Dwa lata temu „demokratyczny” świat wył w obronie niezagrożonych wolnych mediów w Polsce, a gdy teraz są niszczone, pomaga je dewastować
Wielka piramida europejskiej i światowej demokracji okazuje się rumowiskiem. Kolesie mogą wszystko, w tym mogą rujnować publiczne media w Polsce.
Jakież było w sierpniu 2021 r. darcie japy ówczesnej opozycji i mobilizacja do darcia japy, a wręcz do przygotowania najazdu na Polskę nie tylko europejskiego Wehrmachtu, ale też wszelkich możliwych armii regularnych oraz najemników. Wtedy to na wniosek grupy posłów Prawa i Sprawiedliwości chciano dokonać zmian w ustawie o radiofonii i telewizji. Chodziło o to, żeby koncesje na nadawanie w Polsce mogły uzyskiwać telewizje, w których udział kapitału zagranicznego nie przekracza 49 proc. Nie dotyczyło to kapitału z Europejskiego Obszaru Gospodarczego (państwa Unii Europejskiej plus Norwegia, Islandia i Liechtenstein). Takie regulacje obowiązują np. we Francji, gdzie kapitał zagraniczny nie może przekraczać 20 proc. W praktyce chodziło o TVN.
W sierpniu i wrześniu 2021 r. wyciągnięto ludzi na ulice w obronie „wolnych mediów” w Polsce. „Osobiście śledził sprawę” prezydent USA Joe Biden. Departament Stanu wzywał Polskę, by „udowodniła przywiązanie do zasad demokratycznych”. Nie posiadali się z oburzenia różni kongresmeni w USA. Wyły organizacje przedsiębiorców w Polsce i dziennikarskie w kraju oraz za granicą. Protestowali były (Adam Bodnar) i nowy RPO (Marcin Wiącek). Ostatecznie 27 grudnia 2021 r. prezydent Andrzej Duda zawetował nowelę ustawy, ale wycie trwało jeszcze długo.
W 2021 r. chodziło tylko o to, żeby zagraniczny kapitał nie kolonizował telewizji w Polsce, a przez to nie kolonizował Polaków. I wtedy odpowiednie przepisy nie weszły w życie, nikt nie złamał też istniejącego prawa. A skala wycia i straszenia Polski była zupełnie niebywała. W grudniu 2023 r., zaledwie dwa lata później, okazuje się, że aktualna władza (PO i spółka) może wszystko, czyli bez mrugnięcia okiem może łamać konstytucję (szczególnie jej artykuł 7.), ustawy o radiofonii i telewizji oraz o Radzie Mediów Narodowych oraz wszelkie zasady i cywilizowane reguły.
Dzieją się rzeczy prawnie i ustrojowo horrendalne i „osobiście nie śledzi sprawy” ten sam prezydent Joe Biden. Departament Stanu USA nie wzywa, by Polska pod rządami Tuska cokolwiek udowadniała. Nie protestują kongresmeni z USA. Nie wrzeszczą organizacje przedsiębiorców w Polsce. Ledwie kwilą organizacje dziennikarskie. Milczy rzecznik praw obywatelskich. Dzieje się niebywała granda i w reakcji jest przyzwalające milczenie albo wręcz zachęty do łamania prawa.
Nawet nie pisnęła o łamaniu prawa w Polsce wielka obrończyni wolności słowa i demokracji Ursula von der Leyen. No bo łamie jej koleś. Skądinąd pani Ursula nie ma za sobą nawet jednego głosu reprezentującego ok. 450 mln obywateli UE, którzy w demokratycznych wyborach uznaliby ją za swoją reprezentantkę. Zapadł się pod ziemię bojownik o wolność i demokrację Didier Reynders, bo też chodzi o kolesia. O bezeceństwach i błazeństwach Very Jourovej nawet nie warto wspominać. Cała wielka piramida europejskiej demokracji okazuje się rumowiskiem. Kolesie mogą wszystko, tym bardziej że to uderza w poprzedni polski rząd.
W UE nie ma demokracji, skoro przedstawiciele jej instytucji przyzwalają na totalne łamanie prawa w Polsce. A gdy chodzi o świat, to mamy kompromitujące milczenie tych, którzy nie milczeli wtedy, kiedy mieli ku temu najlepsze okazje. O wszystkim decydują bandy hipokrytów, kłamców i kolesi tych, którzy prawo łamią. Taka demokracja jest warta tyle, co splunięcie.
Sami „demokraci” kręcą na siebie bicz, bo ci, których oni kochają odpowiednio się nimi zaopiekują. I prędzej niż się spodziewają znajdą się w obozach, gułagach, rezerwatach lub po prostu fizycznie znikną. Ale wtedy będzie za późno, by zrozumieć, że jeśli demokrację można dowolnie wyłączać, to jej po prostu nie ma. Jest mniej lub bardziej regulowany (prawem dintojry) bandytyzm. Może się nawet nazywać bandytyzmem demokratycznym.