Pruski król w polskiej niewoli (Część 2)
Niestety w niewoli tylko symbolicznie i grubo po czasie, ale symbole też mają znaczenie, a historia, która jest „nauczycielką życia”, nigdy nie przemija bezpowrotnie. Pomnik pruskiego króla Fryderyka Wilhelma I, twórcy militarnej potęgi Prus, zaciekłego wroga Polski, ukryty przez Niemców w czasie II wojny światowej, został właśnie odkopany w Koszalinie. Stało się to dokładnie w trzechsetną rocznicę jego wzniesienia na środku koszalińskiego Rynku.
Strategia i armia
Państwo pruskie, które według słów Napoleona „wykluło się z kuli armatniej”, było na wskroś militarystyczne. Król Fryderyk Wilhelm I fortyfikując państwo, szybko dostrzegł strategiczne położenie Koszalina, ale także militarną, administracyjną i finansową słabość tej części Pomorza, zajętego przez Brandenburgię pół wieku wcześniej w wyniku ustaleń pokoju westfalskiego z 1648 roku. Franz Schwenkler, niemiecki historyk Koszalina, nie owija w bawełnę i wprost pisze, że mieszkańcy Koszalina przypisywali rozwój miasta hojności króla, „nie przypuszczając, że była ona częścią polityki pruskiej”. Dalej wyjaśnia: „nie wiedzieli, że Koszalin był tylko jedną częścią wielkiej mozaiki – utworzenia z Prus silnej twierdzy”.
Prusy w 1718 roku były już jednym państwem, ale wciąż składały się z dwóch odrębnych, nie połączonych ze sobą części – brandenburskiej (do niej należał Koszalin) i pruskiej. Te dwie części przedzielało należące do Polski Pomorze Gdańskie, które stało się też pierwszym celem agresji na liście Prus. Zjednoczenie Prus mogło się odbyć tylko w drodze aneksji terytoriów Polski. Stąd brała się nienawiść do Polski i bezustanne knucie wraz z innymi państwami, głównie Rosją, w której ważną rolę odgrywali Niemcy (część kadry dowódczej armii, wiele kluczowych stanowisk w dyplomacji i administracji).
Główne miasta dwóch części państwa brandenbursko-pruskiego: Berlin w Brandenburgii i Królewiec w Prusach połączone były strategicznym traktem. Musiał być ochraniany, ponieważ to głównie na nim spoczywał ciężar utrzymania łączności (poczta). „Zabezpieczenie drogi lądowej do Prus wymagało, szczególnie na wschodzie, znacznego zgrupowania oddziałów” – pisze Schwenkler, dokładnie opisując położenie Koszalina i jego warunki naturalne. Wyjaśnia: „Ten, kto posiadał tereny wokół Koszalina, posiadał również trakt w kierunku Gdańska i Prus Wschodnich”. Koszalin zabezpieczał także dalekie przedpola Kołobrzegu, jedynego wówczas portu morskiego w części brandenburskiej Prus. Dopiero w 1720 roku Prusy odkupiły od Szwecji prawa do Szczecina. Dwie rozdzielone części jednego państwa uda się Prusom połączyć w wyniku pierwszego rozbioru Polski (1772).
Zrządzeniem historii Koszalin w XVIII wieku stał się więc miastem o strategicznym dla Prus położeniu (Mapka). Połączenie Brandenburgii i Prus nie było jednak proste – wymagało dłuższej perspektywy i przygotowań, m.in. wzmocnienia militarnego i administracyjnego miast na Pomorzu. Koszalin musiał przyjąć stały garnizon, a także stać się znaczącym ośrodkiem administracyjnym. Do tych wyzwań nie był przygotowany. Malutkie miasto liczące wówczas ok. 1,5 tys. mieszkańców ze średniowieczną nieuporządkowaną zabudową, nie spełniało oczekiwań armii i administracji. Próby uporządkowania sytuacji nie przyniosły poprawy. W 1690 roku władze wydały nakaz likwidacji w ciągu dwóch lat obiektów gospodarczych w obrębie murów miejskich i przeniesienie ich poza mury. Mieszczanie nie podporządkowali się jednak temu nakazowi.
Tymczasem już w 1713 do Koszalina przybyły oddziały dwóch regimentów pruskiej armii (!) Pierwszym w 1714 roku był regiment piechoty von Grumbkow, a po nim w 1716 roku przybył regiment kawalerii (dragonów) Andreasa Reveillas du Veyne. Zarówno piechotę jak i kawalerię zakwaterowano w miastach i miasteczkach dzisiejszego Pomorza środkowego. Koszar wówczas jeszcze nie budowano, żołnierze mieszkali więc w kwaterach prywatnych, opłacając czynsz. Ciasnota musiała być powszechna, jak pisze Schwenkler „każdy dom był zajęty przez żołnierzy”. Właściciele domów musieli zależnie od wielkości i stanu zamożności zakwaterować od dwóch do kilku nawet żołnierzy za niewielką rekompensatą. Wiadomo, że część najbogatszych mieszkańców miasta mogła się wykupić od kwaterunku, cedując ten obowiązek, za stosowną opłatą, na mniej zamożnych.
Żeby sprostać wyzwaniom miasta garnizonowego, Koszalin musiał przejść głębokie przeobrażenia. Podobny los spotkał inne pruskie miasto – Poczdam, wówczas wielkością zbliżony do Koszalina, po decyzji króla Fryderyka Wilhelma I o rozlokowaniu w nim garnizonu. Profesor Friedrich Mielke (ur. 1921), nieżyjący już wybitny architekt, badacz i koneser architektury Poczdamu, zapisał słowa, które w Koszalinie mogą zabrzmieć znajomo: „Decyzja Fryderyka Wilhelma I z 1713 roku, aby uczynić Poczdam stałą bazą swojej gwardii, była tak gwałtowna, że wszystkie co wcześniejsze… musiało zostać zniszczone. Mieszkańców spotkało wydarzenie, z którym nie mogli sobie poradzić, a które miało określić losy miasta na niemal dokładnie dwieście lat. Od tego momentu rozwój Poczdamu był determinowany wyłącznie przez wojsko … W 1740 roku, pod koniec jego panowania, Poczdam był faktycznie koszarami”.
Zagadkowy pożar miasta
Sam pożar z 1718 roku tworzy tak zaskakującą koincydencję zdarzeń, że upoważnia do nazwania go zagadkowym. Koszalin nie przeżywał tak dużego pożaru od ponad 200 lat (ostatni w 1504 roku). Kiedy się rozpoczął, znaczna część mieszkańców była poza Koszalinem, na dorocznym jarmarku w Karlinie, który był jednym z ważniejszych wydarzeń gospodarczych w regionie. Był chłodny, październikowy dzień. Pożar wybuchł w połowie dnia, około godziny trzynastej. W XVIII wieku miasta całkiem dobrze sobie z tym radziły, obawiano się jedynie pożarów nocnych. W 1735 roku wybuchł pożar w obiekcie gospodarczym na Rynku, co Wendland skomentował w kronice, że udało się go ugasić, ponieważ było jeszcze widno. „Gdyby to się stało nocą, wybuchłby z tego ogromny pożar” – pisze.
Nigdy nie ustalono i nie osądzono sprawcy(-ów) pożaru. Wskazywano jedynie dom, skąd pożar miał się rozprzestrzenić, należący rzekomo do wdowy po piwowarze o nieustalonej tożsamości. Co ciekawe, kronikarz Wendland, wnikliwy i znany ze skrupulatności świadek tamtych czasów, nie wymienia żadnego nazwiska. Potrafi za to podać nazwisko sprawcy pożaru sprzed 143 lat, który wydarzył się w 1575 roku na ulicy Młyńskiej: „Ogień rozproszył się od komina domu tkacza wełny, zwanego Tönnies Bösel”.
Zaskakujące jest również to, że pożar o tak wielkich rozmiarach nie spowodował ofiar, poza jednym przypadkiem, który nastąpił już po pożarze. Wdowa szukająca resztek dobytku w zgliszczach, została zasypana przez walące się resztki domu. Czy była to wdowa, od której domu miał się rozpocząć pożar miasta, tego nie wiemy. W opisach pożaru brakuje również ważnego szczegółu – czy w jej domu mieszkali żołnierze, chociaż wydaje się to oczywiste.
Najbardziej zdumiewający jest jednak brak jakiejkolwiek wzmianki o zachowaniu żołnierzy podczas pożaru, tak jakby ich wcale w Koszalinie nie było. Prusy nie prowadziły w tym czasie żadnej wojny, armia pozostawała w garnizonach, co oznacza, że w mieście znajdowała się część regimentu piechoty von Grumbkow oraz regimentu kawalerii Andreasa Reveillas du Veyne. Można przyjąć, że było to kilkuset raczej młodych, silnych i odważnych mężczyzn, w tym wielu weteranów wojen. Opanowanie pożaru, który rozpoczął się w biały dzień, nie powinno stanowić dla nich problemu. Tym bardziej, że kilkanaście lat wcześniej, w 1699 roku, mieszkańcy sami doskonale poradzili sobie z groźnym pożarem domu przy ulicy Młyńskiej, zapobiegając rozprzestrzenieniu ognia. Zniszczeniu uległy wtedy tylko dwa domy, a trzeci został uszkodzony.
Pojawiają się kolejne wątpliwości. W chwili wybuchu pożaru armia pruska stacjonowała w Koszalinie od pięciu lat, a jednak w mieście panował niezrozumiały zastój w inwestycjach budowlanych. Według Wendlanda w 1718 roku w obrębie murów znajdowało się 387 działek, ale 105 działek wciąż pozostawało wolnych. Nie było chętnych do ich zagospodarowania, co musi dziwić w sytuacji tak gwałtownego wzrostu potrzeb kwaterunkowych. Może to wskazywać na niechęć administracji królewskiej do podejmowania inwestycji budowlanych wśród starej, gęstej i nieuporządkowanej zabudowy. W tym czasie sam tylko regiment von Grumbkow liczył ok. 1,4 tys. żołnierzy i oficerów, czyli niemal tyle ile Koszalin mieszkańców. Doliczyć do tego należy rodziny żołnierzy, które wówczas wędrowały za wojskiem. Z konieczności regiment musiał być rozlokowany na dużej przestrzeni, po całym Pomorzu środkowym. Między 1716 a 1732 rokiem było to aż osiem miejscowości: Koszalin, Białogard, Lębork, Szczecinek, Sławno, Darłowo, Czaplinek, Słupsk. Stopniowo, wraz z postępem przebudowy miasta, kolejne oddziały przenosiły się do Koszalina. Od roku 1733 regiment stacjonował już tylko w trzech miastach: Koszalinie, Słupsku i Darłowie, a od 1739 roku jedynie w Koszalinie (w Darłowie było kilka kompanii do zabezpieczenia portu). Ten stan utrzymał się przez ponad pół wieku, aż do 1793 roku, kiedy pułk przeniósł się do Gdańska w związku z drugim rozbiorem Polski i zajęciem przez Prusy tego miasta. Potrzeba było więc 21 lat, żeby regiment w całości rozmieścić w Koszalinie.
Skala przemian, jakie musiał przejść Koszalin, żeby sprostać wymaganiom miasta garnizonowego, ukazuje gorzką prawdę – gdyby nie pożar z 1718 roku, nie byłyby możliwe. Pożar nie tylko odblokował inwestycje budowlane, ale wywołał boom inwestycyjny. Wendland, świadek tamtych czasów, pisze: „Każdy kto miasto przed pożarem wewnątrz i poza murami widział, musi się zdziwić, jak się od roku 1719 rozbudowało i rozrosło … Obecnie w mieście znajduje się niewiele pustych miejsc i starszych budynków, a nowo budowane są regularne co do ustawienia drzwi, okien, gzymsów i dachów”. Podobnie było z gmachami nowych urzędów, których przeniesienie do Koszalina planowano już przed pożarem w 1713 roku, ale realizacja tych planów nie była możliwa z braku odpowiednich lokalizacji. Pożar rozwiązał również ten problem.
Gdyby zastosować znaną w prawie zasadę „is fecit, cui prodest” – „ten uczynił, czyja korzyść”, to bez wątpienia największą korzyść z pożaru Koszalina odniosła armia pruska. W ciągu jednego dnia wyeliminowane zostały wszystkie problemy i przeszkody (lokalowe, kwaterunkowe, własnościowe) związane z przekształceniem miasta w duży garnizon. Wiele wskazuje na to, że armia pruska nie chciała być lokatorem w Koszalinie, ale jego właścicielem, zgodnie z zasadą głoszoną przez von Berenhorsta, adiutanta Fryderyka II: „Monarchia pruska pozostanie zawsze nie krajem, który ma armię, lecz armią, która ma kraj, w którym jak gdyby kwaterowała”.
Tadeusz Rogowski
W następnym trzecim i ostatnim odcinku: o odbudowie miasta, która była jego gruntowną przebudową i o tym, czym trudniła się ludność cywilna w wojskowym mieście, a także o skutkach pruskich reform dla Koszalina.