Straszne jest to, że Polacy nie zdają sobie sprawy, iż głosowali także w sprawie końca Polski oraz to, że ojczyzna może zginąć w ciszy
Jeśli wszystko przejdzie, Polska będzie w gorszej sytuacji niż były satelickie Księstwo Warszawskie, Królestwo Polskie oraz Polska Rzeczpospolita Ludowa.
Czy Polacy zdają sobie sprawę, co zrobili kartkami wyborczymi? Także ci, którzy głosowali na Koalicję Obywatelską, Trzecią Drogę czy Nową Lewicę? Najkrócej: wybrali tak, żeby realny stał się koniec istnienia Polski – takiej, jaka funkcjonowała w latach 1918-1939 oraz 1991-2023 (lub 2024, 2025). W jakimś sensie to także koniec istnienia Polski, jaka funkcjonowała do 1772 r. czy do 1795 r. Takie skutki może mieć plan przebudowy Unii Europejskiej.
Czy słychać krzyk rozpaczy i wezwania do ratowania Polski, jakie pojawiły się po 1772 r. (pierwszy rozbiór Polski), po 1795 r. (trzeci rozbiór Polski) oraz po 1943 r. (oddanie Polski Sowietom i Stalinowi na konferencji mocarstw w Teheranie)? Słychać trochę wzburzonych głosów, ale świadomości czegoś niebywałego w historii Polski nie ma. Pewnie dlatego, że plan jest sprytny i rozmyty, choć realizowany z żelazną konsekwencją.
Niby proces jest rozłożony w czasie i może zająć kilka lat. Niby na pozostałych jeszcze etapach wszystko można zatrzymać. Niby sprzeciw choćby jednego państwa może mieć wpływ na zatrzymanie wszystkiego. Podobnie jak wola jednego narodu w referendum ratyfikacyjnym. Ale to tylko pozory. To działanie na uśpienie czujności.
Co może się stać z Polską? Jako pierwszy klarownie i całościowo wyłożył to eurodeputowany PiS Jacek Saryusz-Wolski, a w mediach Andrzej Krajewski w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Przede wszystkim świstkiem papieru stanie się konstytucja RP. A dalej: Sejm, Senat, prezydent, premier i rząd będą tylko atrapami. Podobnie jak Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy (oraz sądy powszechne). Rządziłby w Polsce (i w innych państwach członkowskich UE) europejski rząd, czyli Europejski Organ Wykonawczy (następca Komisji Europejskiej).
Europejski rząd nadzorowałby i kontrolował Parlament Europejski, docelowo zapewne wybierany w całej UE, a nie w poszczególnych państwach członkowskich. Parlament wyznaczałby superpremiera UE, czyli przewodniczącego EOW. Ten superpremier wyznaczałby 15 superministrów, czyli komisarzy, a ich władza rozciągałaby się na całą Unię. Nie przewidziano żadnej demokratycznej procedury wyłaniania superministrów superrządu, czyli działoby się to mniej więcej tak, jak obecnie wskazywanie przewodniczącego Komisji Europejskiej: na zasadzie zmowy najsilniejszych (Niemcy, Francja i satelity), ustalania wszystkiego pod stołem, zdobywania poparcia szantażem lub łapówkami (np. stanowiskami), kompletnego nieliczenia się ze słabszymi państwami.
Obecnie najbardziej „decyzyjnym” organem UE jest Rada Europejska – złożona z szefów rządów lub głów państw członkowskich. Po powstaniu superrządu Rada Europejska miałaby tylko charakter swego rodzaju rady nadzorczej, niby kontrolującej organy UE i zatwierdzającej przyjmowane akty prawne, ale pozbawionej rzeczywistej władzy. Tę miałby Europejski Organ Wykonawczy stworzony absolutnie niedemokratycznie. A Rada Europejska zostałaby wykastrowana z zasady równych praw wszystkich szefów rządów i głów państw, skoro zniesiono by prawo weta. Równość byłaby tylko atrapą.
Formalnie europejski superrząd miałby być emanacją Parlamentu Europejskiego i Rady Europejskiej, a faktycznie byłby emanacją zmowy najsilniejszych państw i wspierających je najsilniejszych grup partyjnych w Parlamencie Europejskim. Jeśli rządy i głowy państw nie mieliby decydującego wpływu na najważniejsze dziedziny funkcjonowania tych państw, m.in. politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, ochronę granic, system podatkowy, przemysł, zdrowie publiczne, edukację, środowisko i klimat, leśnictwo czy obronę cywilną, w oczywisty sposób skończyłaby się suwerenność. Tym bardziej że nowe akty prawne oraz szczegółowe przepisy przyjmowane na poziomie Brukseli miałyby pierwszeństwo w stosunku do ustaw i przepisów przyjmowanych przez parlamenty i rządy państw członkowskich, a kontrolowanych i interpretowanych przez ich trybunały konstytucyjne.
Polska konstytucja i bazujący na niej ustrój państwa nie miałyby żadnego znaczenia, skoro Sejm i Senat nie uchwalałyby prawa ostatecznie obowiązującego, lecz wszystko mogłoby być wzruszone przez superrząd (EOW), superparlament (PE wybierany w ogólnounijnej elekcji) oraz supersąd (Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej). W dodatku orzecznictwo TSUE stałoby się w Polsce źródłem prawa (obecnie byłoby to sprzeczne z konstytucją, ale ta nie będzie się liczyła), podobnie jak ratyfikowane na poziomie unijnym umowy międzynarodowe. W ten sposób wszystkie najważniejsze organy polskiego państwa stałyby się wydmuszkami (mimo zachowania wolnych wyborów).
Następne kroki na drodze do stworzenia europejskiego superpaństwa to głosowanie w Parlamencie Europejskim (prawdopodobnie pod koniec listopada 2023 r.) tego, co przyjęła 25 października 2023 r. Komisja Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego. Gdzieś w połowie grudnia 2023 r. Parlament Europejski powinien przedstawić propozycje zmiany ustroju Unii Radzie Europejskiej.
Kolejny krok to powołanie konwentu europejskiego (już po wyborach do Parlamentu Europejskiego wiosną 2024 r.). Konwent tworzą przedstawiciele rządów lub szefów państw członkowskich, przedstawiciele parlamentów państw członkowskich, przedstawiciele Parlamentu Europejskiego oraz przedstawiciele Komisji Europejskiej. Ci ludzie przyjmowaliby miarodajne stanowiska w sprawach proponowanych zmian ustroju Unii.
Na końcu jest ratyfikacja przerobionych (właściwsze byłoby chyba określenie „podrobionych”) traktatów w państwach członkowskich. A tu wcale nie jest potrzebna ratyfikacja przez wszystkie państwa. Gdyby jedno lub nawet kilka państw „podrobionych” traktatów nie ratyfikowało, obecnie obowiązujący przepis TFUE stanowi, że wystarczy 4/5 państw członkowskich, a tymi opornymi zajmie się Rada Europejska. Cokolwiek wymyśli, nie ma od tego ścieżki odwoławczej.
Istnieje jeszcze droga na skróty, czyli uproszczona procedura. Polega ona na tym, że już po przyjęciu przez Radę Europejską stanowiska Parlamentu Europejskiego ta pierwsza może sama podjąć decyzję o zmianie tej części Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej, która dotyczy akurat ustroju Unii. I już nie trzeba zwoływać konwentu, tylko od razu można ratyfikować „podrobione” traktaty. Jak ktoś się sprzeciwi, to spadną na niego plagi brukselskie, czyli np. upośledzenie w korzystaniu z unijnego budżetu. Jeśli premierem będzie Donald Tusk, Polska nie będzie podskakiwać, inne państwa się poskromi, więc nic nie utknie w martwym punkcie. A tym groziły sprzeciw wobec drogi na skróty.
Jeśli to wszystko przejdzie, Polska będzie w gorszej sytuacji niż były satelickie Księstwo Warszawskie (1807-1815), Królestwo Polskie (1815-1918) oraz Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945-1989) – do 1952 r. formalnie Rzeczpospolita Polska. Suwerenna w pełni niepodległa Polska po prostu przestanie istnieć. To, że Polacy nie zdają sobie sprawy, iż w tej sprawie także, a może przede wszystkim głosowali 15 października jest tragiczne i przerażające. A jeśli ktoś świadomie za tym głosował, to jeszcze gorzej. Tragiczne i przerażające jest także to, że Polska może zginąć w ciszy.