Tygodnik Solidarność o Ruchu JOW
Czyżby jednak polityków miał najbardziej interesować ów „urobek polityczny” czyli podchwycenie łatwych, nośnych postulatów, aby zbić na tym kapitał polityczny, a nie rzeczywiste przeprowadzenie zmian i działanie na rzecz tego? Na pewno nie powinni myśleć w tym kierunku. W tym samym numerze Tygodnika Solidarność ukazała się informacja o rankingu respektu do zawodów w odbiorze społecznym, zrobionym przez CBOS, w którym na ostatnim miejscu uplasowali się działacz partyjny i poseł na sejm. Jest też rozmowa z politologiem Krzysztofem Kawęckim, który stwierdza wyraźnie: Wyrazem zaniepokojenia społecznego okazuje się też ruch na rzecz wyborów jednomandatowych. To kolejna sprawa, którą trzeba rozstrzygnąć. W Tygodniku Solidarność z 20 lutego czytamy m.in.: Ugruntowana jest pozycja lekarza, inżyniera czy dyrektora fabryki – te zawody w badaniu przeprowadzonym 9 lat temu zajęły podobne miejsca. I wtedy poseł i działacz partyjny znaleźli się na samym końcu tabeli, ale jednak tych, którzy skłonni byli darzyć te zawody szacunkiem, było więcej.
W Tygodniku Solidarność nr. 8 (1064) z 20 lutego 2009 ukazał się artykuł red. Łukasza Perzyny pt. "Demokracja do poprawki", w którym czytamy m.in.:
Establishment zazdrośnie strzeże reguł politycznej gry. Jednak do inicjatywy zmian ustrojowych profesorów Stępnia, Zolla i Safjana oraz wspieranego przez samorządowe autorytety ruchu na rzecz wyborów jednomandatowych – potentaci polityki muszą się odnieść.
I dalej:
Z kolei poprawie jakości prac sejmu i przywróceniu ścisłej więzi posłów z ich wyborcami służy projekt wyborów większościowych w okręgach jednomandatowych. W sejmie nie zasiadaliby wówczas posłowie, na których oddano 2-3 tys. głosów, zawdzięczający mandaty – przy ordynacji proporcjonalnej popularności liderów. Głosujący znaliby swoich reprezentantów. Za większościowymi wyborami opowiada się m.in. rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski, który uważa, że "system proporcjonalny prowadzi do wynaturzeń, które wszyscy obserwujemy, a mianowicie: do oligarchizacji życia partyjnego".
Ruchowi społecznemu na rzecz jednomandatowych okręgów patronuje honorowo 280 prezydentów miast, burmistrzów i wójtów. Praktyków demokracji, wybranych często już dwukrotnie bezpośrednio przez mieszkańców, którzy ich znają. W Polsce lokalnej nawiązana została bezpośrednia więź między tymi gospodarzami a ich wyborcami, dlatego z kształtu lokalnej demokracji jesteśmy zadowoleni bardziej niż z prac sejmu i rządu. To poza partiami istnieje życie – podkreśla członek Ruchu JOW Krzysztof Pawlak, który w witrynie internetowej ASME organizuje akcję na rzecz wyborów jednomandatowych do sejmu.
– Zaczyna się "wiosna społeczeństwa obywatelskiego" – ocenia konsultant polityczny Eryk Mistewicz. – Większa dynamika ruchu na rzecz jednomandatowych wyborów, dyskusje obywatelskie w internecie oraz wyniki sondaży pokazują, że ludzie uświadomili sobie, iż to, co składa się na społeczeństwo obywatelskie: partycypacja w życiu politycznym i aktywność samorządowa nie zależy od polityków. Polityka w sejmie i senacie oderwała się od potrzeb ludzi. Kto pierwszy to wyczuje, zrobi na tym urobek polityczny.
Czyżby jednak polityków miał najbardziej interesować ów „urobek polityczny” czyli podchwycenie łatwych, nośnych postulatów, aby zbić na tym kapitał polityczny, a nie rzeczywiste przeprowadzenie zmian i działanie na rzecz tego? Na pewno nie powinni myśleć w tym kierunku. W tym samym numerze Tygodnika Solidarność ukazała się informacja o rankingu respektu do zawodów w odbiorze społecznym, zrobionym przez CBOS, w którym na ostatnim miejscu uplasowali się działacz partyjny i poseł na sejm. Jest też rozmowa z politologiem Krzysztofem Kawęckim, który stwierdza wyraźnie: Wyrazem zaniepokojenia społecznego okazuje się też ruch na rzecz wyborów jednomandatowych. To kolejna sprawa, którą trzeba rozstrzygnąć. W Tygodniku Solidarność z 20 lutego czytamy m.in.: Ugruntowana jest pozycja lekarza, inżyniera czy dyrektora fabryki – te zawody w badaniu przeprowadzonym 9 lat temu zajęły podobne miejsca. I wtedy poseł i działacz partyjny znaleźli się na samym końcu tabeli, ale jednak tych, którzy skłonni byli darzyć te zawody szacunkiem, było więcej.
W mojej ocenie błędem było już samo pytanie przez CBOS o profesję polityka jako zawód. Bycia politykiem nie powinno się traktować jako zawód, a służbę społeczną z nadania przez obywateli lub – jeśli nie jest się wybranym – dobrowolną, nieopłacaną działalność. Tym niemniej ankieta ta ujawniła pogłębiające się zjawisko niechęci do polityków. Choć słyszałem niedawno w radiu jakiegoś posła PiS-u, który opowiadał, jak w obliczu kryzysu obywatele bardziej niż dotychczas oblegają jego biuro poselskie, szukając ostatniej deski ratunku, to nie da się przejść do porządku dziennego nad faktem, że żadna z kilkunastu obywatelskich inicjatyw ustawodawczych nie została przegłosowana przez Sejm, bo posłowie uważający się za reprezentantów społeczeństwa uważali, że wiedzą lepiej lub bronili swoich partykularnych interesów, tak jak bronią ich milcząc w sprawie ponad 750 tys. podpisów zebranych za referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych. To musi mieć negatywny wpływ na niską ocenę klasy politycznej, obok naturalnie nie wywiązywania się z obietnic wyborczych, które jednak też często jest wynikiem obecnej ordynacji wyborczej i wzajemnego blokowania się koalicjantów. Niewiele też pomogą może i dobre (ale ograniczone!) chęci niektórych polityków, jeśli typowy obywatel nie będzie nawet wiedział, kto jest jego posłem (wszak na wyborach dostał listę kilkuset kandydatów), jeśli okręg jest duży, wielomandatowy, a biuro gdzieś daleko, najczęściej w największym mieście okręgu. Najlepszy kontakt obywateli z posłami (i vice versa) zapewniłyby właśnie JOW-y, w których poseł jest z założenia reprezentantem całego okręgu, tak jak wójt jest reprezentantem całej gminy i gdy zgłasza się do niego jakiś petent, ma go obsłużyć bez względu na to czy na niego głosował czy nie (o czym zresztą nie musi wiedzieć, bo wybory są tajne).
Wracając do artykułu Łukasza Perzyny, to choć bardzo cenię jego publicystykę, muszę zwrócić uwagę, że ordynacja jednomandatowa nie oznaczałaby automatycznie uszczuplenia lub nawet likwidacji sejmowych szeregów PSL. Porównanie do senatu nie jest adekwatne, gdyż po pierwsze okręgi senackie są kilkumandatowe, a po drugie około dziesięciokrotnie większe niż byłyby JOW do sejmu. Bardziej adekwatne byłoby przyjrzenie się wynikom wyborów gospodarzy gmin o liczbie wyborców około 60 tys. (takie byłyby JOW-y przy zachowaniu obecnej liczby posłów). Na podstawie wyników wyborów z lat 2002 i 2006 można by dojść do wniosku, że właściwie to PSL nie ma nic do stracenia, ani nic do zyskania w JOW, jeśli chodzi o liczbę mandatów. Jeśli więc PSL sprzeciwia się wyborom jednomandatowym do sejmu z obawy o utratę liczby mandatów, to nie jest to przyczyna obiektywna.
Godna rozważenia jest też postawa PO. Ostatni marsz JOW 11 października 2008 roku zbojkotowali bardziej niż prezydent, który w odróżnieniu od nich nigdy nie deklarował, że taką ordynację popiera. Na marszu nie pojawił się żaden poseł, jednak do jego uczestników wyszedł prezydencki minister: YouTube. Trzeba nadmienić, że posłowie PO nie pojawili się też na żadnym z trzech poprzednich marszów. Dlatego m.in. nie wierzę PO i premierowi w szczerość intencji co do JOW. Gdyby naprawdę im zależało, nie ignorowaliby takich marszów, a premier nie tylko by nie ogłaszał na kilka dni przed czwartym marszem, że PO rezygnuje z walki o okręgi jednomandatowe, ale i mógłby np. wystąpić z orędziem, w którym przypomniałby o zebranych ponad 750 tys. obywatelskich podpisów i skrytykował blokowanie przez prezydenta referendum ws. JOW. Platforma ma teraz większe możliwości działania niż jeszcze kilka lat temu, których jednak nie chce wykorzystać.
Red. Łukasz Perzyna w obszernym artykule "Demokracja do poprawki" przypomina o akcji Platformy sprzed kilku lat, o niespełnionych nadziejach, i daje na podsumowanie politykom pewną przestrogę:
Gdy pękały partyjne szyldy u schyłku rządów AWS i UW, Donald Tusk rozprawiał o "klasie próżniaczej". Przed pięciu laty, pozostająca w opozycji PO w ulicznej kampanii "cztery razy tak" domagała się wyborów większościowych w okręgach jednomandatowych, likwidacji senatu, zmniejszenia sejmu o połowę, a także ograniczenia immunitetu. Odkąd rządzi, niewiele z tego pozostało. […]
Paradoks polega na tym, że to klasa polityczna musiałaby abdykować z części dotychczasowych przywilejów. Dobrowolnie tego nie uczyni. Może jednak znaleźć się w sytuacji przymusowej, jak przed wyborami 2001 roku, kiedy rozpadały się formacje rządzące. Znów bowiem mamy do czynienia z dwoma czynnikami, które wówczas zadziałały: spowolnieniem gospodarczym i rozczarowaniem klasą polityczną jako całością.
Wielu politologów uważa, że wobec zmian nastrojów, jakie niesie ze sobą kryzys, wszelkie przewidywania, dotyczące wyników wyborów prezydenckich i parlamentarnych okażą się nieaktualne. Politycy nadążą za zmianami lub ze sceny znikną.
Krzysztof Kowalczyk jest działaczem Niezależnego Zrzeszenia Studentów Uniwersytetu Marii-Curie Skłodowskiej i Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.