Chorobliwy brak zaufania
Ordynacja wyborcza określa kształt konstytuanty, czyli ciała uchwalającego konstytucję lub władnego ją pod pewnymi warunkami zmienić. Jest więc niejako pre-konstytucją, a niektórzy uważają ordynację z powyższego powodu za akt ważniejszy od konstytucji. Z pewnością ta ostatnia teza jest przesadzona, ale coś na rzeczy jest. W każdym razie ordynacja wyborcza jest z pewnością podstawowym instrumentem mechanizmu demokratycznego. I jako taka powinna być przynajmniej zrozumiała dla każdego obywatela. Czy tak jest u nas? Oczywiście nie…
Jak więc Polacy mają ufać wybranym posłom, radnym w większych miastach (powyżej 20 tys.), skoro nie rozumieją zasady działania tego instrumentu. Z moich doświadczeń Generalnego Komisarza Wyborczego w latach 1990-94 wynika, że tajniki ordynacji proporcjonalnej znał wówczas niewielki (w najlepszym razie 5%) odsetek wyborców. Nie sądzę, by sytuacja uległa w ostatnich latach wyraźnej jakościowej poprawie. Mają o niej pojęcie politycy (nie wszyscy), dziennikarze zajmujący się polityką i niewielki też krąg ekspertów, stale zresztą wypowiadających się, niemal monopolistycznie, na ten temat we wszystkich możliwych mediach. Jest też pewna grupa pasjonatów tej problematyki – jak woJOWnicy. I to wszystko. Więcej niż 10%? Nikt tego zresztą nie badał. I dzieje się to w Kraju, w którym – jak wynika z badań – poziom kapitału społecznego (czytaj: zaufania do współrodaków) jest niemal zerowy. I to jest – moim zdaniem – najważniejszy argument za zmianą systemu przeliczania głosów na mandaty w Polsce.
Kiedy to nastąpi? Nie wiem. W każdym razie w ordynacjach samorządowych już dawno można było dokonać odpowiednich korekt bez zmiany naszej Konstytucji. To samo jeśli idzie o Senat. A jednak kroku tego nie zrobiono. Nie Konstytucja jest tu więc przeszkodą największą, choć oczywiście trzeba ją również w odpowiednim punkcie (magiczne słowo proporcjonalne) zmienić. Stała się więc tylko wygodnym pretekstem do nicnierobienia.
A zatem cała wina leży po stronie niewielkiej w sumie grupy polityków. A przecież obiecywali… Oczywiście nie wszyscy, ale była ich na tyle spora grupa, że zmiana ordynacji w powyższych punktach nie powinna być problemem.
Wiadomo też, którzy politycy bronią wyborów proporcjonalnych jak niepodległości (swojej). A nie ma tak absurdalnej konstrukcji w prawie publicznym, która nie mogłaby się stać bastionem obrony interesu grupowego. I im bardziej jest ona niedorzeczna, tym lepiej na taki bastion się nadaje. Bo jak coś jest z istoty absurdalne, im trudniej dopatrzeć się w tym sensu – tym trudniej odkryć, że król jest po prostu nagi. Zawsze się bowiem znajdzie ktoś, kto szaty króla spostrzeże i opisze, udowadniając pozostałym, że nie dorośli do pewnego poziomu kwalifikowanego postrzegania.
Ostatnio słyszałem taki argument za ordynacją proporcjonalną, i to z ust bardzo prominentnych, że mianowicie przy wyborach w okręgach jednomandatowych może się zdarzyć, że partia zdobywającą 35% głosów, może nie zdobyć ani jednego mandatu. Tak jakbyśmy do parlamentu wybierali procenty, a nie chcieli tam widzieć konkretnych, wskazanych przez nas współobywateli.
O. Józef Maria Bocheński, gdyby żył – z pewnością uznałby to rozumowanie za 101 zabobon na swej słynnej liście.
Jerzy Stępień
www.jow.pl
Warszawa, 25 lutego 2010
Na zdjęciu: Jerzy Stępień (Wikipedia).
Jerzy Adam Stępień (ur. 7 września 1946 w Staszowie) – polski prawnik, polityk, były sędzia oraz prezes Trybunału Konstytucyjnego, senator I i II kadencji. Studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego (1969), asesor, sędzia (1971-1979), radca prawny (1979–1989), działacz Solidarności Regionu Świętokrzyskiego, internowany w stanie wojennym, uczestnik obrad Okrągłego Stołu. Senator I i II kadencji (1989-1993), Generalny Komisarz Wyborczy (1990-1993), podsekretarz stanu w MSWiA (1997-1999), sędzia Trybunału Konstytucyjnego (1999), prezes TK (2006-2008).