Uncategorized

Fikcja ekologicznej niezależności

EkodolaryOrganizacje działające na rzecz ochrony środowiska, które w coraz większym stopniu wpływają na regulacje prawne Unii Europejskiej, są na tyle uzależnione od unijnych funduszy, że podważa to ich niezależność. Rozmaite organizacje ekologiczne należą do najbardziej wpływowych lobby w Brukseli. Opiniują w zasadzie większość strategicznych regulacji dotyczących przemysłu, energetyki, a także dopuszczania na rynek unijny konkretnych produktów.

Ekolodzy od 20 lat promują walkę ze zmianami klimatu. Doprowadzili do przeforsowania rewolucyjnych w swojej skali projektów takich jak Protokół z Kioto, Europejski System Handlu Emisjami czy Pakiet Klimatyczny. Projektów, które w swoim postulacie dekarbonizacji wywracają do góry nogami gospodarki takich krajów jak Polska, od lat bazujących w energetyce na swoich zasobach naturalnych. Organizacje zielonych popierały wprowadzenie regulacji REACH, nakładającą na firmy chemiczne rygorystyczne obowiązki związane z dopuszczeniem swoich produktów na rynek. Ekolodzy, w ramach polityki „zrównoważonego rozwoju”, wspierają nakładanie protekcjonistycznych ceł na produkty importowane np. papier czy biopaliwa, które ich zdaniem nie spełniają kryteriów arbitralnie rozumianej ochrony środowiska. Wytwarza się także system oznakowania produktów, w tworzeniu którego kluczowy udział biorą oczywiście ekolodzy, decydujące, które produkty mogą być sprzedawane, a które nie w krajach UE. W Brukseli funkcjonuje już termin, który określa te praktyki mianem „zielonego protekcjonizmu”.

Skoro organizacje zajmujące się rzekomo głównie działaniami na rzecz ochrony środowiska naturalnego, osiągnęły tak gigantyczny wpływ na funkcjonowanie pogrążonej w kryzysie europejskiej gospodarki, zasadne jest postawienie pytania, czy są to rzeczywiście niezależne organizacje pozarządowe.

Światło na sprawę rzuca opublikowana niedawno lista organizacji, które dostały bezpośrednie wsparcie finansowe z Unii Europejskiej w ramach programu LIFE+. Program został utworzony przez Komisję Europejską w 1992 r. na rzecz finansowania „innowacji ekologicznych, ochrony przyrody i możliwości rozwoju”. W 2011 r. bezpośrednie wsparcie finansowe otrzymało 27 organizacji na łączną kwotę ok. 9 mln euro, czyli ok. 38 milionów złotych. Dotacje wyniosły od kilkudziesięciu tysięcy do ponad 770 tys. euro. Rekordzista – europejska gałąź organizacji Friends of the Earth otrzymała prawie 778 tys. euro, ClientEarth – 748 tys. euro, a WWF – 594 tys. euro. Jak nietrudno zauważyć są to kwoty, o których przeciętna organizacja pozarządowa może tylko pomarzyć.

Jeszcze bardziej szokującym od kwot jest fakt, że dla większości organizacji publiczne dotacje (a więc takie na które składają się europejscy podatnicy) są podstawą status quo. Innymi słowy, gdyby nie przychylność Komisji Europejskiej, takie organizacje straciłyby rację bytu, nie mając pieniędzy na dalsze funkcjonowanie w założonej przez siebie skali.

Jak obliczył brytyjski think-tank International Policy Network, aż 9 z 10 największych organizacji ekologicznych w Europie, tworzących koalicje Green 10 otrzymały w latach 1998-2009 aż 66 mln euro bezpośrednich dotacji z UE. Dla pięciu z nich dotacje stanowią ponad 50 proc. rocznego budżetu. Przeciętny roczny budżet wynosi kilka milionów euro, z czego pokaźny procent wydawanych jest na lobbing w instytucjach europejskich.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Komisja Europejska i organizacje zrzeszające aktywistów oraz ideologów ekologizmu, funkcjonują w doskonałej symbiozie. KE może zawsze liczyć na poparcie wdrażanych przez siebie regulacji pod hasłami ochrony środowiska. Organizacje ekologiczne mogą zaś polegać na szczodrości Brukseli. Dochody z publicznych dotacji najbardziej „przedsiębiorczych” organizacji, takich jak Birdlife Europe, Friends of the Earth czy WWF wzrosły od 270-900 proc.

Powstaje zatem pytanie, czy organizacje ekologiczne, których działalność zależy od przyznawanych przez brukselskich urzędników pieniędzy są rzeczywiście „pozarządowe” czy „prorządowe”?

Tomasz Teluk

Artykuł ukazał się w „Naszym Dzienniku”.

Tomasz TELUK jest dyrektorem Instytutu Globalizacji, ekspertem Centre for the New Europe w Brukseli. Wydał książkę „Mitologia efektu cieplarnianego”, za którą w 2009 r. otrzymał międzynarodową nagrodę Templeton Freedom Award.

Dziękujemy panu Tomaszowi Telukowi za zgodę na przedruk tekstów na naszym portalu.

Jeden komentarz do “Fikcja ekologicznej niezależności

  • UE to tylko jedno ze źródeł „zasilania” ekologów, są jeszcze inne, o których nie wypada pisać bez ryzyka narażenia się na proces sądowy 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.