Siła tradycji czyli wędrujący czeladnicy w Koszalinie
Mogą sprawiać wrażenie bezdomnych, włóczęgów lub ekscentryków, ich strój kojarzy się ze postaciami z XIX-wiecznych obrazów, albo hobbitów z powieści Tolkiena. Są jednak jak najbardziej współczesnymi ludźmi, przepełnionymi młodzieńczymi ideałami i szanującymi stare tradycje swoich ojców.
Gesellen, czyli czeladnicy, którzy przed egzaminem mistrzowskim muszą udać się co najmniej na trzy „lata wędrówki” (Wanderjahre) to piękna tradycja europejskiego rzemiosła, sięgająca średniowiecza. Wywodzi się z miejskiej kultury cechowej i wędrujących cechów murarzy, budowniczych gotyckich katedr (Jak budowano katedrę). Wędrującymi czeladnikami byli m.in. Albrecht Dürer – wybitny malarz renesansu, Friedrich Ebert – pierwszy prezydent Republiki Weimarskiej, z zawodu siodlarz, czy Adam Opel – producent słynnych samochodów.
Na głowach czarne kapelusze, czasami cylindry lub meloniki, kamizelki, dwurzędowe marynarki z dużymi guzikami z masy perłowej, przeważnie czarne sztruksowe spodnie „dzwony”, tłumoczki z dobytkiem przewieszone przez ramię na skórzanym pasku, tęgi kostur podróżny wyciosany w spiralny kształt. Bródka, czasami złoty kolczyk w uchu, przekłuwanym za pomocą… młotka i gwoździa, który miał być w razie nagłej śmierci zapłatą dla… grabarza. Każda część stroju ma swoją symbolikę, na przykład marynarka ma sześć guzików, co symbolizuje 6-dniowy tydzień pracy, zaś kamizelka 8 guzików, co oznacza 8-godzinny dzień pracy. Biała koszula, wzorowana na tradycyjnej koszuli cieśli, przylega do szyi i nie ma kołnierza, żeby nie wpadały za niego wióry. Kolor ubrania zależy od zawodu – czarny u cieśli, jasny – biały lub brązowy – dla murarzy i nie tylko.
Stefan Romecki z wędrownymi czeladnikami.
– Zauważyłem ich wczesnym rankiem, śpiących pod wiatą podwórkową – mówi koszaliński społecznik Stefan Romecki. – Pomyślałem, że to jakaś większa grupa bezdomnych i poszedłem przygotować im coś do jedzenia. Kiedy wróciłem zobaczyłem młodych ludzi mówiących po niemiecku, w dziwnych strojach. Początkowo myślałem, że to jakaś grupa teatralna.
Są murarzami, cieślami, stolarzami, dekarzami, hydraulikami. Dziś już nie ma wymogu „lat wędrówki”, ale oni nie porzucają tradycji. Uczą się od innych, podpatrują techniki uprawiania zawodu, korzystają z doświadczeń swoich kolegów z innych krajów. Nie mają jakichkolwiek wymagań co do pożywienia, noclegu, pieniędzy. Dobrzy ludzie szybko dostrzegą w ich oczach ducha wolności i nie odmówią pomocy. Przy tym nie stronią od trunków, kochają piwo, które piją według określonego rytuału, śpiewając przy tym stare pieśni. Posiadają książki podróżne (Wanderbuch), które mają dokumentować przebytą trasę i służą do wbicia stempla urzędu miejskiego potwierdzającego obecność w odwiedzanym mieście.
W myśl zasady, że podróże kształcą, poznają świat i nabywają doświadczeń. Ich odyseja trwa 3 lata i jeden dzień, nie znają żadnych granic, spotkać ich można w Europie, ale i w Australii. Wędrują zarówno mężczyźni jak i kobiety, chociaż tych jest znacznie mniej. Nikt nie może przekroczyć 30 roku życia. W podróż zabierają 5 euro i z taką samą kwotą w kieszeni mają wrócić. Podróż ma służyć wyłącznie zdobyciu doświadczenia. Mają prowadzić uczciwe życie i pozostawiać po sobie porządek. Zarabiają na utrzymanie pracując u innych rzemieślników, korzystając z chwilowej gościny. Nie używają żadnych oznak nowoczesności, nie wolno im mieć telefonów komórkowych, ani zbliżyć się na odległość mniejszą niż 50 km od swej rodzinnej miejscowości. Nie mogą przerywać podróży, odwiedzać domu, chyba, że umarł ktoś z członków rodziny, jak mówią – udał się do wielkiego warsztatu w niebie.
W ciągu tygodnia przewinęło się przez Koszalin około 50 wędrujących czeladników, w tym trzy panie. Skład osobowy zmieniał się, jedni przyjeżdżali, inni odjeżdżali. Spotykali się w klubie „Graal”, znanym między innymi z organizowanych tam śniadań świątecznych dla bezdomnych. Dwóch czeladników przyjechało aż z antypodów – Australii i Nowej Zelandii. Dlaczego spotkali się w Koszalinie? Prawdopodobnie dlatego, że jeden z nich pracował gdzieś pod Koszalinem przy budowie drewnianego domu mieszkalnego, do czego niezbędne były umiejętności ciesielskie. Spodobało mu się i zawezwał na pomoc innych wędrownych czeladników. Nie wiadomo jednak czy ta wersja jest prawdziwa, czeladnicy mają bowiem swój świat, symbole, język, gesty, zwyczaje i tajemnice, niedostępne dla osób niepowołanych.
– To wspaniali ludzie, z którymi zdążyłem się już zaprzyjaźnić mimo bariery językowej – mówi Stefan Romecki. – Namawiałem ich, żeby jeszcze raz przyjechali do Koszalina, ale odpowiedzieli, że jedno miasto mogą odwiedzić tylko raz. Może kiedyś zawitają do nas ich następcy? – zastanawia się. (zm)
{gallery}anno/2014/14_03_22_czeladnicy{/gallery}
To teraz śmietnik nazywa sie „wiata podwórkowa”?? 😆 No dobra, żartowałem… :-*
Co tam Niemcy, od nas wyjechało od 2 do 3 milionów „wędrujących czeladników” do Niemiec, Anglii i Irlandii w poszukiwaniu pracy. To jest dopiero „siła tradycji”.
Bardzo dobry artyku,l nie slodze,ale szukalem czegos w Koszalinskich mediach na temat tych ludzi,co zaszczycili nasz Grod.byla wzmianka tylko w Glosie.Juz wtedy bylem zdziwiony dlaczego tu sie zjechali,skad taki pomysl,zeby odbyl sie w Koszalinie,to wielkie wyroznienie dla naszago Miasta,teraz wiem dzieki Wam.Zaczalem czytac w internecie o nich,jestem pod wrazeniem.dziwi mnie male zainteresowanie naszych mediow,bo dla mnie to rewelacja.goscic ich tu.Pozdrawiam red.k7.
przyznaję się, że zbyt dużo nie wiem o czeladnikach „auf der Walz” (czyli w trakcie swojej wędrówki), ale znalazłem taki artykuł na stronie jednego z ich stowarzyszeń (znakiem jest czerwony „krawat”), którzy spotkali się w Koszalinie, bo jeden z założycieli stowarzyszenia, Hermann Schäfer, pochodził z Koszalina.:
http://www.fremderfreiheitsschacht.de/index.php
http://www.fremderfreiheitsschacht.de/de/termine/2014/03/KOSZALIN.php
Dziekuje za strone. Wspaniala tradycja. Pozdrawiam z Midwest.
Wspaniali młodzi ludzie. Tu gdzie mieszkam widuje się ich dość często. Oprócz stroju ich znakiem rozpoznawczym jest uśmiech. Są zawsze czyści, mili i chętni do pomocy. Państwo by podtrzymać tradycję – opłaca im ubezpieczenie. A każda firma związana z ich zawodami zawsze z radością zatrudni ich na taki czas jaki im odpowiada. Nie mogą pozostać na dłużej niż trzy miesiące. Nie do końca zgadza się to, że podróż musi trwać trzy lata i jeden dzień. Tak było dawniej. Potem czas skrócono do dwóch lat ( plus ten dzień ) a teraz minimalny okres to rok. Ale wolno im podróżować dłużej, gdy w tym zasmakują.