Rządzi mniejszość
Ordynacja proporcjonalna upośledza społeczeństwo obywatelskie. Brak jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu to nie tylko słabi posłowie. To również śladowe zaangażowanie społeczeństwa w sprawy publiczne i brak przywództwa na poziomie lokalnym .
Podstawą wyboru w niewielkim, jednomandatowym okręgu jest głosowanie na osoby aktywne w tejże właśnie społeczności. Nieposzlakowana opinia wsparta zaangażowaniem na rzecz rozwiązywania problemów w swojej okolicy, to połowa wyborczego sukcesu. Kandydat startujący w JOW-ach nie ma innego wyjścia, jeśli chce myśleć o zdobyciu mandatu. Sam z siebie jest skoncentrowany na tym, aby uczestniczyć we wszelkiego rodzaju aktywności społecznej. Mając doświadczenie, wiedzę i kontakty, a w przypadku osób sprawujących mandat również pewne zaplecze, często stanowi poważne wzmocnienie wszelkich inicjatyw. Nie tylko swoją obecnością podnosi rangę takich działań, ale może wręcz decydować o być, albo nie być obywatelskich wysiłków. W jego żywotnym interesie jest wspieranie tego typu aktywności. To zawsze doskonała okazja nie tylko na to, by okazując swoją pomoc zyskać poparcie wyborców, ale również by udowodnić swoją skuteczność, umiejętność rozwiązywania problemów, koncyliacyjność i umiejętność sprawnego działania.
Procent osób biorących udział w zebraniach publicznych w latach 2003, 2005, 2007, 2009, 2011 i 2013 wśród dorosłych badanych. Źródło: Diagnoza społeczna 2013.
Ale rola polityka to nie tylko pomoc już zorganizowanym grupom. Dzięki temu, że obecność na wszelkich zebraniach to doskonała szansa na zaprezentowanie się szerszemu audytorium, politycy wybrani w JOW są żywotnie zainteresowani również animowaniem ruchów społecznych wszelakiej maści. Osoby prowadzące działalność obywatelską mogą zatem liczyć nie tylko na wsparcie już istniejących grup, ale także na pomoc przy ich tworzeniu. Bo nic tak nie pomaga w zdobyciu miejsca w parlamencie, jak współpraca z ludźmi z własnego okręgu. Nieważne, czy są to wędkarze, strażacy czy komitet rodzicielski w szkole. Każdego warto wysłuchać, na wagę złota jest zostać wysłuchanym. Bo w JOW-ach o zwycięstwie lub porażce decyduje czasem jeden głos.
Badanie Diagnoza Społeczna pokazuje, że tylko co szósty Polak uczestniczył w ciągu roku w jakimkolwiek zebraniu poza miejscem pracy. Znamienne, że od 2003 r. odsetek ten rósł do 2011 roku, po czym gwałtownie spadł o 5 punktów procentowych do najniższego w całym badanym okresie poziomu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że w przeddzień obchodów 25-lecia wolnej Polski nagle Polakom się po prostu wszystkiego odechciało.
Tylko 15,2 proc. badanych w ciągu ostatnich dwóch lat angażowało się w działania na rzecz społeczności lokalnej. W podsumowaniu rozdziału Diagnozy czytamy: „Badanie pokazuje, jak mało Polacy mają doświadczeń społecznych i obywatelskich, które gromadzi się poprzez działania w organizacjach, uczestnictwo w oddolnych inicjatywach społecznych, w zebraniach publicznych czy wolontariacie”. I dalej: „Polacy nie umieją się organizować i skutecznie działać wspólnie, chyba że chodzi o strajk lub protest – przeciw budowie drogi w sąsiedztwie, urządzeniu w ich gminie wysypiska cudzych śmieci czy budowie w ich miejscowości hospicjum. Nie umieją, bo się tego nie nauczyli. Nie umieją, bo nie działają, a nie działają, bo nie umieją – jest to błędne koło działań dla społeczności”.
„Służyć Polsce, słuchać Polaków” – takie hasło wybrało PiS na wybory do Parlamentu Europejskiego. Doskonale! 71 proc. Polaków, według badań, chce jednomandatowych okręgów wyborczych. Deklaracja piękna, ale czy to aby nie jedynie retoryka? Wszystko wskazuje, że tak. Cukierek za grubą szybą. Szybą interesów, układów, walk frakcyjnych, personalnych rozgrywek. Słowna deklaracja tego, co w przypadku JOW-ów wymusza mechanizm ich działania. Przy ordynacji proporcjonalnej wystarczy powiedzieć. Przy większościowej trzeba udowodnić, że zapowiedzi jest się w stanie skutecznie realizować, a dane słowo rzucone raz na wiatr wraca jak bumerang w postaci utraty wiary w każdą kolejną deklarację.
System w jakim żyjemy wręcz sprzyja tym, którzy łamią obietnice wyborcze. Odstępstwo od tego, co obiecywało się przed wyborami można usprawiedliwiać na wiele sposobów. Po pierwsze zmianę zamiarów można tłumaczyć koalicjantem. – My tak, jak najbardziej, ale oni… Uparli się i nic do nich nie trafia… Po drugie zasłaniać się można dyscypliną partyjną. – Tak, ja jak najbardziej jestem w wami, ale nie mogę głosować inaczej, bo dyscyplina to dyscyplina. Chyba nie chcecie anarchii? Po trzecie można zmienić zdanie. – Generalnie jestem za, ale to nie temat na teraz, po wyborach sytuacja się zmieniła. W JOW-ach to nie takie proste. Liczący każdy głos poseł lub pretendent jest całkowicie uzależniony od głosujących. W proporcjonalnej partiokracji o sukcesie głównie decyduje miejsce na liście oraz dostęp do partyjnych pieniędzy – te nie są wydawane równomiernie, ale według widzi mi się aparatu partyjnego. Kto w takiej sytuacji postawiłby na szali swoją karierę i przeciwstawił się tym, którzy na jej przebieg mają tak dramatycznie istotny wpływ? Kto odważy się wspierać inicjatywy obywatelskie, które biją w interesy partii?
Zbliżają się wybory do PE. Frekwencja pokaże, czy zobojętnienie wobec działań partii politycznych postępuje. Coraz głośniej mówi się, że do urn może pójść tylko kilkanaście procent uprawnionych. Nawet jeżeli będzie to ponad 20 proc., to i tak coraz bardziej zasadne staje się nazywanie naszego systemu mienszokracją, gdzie o losach większości decyduje mniejszość.
Artur Heliak
Artur HELIAK – uczestnik Ruchu JOW i jeden z koordynatorów ruchu „Zmieleni.pl”