Dorn, Kaczyński i bierne prawo wyborcze Polaków
Podstawą demokracji są wolne wybory. PRL nazywała się demokracją ludową, a zagwarantowane konstytucyjnie wolne wybory polegały na tym, że na głosowanie można było pójść albo nie pójść, a jak się poszło, to za kotarą (tajnie!) można było albo kogoś skreślić, albo nie skreślić. O tym, kto znajdował się na listach wyborczych decydowała Partia. Jedna, jedyna i słuszna.
Po1989 roku nastąpił w zakresie wolnych wyborów znaczący postęp. Nie tylko można na głosowanie pójść albo nie pójść, nie tylko można za kotarą wypisywać na karcie wyborczej co się chce, albo i ją nawet podrzeć lub zjeść. Można też postawić krzyżyk przy jednym nazwisku na listach sporządzonych nie przez jedną partię, ale nawet bardzo wiele partii, dzięki czemu do głosowania dostajemy nie listę nawet, ale wręcz całą książeczkę z nazwiskami. Jednak o tym, kto się w tej książeczce znajdzie decydują partie, choć już nie jedna partia.
Prof. Jerzy Przystawa przemawia na placu Zamkowym podczas manifestacji Ruchu JOW w 2009 roku.
A cóż to jest bierne prawo wyborcze? Tej sprawy ogromna większość Polaków wydaje się nie rozumieć, co nie jest takie dziwne, jeśli się zważy osobliwe rozumienie biernego prawa wyborczego przez najwybitniejszych polskich konstytucjonalistów, autorów podręczników i innych oficjalnych i zawodowych nauczycieli obywatelskości i standardów demokracji.
Bierne prawo wyborcze, tak jak je rozumieli twórcy Rzeczypospolitej (ale nie III RP), Alexis de Tocqueville czy Ojcowie Założyciele Stanów Zjednoczonych, to równe dla wszystkich prawo do kandydowania, ograniczone tylko minimum wymogów formalnych. Jakie to są te minimalne wymogi formalne? Trzeba być pełnoletnim obywatelem, którego praw obywatelskich nie ograniczono wyrokiem sądowym. Jak to wygląda w praktyce dojrzałej demokracji pokazał popularny ostatnio przykład amerykańskiej senator Lise Murkowski. Liza Murkowski, członek Partii Republikańskiej, przegrała partyjne prawybory na urząd senatora Stanu Alaska i jej partia zgłosiła innego kandydata. Liza Murkowski ogłosiła decyzję o kandydowaniu niezależnym. Kandydatury swojej nawet nie rejestrowała w żadnej komisji wyborczej. Wezwała mieszkańców Alaski, żeby sami wpisywali jej nazwisko na kartkach wyborczych. I wygrała wybory.
Jest to sytuacja niewyobrażalna w polskim systemie wyborczym. Nie ma czegoś takiego, jak możliwość ważnego dopisania czyjegoś nazwiska na listach wyborczych. Ale w ogóle NIE MA PRAWNEJ MOŻLIWOŚCI, żeby jakikolwiek obywatel Rzeczypospolitej mógł zarejestrować swoją kandydaturę w wyborach do Sejmu! Najpierw musi powstać komitet wyborczy, co najmniej 15 osób i ten komitet musi zebrać podpisy co najmniej 1000 wyborców z okręgu. Potem ten komitet musi sporządzić LISTĘ, średnio co najmniej 12 osób. Obecnie co najmniej 5 z tych osób muszą być płci pięknej. Pod taką listą musi zebrać co najmniej 5 tysięcy podpisów. Wtedy taką listę można zarejestrować w okręgu.
Jednak nawet spełnienie tych wymogów nie oznacza, że istnieje jakakolwiek szansa na wybór kogokolwiek z tej listy. Obowiązuje bowiem 5% próg wyborczy. Ponieważ w jednym okręgu mieszka średnio mniej niż 2,5% wyborców, to aby w ogóle istniała szansa, to musi w innych okręgach wyborczych (co najmniej dwu) zarejestrować się komitet o tej samej nazwie i zarejestrować tam inne listy wyborcze! Próg wyborczy oznacza, de facto, że nawet stuprocentowe zwycięstwo w jednym okręgu wyborczym nie daje jeszcze możliwości uzyskania mandatu poselskiego!
Taką oto demokrację, takie bierne prawo wyborcze przyniosły nam przemiany ustrojowe, Okrągły Stół i jego konstytucyjne i prawne rozwinięcia. Wybory parlamentarne stały się targowiskiem, na którym urządza się łapanki na ludzi, prowadzi zakulisowe targi, przekupstwo, intrygi, negocjacje nie wiadomo dokładnie kogo z kim i w wyniku tych targów powstają partyjne listy wyborcze. Widzieliśmy już wiele egzemplifikacji publicznych tych negocjacji, pamiętamy wydarzenia z sypialni Renaty Beger, ale i wiele innych. Kilka dni temu cała Polska zatrzęsła się, gdy ujawnione zostały taśmy z nagrań negocjacji wyborczych w Wałbrzychu. Ale każdy dzień przynosi tych egzemplifikacji więcej. Wczoraj, tj. 7 grudnia 2010, na swoim blogu w Salonie 24 zamieścił artykuł europoseł Ludwik Dorn pt. Ja, socius et amicus populi pisei (wykształciuchy, jak wiadomo, liznęły trochę łaciny).
Dla młodzieży, dopiero wstępującej w dorosłe życie, wypada przypomnieć kim jest europoeseł z listy PiS, p. Ludwik Dorn? To bardzo wybitna postać, której Polacy mają dzisiaj wiele do zawdzięczenia w dziedzinie stanowionego prawa, ponieważ to poseł III, IV, V i VII Kadencji, obecnie europoseł, były wicepremier i minister Spraw Wewnętrznych, wreszcie marszałek Sejmu. Wszystko, naturalnie z poręki p. Jarosława Kaczyńskiego, szefa jego partii. Ale Ludwik Dorn nie okazał się nadzwyczaj wdzięcznym pupilem Jarosława Kaczyńskiego, powiedział kilka nieostrożnych słów, z partii został usunięty i zaczął odgrywać rolę polityka: niezależnego. We wspomnianym artykule ogłosił UMOWĘ – po europejsku dil – pomiędzy nim i Jarosławem Kaczyńskim, formułującą WARUNKI, na jakich euoposeł Ludwik Dorn zostanie wpisany, na drugim miejscu, na liście wyborczej PiS do Sejmu w okręgu podwarszawskim.
Nie będę cytował tego kuriozalnego dokumentu – kto ciekaw, sam sobie przeczyta. Chodzi mi tu o mentalność, jaką reprezentują obaj wysocy sygnatariusze tego kontraktu, o to, jak rozumieją prawa obywatelskie i bierne prawo wyborcze, o to, jak pojmują demokrację, którą nam miłościwie zafundowali.
I nie dziwi mnie postawa panów Dorna i Kaczyńskiego – to partyjniacy, którzy partyjniactwo wyssali z mlekiem matki, niczego innego nigdy nie doświadczyli, od początku tzw. transformacji ustrojowej są tego partyjniactwa najpierwszymi beneficjentami. To ich chleb i ich smakołyki, jest rzeczą naturalną, że o swoje przywileje dbają, jak tylko potrafią. Bardziej mnie dziwią ludzie, którzy pod różnymi nikami to kuriozum skomentowali. Do chwili, w której piszę ten tekst, pod notką Ludwika Dorna salonowicze z Salonu24 zamieścili 175 komentarzy. Przytłaczająca większość tych komentarzy, to wyrazy uznania, a nawet zachwytu i pochwały nad mądrością polityczną i inteligencją Ludwika Dorna!
Gdzie my jesteśmy? Co to za kraj? Czy tylko tyle zostało w spadku po Wielkiej Rzeczypospolitej, po twórcach najbardziej dojrzałej demokracji w ówczesnym świecie?
Jerzy Przystawa