Powrót do Europy Ojczyzn?
W maju tego roku swoje 80. urodziny obchodził Arnulf Baring, niekonwencjonalny historyk, zadziorny publicysta, często zapraszany do programów telewizyjnych, znany z ciętych ripost i polemicznego temperamentu – lubi prowokować i przypuszczać nawet personalne ataki na adwersarzy lub krytykować prowadzących talk-show; zarazem budzi podziw głęboką wiedzą na temat najnowszej historii Niemiec i polityki międzynarodowej. Urodził się w 1932 roku w Dreźnie, studiował prawo, stosunki międzynarodowe i nauki polityczne na uniwersytetach w Hamburgu, Berlinie, Fryburgu, Nowym Jorku i Paryżu. Dłuższe pobyty za granicą (cztery lata przebywał w USA, dwa lata we Francji), liczne kontakty z osobistościami świata polityki i nauki sprawiają, że potrafi niejako z zewnątrz spojrzeć na sytuację w Niemczech i wokół nich. W latach 1976-1979 pracował urzędzie prezydialnym prezydenta Niemiec, co pozwoliło mu z bliska zajrzeć za kulisy władzy.
Przez wiele lat był profesorem na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Napisał szereg książek o aktualnych kwestiach polityki wewnętrznej i zagranicznej, należy do najbardziej znanych historyków opisujących dzieje Republiki Federalnej Niemiec od chwili jej narodzin. Chwalony jest za dar wartkiej i zajmującej narracji. Po polsku ukazała się jego książka Czy Niemcom się uda? Pożegnanie z iluzjami.
Baring uchodzi za politycznego realistę, jego poglądy na politykę niemiecką nigdy nie wynikają ze ślepej wiary, z emocji czy sentymentów, lecz zawsze oparte są na chłodnej analizie sytuacji politycznej. Do jego ulubionych zajęć należy wyśmiewanie patetycznych albo megalomańskich sloganów, jakimi posługują się członkowie niemieckiej klasy polityczno-medialnej wypowiadający się na temat polityki zagranicznej. Mówi się o nim, że jest jednym z ostatnich przedstawicieli wymierającego gatunku wykształconego mieszczaństwa, wyznającym niezmienny kanon wartości takich jak skromność, intelektualna rzetelność, uprzejmość, prymat rodziny, służba wspólnocie, miłość ojczyzny.
W ostatnim czasie Baring udzielił wywiadów gazetom „Die Welt”, „Die Welt am Sonntag”, miesięcznikowi „Cicero” oraz ogłosił gościnnie artykuł w dzienniku „Handelsblatt”. To, co mówi i pisze jest o tyle istotne, że mamy w jego osobie do czynienia z człowiekiem od dziesięcioleci należącym do niemieckiego establishmentu. W wywiadzie dla „Welt am Sonntag” mówi Baring, że niemiecka demokracja popadła w stagnację, ponieważ we wszystkich obozach politycznych brak kadry przywódczej z prawdziwego zdarzenia, Niemcy potrzebują postaci lidera, który im powie, co muszą koniecznie zrobić i jakie są ich możliwości.
Pytany, dlaczego w liczącym 80 milionów ludzi narodzie tak trudno znaleźć polityczne talenty, Baring odpowiada, że ten problem od dawna go dręczy; w pierwszych dziesięcioleciach RFN Niemcom poszczęściło się z personelem politycznym, wystarczy wymienić Adenauera, Heussa, Schumachera, którzy działali już w Republice Weimarskiej, po nich przyszli przedstawiciele pokolenia wojennego np. Helmut Schmidt, Erich Mende i Walter Scheel. Kiedyś utalentowani studenci szukali sobie miejsca w partiach, dzisiaj stronią od polityki partyjnej , a przecież widać gołym okiem , że wielu młodych ludzi interesuje się polityką, po prostu mierzi ich partyjne knucie w tylnych pokojach. Niestety, partiom to jest raczej obojętne, one zapełnią swoimi ludźmi parlamenty nawet wówczas, kiedy tylko 20 procent obywateli pofatyguje się do urn. A tymczasem wielkie problemy jak gigantyczne zadłużenie lub nieudana integracja imigrantów odsuwane są na bok. Partie polityczne skostniały, panuje w nich konformizm i nędza intelektualna. Sukcesy Partii Piratów stanowią symptom petryfikacji systemu partyjnego. To jest dla mnie koszmar – wyznaje Baring – że partie tak bardzo zbliżyły się do siebie pod względem ideowym i stały się tak lękliwe; ponadto zakres wolności opinii zmniejsza się w Niemczech w sposób budzący poważne obawy.
W wywiadzie udzielonym miesięcznikowi „Cicero” Baring dowodzi, że gwiazda kanclerz Merkel powoli gaśnie; pani kanclerz przestaje stąpać twardo po ziemi. Nadal można ją cenić za wysoką inteligencję, pracowitość, brak próżności, ale dostrzec można u niej nerwową akcyjność. Merkel robi politykę na krótkim oddechu, utraciła ideowy kompas, porzuciła znaki rozpoznawcze mieszczańskiej polityki, aby za wszelką cenę utrzymać się przy władzy. Raz zbliża się do SPD, raz do Zielonych, dopasowując się nadmiernie do ducha czasu; jest świadomie mętna, a to jest fatalne dla jej własnej partii, i rzecz jasna, także dla Niemiec. To prawda, mówi Baring, że na zjazdach partyjnych Merkel regularnie otrzymuje pełne poparcie delegatów, ale dzieje się tak dlatego, że zjazdy są zorganizowane od góry do dołu na wszystkich szczeblach hierarchii partyjnej, tak że żaden krytyk Merkel nie ma szans by zostać delegatem. Zdaniem Baringa, zjazdy partyjne CDU stały się z upływem czasu imprezami, które znamy z dawnych krajów komunistycznych, ponadto poczucie władzy pani kanclerz manifestuje się również w tym, że skupia wokół siebie wyłącznie drugorzędnych polityków, którzy nie potrafią jej zaoponować.
Za granicą panuje opinia, że Angela Merkel to „praeceptor Europae”, ale Niemcy jako mentor Europy to byłoby niezwykle niebezpieczne przedsięwzięcie, które mogłoby wywołać falę powszechnej nienawiści do RFN. Przez 60 lat skutecznie staraliśmy się – mówi Baring – zyskać zaufanie skromnością i gotowością do kooperacji opartej na kompromisie; to osiągnięcie zostanie zaprzepaszczone, jeśli będziemy się zachowywać jak hegemon, co zresztą jest ponad nasze siły; nie jesteśmy w stanie sprostać roli ratownika Europy. Prowadzący rozmowę dziennikarz „Cicero” zauważa, że Angela Merkel nie może przecież ryzykować, iż wejdzie do podręczników historii jako grabarka euro. Baring na to: Helmut Kohl wejdzie do podręczników historii jako grabarz marki niemieckiej a Merkel jako grabarka euro – obojętnie co teraz robi i mówi. Jest to konsekwencja błędnej konstrukcji wspólnej waluty, która na dłuższą metę nie sprawdza się, ponieważ przykuwa do siebie kraje z całkowicie odmienną siłą gospodarczą. Jednak Unia Europejska, w której przed wprowadzeniem w życie przedwczesnego politycznego projektu euro kraje członkowskie harmonijnie ze sobą współpracowały, będzie istnieć nadal po nieuchronnym fiasku wspólnej waluty – chociaż w zmienionym kształcie. Słowa pani kanclerz o tym, że jeśli przegra euro, to przegra Europa, Baring uważa za całkowicie błędne i panikarskie.
Na pytanie dziennikarza „Cicero”, jak powinna się zachować Angela Merkel w tej nadzwyczaj trudnej sytuacji, Baring odpowiada: Musi jasno powiedzieć pozostałym krajom strefy euro, że my Niemcy przy najlepszych chęciach nie możemy uratować wspólnej waluty; przede wszystkim idzie o nie dopuszczenie do tego, aby nasi rodacy, rozgoryczeni nieudaną polityką ratowania euro przez wszystkie główne partie i rozgniewani grożącymi im bolesnymi stratami finansowymi, pewnego dnia nie zmietli całego naszego systemu partyjnego. Zarzucam pani kanclerz, że to ogromne zagrożenie bagatelizuje.
W artykule opublikowanym przez „Handelsblatt” w maju 2012 roku, Baring napisał, że wielu ludzi w Europie liczy po cichu na to, iż Niemcy będą wprawdzie narzekać, ale w końcu zapłacą. Niestety, jest to mylne przekonanie, ponieważ uratowanie całej unii monetarnej przekracza siły Niemiec. Niemcy nie są do tego wystarczająco silni nie tylko finansowo, lecz także politycznie. Zawsze byliśmy za słabi – pisze Baring – aby być hegemonem Europy, odgrywać konstruktywną rolę przewodniej siły na kontynencie, dwie próby militarnego opanowania kontynentu zakończyły się fiaskiem. Obecnie europejscy partnerzy i sąsiedzi przeceniają nasze finansowe możliwości. To jest nieprzemyślane, mało poważnie, kiedy zagranica, na przykład sympatyczny polski minister spraw zagranicznych, nalega, abyśmy przejęli obecnie rolę przywódcy – tym razem używając kredytów i gwarancji finansowych, bo również i tym razem ponieślibyśmy klęskę. Reprezentujemy tylko średnią siłę i całkowicie byśmy się przeciążyli, a to przeciążenie doprowadziłoby do gospodarczego i socjalnego upadku Niemiec, rozerwałoby spójność naszego społeczeństwa i podkopałoby demokrację. Niemcy powinny wystąpić z unii walutowej; trzeba o tym mówić, aby zmienić warunki dyskusji. Niemiecka polityka jest jeszcze dzisiaj nazbyt lękliwa, żeby wykonać taki krok Nie tylko politycy, ale również publicyści i naukowcy nie zastanawiają się nad naszą przyszłą rolą. Jednak nie uda nam się dłużej tego unikać – będziemy musieli dojść do ładu z samymi sobą.
Pani kanclerz Merkel, tak usilnie starająca się o wypracowanie europejskiego konsensusu, jest, zdaniem Baringa, coraz bardziej izolowana na płaszczyźnie międzynarodowej (także w Niemczech baza jej władzy ulega erozji). Nie może już się oprzeć na najważniejszych sojusznikach Austriakach i Holendrach, straci też Francję, kiedy Sarkozy’ego zastąpi Hollande. Nawet jeśli Merkel uda się przepchnąć kolanem pakt fiskalny, który ratyfikuje wymagana liczba państw, to Niemcy wmanewrują się w beznadziejną sytuację, zajmą pozycję niemożliwą politycznie do utrzymania. Kiedy zaczniemy, pisze Baring, przymuszać partnerów do przyjęcia naszych kryteriów, to nie skończy się to dla nas dobrze. Jedynie ze strachem można wyobrazić sobie, że Niemcy staną się kontrolerem finansowym, mentorem, belfrem kontynentu. Już dziś Niemcy są coraz bardziej nielubiani w Europie; wyobrażenie polityków naszych czterech miarodajnych partii, że można, ba, należy, w czasie rosnących napięć wewnątrzeuropejskich zrobić skok do unii finansowej i gospodarczej, uważam – pisze Baring – za wariacki pomysł (dosł. Schnapsidee).
Według niemieckiego politologa i historyka lękliwe, ba, tchórzliwe partie godzą się na marginalizację i ubezwłasnowolnienie parlamentu. Jest coś demonicznego w tym, że w Niemczech nie słyszy się okrzyków przerażenia na widok takiej ewolucji systemu politycznego. Następuje bowiem coraz większa koncentracja władzy w rękach nielicznych, ważne decyzje podejmowane są w wąskich gremiach poza kontrolą parlamentu, republika niemiecka – biada Baring – znajduje się na drodze ku quasi-monarchicznej, absolutystycznej demokraturze.
Jeśli chodzi o Unię Europejską, to, zdaniem Baringa, znacząco przeceniono ten projekt. Coraz słabsze jest zaufanie obywateli RFN do wspólnej waluty . Ja sam, przypomina Baring, nigdy nie wierzyłem, że euro ma szanse przetrwania. Już przed 15 laty publicznie pisałem o jego podatności na kryzysy i przepowiadałem, że w końcowym efekcie unia monetarna zmusi nas do ogromnych finansowych transferów. Koncepcja Europy po kryzysie będzie skromniejsza niż ambicjonalna wizja brukselska. Przypuszczalnie miał rację Charles de Gaulle przewidując przed kilkoma dziesięcioleciami, że wspólne instytucje w stolicy Belgii są wprawdzie pożytecznymi agencjami na normalne czasy, ale nie wytrzymają poważnych wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów. Europa Ojczyzn czyli związek państw ze wspólną przestrzenią gospodarczą, to, według Arnulfa Baringa, przyszłość Europy. Miejmy nadzieję, konkluduje niemiecki historyk, że po fiasku wspólnej waluty, nastąpi odnowa życia politycznego w Niemczech i w Europie.
Tomasz Gabiś
Pierwodruk: „Opcja na prawo”, 2012, nr 6. Więcej ciekawych tekstów Tomasza Gabisia na stronie prywatnej www.tomaszgabis.pl
Tomasz GABIŚ (ur. 1955) – publicysta i myśliciel konserwatywny, wybitny znawca problematyki niemieckiej. Od kilku lat identyfikuje siebie jako postkonserwatystę. Ukończył germanistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. W latach 80. XX wieku działał w opozycji. W 1987 roku był jednym z sygnatariuszy aktu założycielskiego Unii Polityki Realnej. Działał w niej do połowy lat 90. W tym okresie publikował również artykuły w tygodniku Najwyższy CZAS!. W latach 1991-2003 był redaktorem naczelnym pisma Stańczyk. Członek honorowy Organizacji Monarchistów Polskich i Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego. Publikuje w Nowym Państwie, Arcanach, Obywatelu i Opcji na Prawo.
Dziękujemy panu Tomaszowi Gabisiowi za zgodę na przedruk tekstów na naszym portalu.