clegg (ten w środku) domagał się zmiany ordynacji i to na skutek jego nacisków przeprowadzono w tej sprawie w 2011 ogólnokrajowe referendum w Wielkiej Brytanii. Wynik był miażdżący dla tych, którzy domagali się zmiany JOW na inną ordynację. Ok. 70 proc. wśród 19 mln głosujących Brytyjczyków, opowiedziało się za dotychczasowym systemem czyli JOW. Już wtedy Clegg powinien złożyć dymisje, bo jego koncepcja poniosła klęskę. Nie złożył, więc wyborcy zaczekali do wyborów i pokazali kolesiowi drzwi. Tak działa demokracja.

    Odpowiedz
  • Farage, wielbiciel Putina, to Korwin-Mikke brytyjskiej polityki. Taki sam pajac, osiągający takie same marginalne wyniki. Mina błazna – bezcenna.

    Odpowiedz
  • mamisynek Clegg chyba sie popłakał. ciekawe jak będą wyglądać nasi „politycy” jak po 25 latach żarcia odbierze się świnkom koryto 😉

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.