Obywatel a Kodeks Wyborczy
Od 1 sierpnia 2011 wejdzie w życie Ustawa z dnia 5 stycznia 2011 „Kodeks wyborczy”. Wprowadza ona szereg zmian w różnych procedurach wyborczych obowiązujących do tej pory w wyborach organów przedstawicielskich wszystkich szczebli. Jakie są te najważniejsze zmiany i w jakim stopniu ta nowa ustawa wyborcza poszerza czy ugruntowuje prawa obywatelskie i przyczynia się do rozwoju demokracji w Polsce? Jest to ważne pytanie, tym ważniejsze, że właśnie minęła 22. rocznica 4 czerwca, w czasie której ponownie podbijano polskiego bębenka, aby przypomnieć światu, że to my, Polacy, obaliliśmy komunizm i dajemy nieprzerwanie wzór przejścia od komunizmu do demokracji, a oszołomiony świat winien brać z nas przykład. Tego rodzaju komplementy usłyszeliśmy też od Baracka Obamy podczas jego niedawnej wizyty w Polsce, który, jak przystało na kulturalnego gościa, wyrażał się o naszych demokratycznych sukcesach z największym uznaniem. Kiedy jednak zechcemy przyjrzeć się sytuacji bez jubileuszowych okularów i kurtuazyjnych duserów, sprawy nie przedstawiają się tak dobrze. Publikowany od lat przez tygodnik „The Economist”, Democracy Index lokuje Polskę na 48 miejscu, wśród krajów, których demokracja określana jest jako „ułomna” (flawed democracy), a nasi sąsiedzi, którzy jakoby cały czas się od nas uczą i na nas wzorują, już dawno i daleko nas wyprzedzili! I tak w tym samym rankingu wyprzedza nas zarówno Republika Czeska (16 miejsce) jak i Słowacja (38), tak Estonia (33) i Litwa (41) jak i Węgry (43). Można się więc zasadnie zapytać o to, kto tu od kogo się uczy lub uczyć powinien?
Wielki filozof i politolog hiszpański, Jose Ortega y Basset nauczał, że dla zdrowia demokracji najważniejszą sprawą jest procedura wyborcza. Jeśli ta procedura jest właściwa, to wszystko toczy się naturalnie i w miarę sensownie. Jeśli ta procedura jest wadliwa – pisze Ortega y Gasset – to wszystko się wali, choćby wszystkie inne instytucje działały jak należy.
Pierwsze dwa kryteria, na podstawie których ustalany jest wskaźnik demokracji (Democracy Index) to: „wolność i sprawiedliwość wyborów” oraz „bezpieczeństwo wyborców”. Dopiero po nich następują dwa kolejne: „wpływ obcych mocarstw na politykę rządową” i „zdolność urzędników do wprowadzania regulacji prawnych w życie”. Jakość demokracji jest dziś oceniania głównie na podstawie jakości odbywających się wyborów. (Źródło: www.eiu.com – Economist Intelligence Unit – The Economist)
Ale kto powinien decydować o tym, jaka ma być w naszym kraju procedura wyborcza? Czy to ma być przywilej tych, którzy naszym krajem rządzą i chcą rządzić, jak długo się tylko da, czy też sprawa ta winna być zdecydowana przez ogół obywateli, przez wszystkich tych, którym przysługują prawa obywatelskie i którzy uczestniczą w procesie wyborczym?
5 maja 2011 odbyło się w Wielkiej Brytanii referendum ogólnonarodowe na temat ordynacji wyborczej. Wszystkich Brytyjczyków zapytano jaki ma być ich system wyborczy: czy taki, jaki tam obowiązuje od prawie 200 lat, czy też powinien być zmieniony, a propozycję zmiany zgłosiła współrządząca Partia Demokratyczno-Liberalna. Partia ta od dziesięcioleci domaga się zmiany systemu wyborczego, bo ich zdaniem system JOW – FPTP (taki, jaki dla Polski proponuje Ruch Obywatelski na rzecz JOW) jest przestarzały, anachroniczny, nie chroni w wystarczającym stopniu swobód obywatelskich itd. itp. I w takiej sprawie, w kraju prawdziwie demokratycznym, urządza się referendum. I takie referendum w UK się odbyło 5 maja. Jako przedstawiciel Ruchu, który od wielu lat biega po Polsce, aby przekonać swoich współobywateli do wprowadzenia systemu brytyjskiego, z satysfakcją informuję, że Brytyjczycy, większością głosów 70% do 30%, odrzucili propozycje zmiany i opowiedzieli się za utrzymaniem swojego wypróbowanego systemu wyborczego.
Obywatele Rzeczypospolitej powinni wiedzieć, jak takie referendum było przygotowywane i przeprowadzone. W Wielkiej Brytanii od roku wszystkie media o tym referendum informowały, obywatele systematycznie mieli możliwość zapoznania się z racjami każdej ze stron, ze wszystkim „za” i „przeciw”. I dlatego to wydarzenie i cała procedura zasługuje na szacunek i uznanie, a Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej nieodmiennie zajmuje jedną z czołowych pozycji w Democracy Index.
Inaczej niż w Polsce. Sama informacja o referendum brytyjskim została po prostu ukryta przez polską opinią publiczną i można się tylko zachwycać i podziwiać, że w XXI wieku tak szczelna blokada informacyjna jest wciąż możliwa! Bo po co Polacy mają się dowiadywać o brytyjskim systemie wyborczym, po co Polakom wiedzieć, ze posłów można naprawdę wybierać, a nie tylko głosować na partyjne spisy, sporządzane rękoma partyjnych liderów?
W Polsce jest inaczej. Rządząca elita polityczna uznała od początku, że sprawa procedury wyborczej to jest jej i tylko jej wewnętrzna sprawa. Żadne społeczeństwo, żadni wyborcy do tego mieszać się nie powinni. W tej sytuacji jest ciekawostką, ze w roku 2004/2005 Platforma Obywatelska pozwoliła sobie na taki numer, że przeprowadziła akcję obywatelską o referendum w sprawie systemu wyborczego, o wprowadzenie JOW w wyborach do Sejmu, że zebrała prawie milion podpisów i wszystkie te podpisy wylądowały w sejmowej niszczarce, a wspaniałomyślnie nam panujący Sejm nawet nie przeprowadził jakiejkolwiek debaty w tej sprawie! A więc już nie tylko obywatele, nie tylko wyborcy, którzy podpisali się pod żądaniem referendum, ale nawet sam Sejm nic w tej sprawie nie miał do powiedzenia, a o wszystkim zadecydowało grono kilku czy kilkunastu osób!
I tak to się ciągnie od osławionego Okrągłego Stołu, od historycznych wyborów roku 1989. W 1989 roku zamknięte grono kilkunastu czy kilkudziesięciu osób zadecydowało o tym, jaka ma być ordynacja wyborcza. Zrobili co chcieli, ale warto wiedzieć, że ta ich ordynacja wyborcza była bublem prawnym, który na europejskich uniwersytetach jest pokazywany studentom jako przykład niekompetencji i nieuctwa. Nie potrafili bowiem przewidzieć, że obywatele mogą zachować się inaczej niż tego oczekiwali manipulatorzy i socjotechnicy i mogą odrzucić w całości ich sławetną Listę Krajową! Ale tak się właśnie stało: ci ciemni Polacy, nie rozumiejący sprytnych zagrywek politycznych za kulisami, odrzucili w całości i bez jakichkolwiek wątpliwości całą tę Listę Krajową i posłali całe to towarzystwo na drzewo! Była niesłychana kompromitacja, „stolarze” musieli zmieniać procedurę wyborczą w trakcie wyborów, aby wymusić efekt, jaki był im potrzebny! Taka jest prawda o historycznym zwycięstwie 4 czerwca 1989!
Od roku 1989 elita władzy zmieniała ordynację wyborczą do Sejmu wielokrotnie, prawie tak często, jak często odbywają się wybory. Z punktu widzenia obywatela wszystkie te zmiany miały znaczenie drugorzędne, kosmetyczne, były jedynie odzwierciedleniem przegrupowań wewnętrznych w obozie szeroko pojętej władzy. System wyborów z list partyjnych daje ogromne możliwości manipulowania procedurą wyborczą i zmianą przepisów szczegółowych. Zasada pozostawała ta sama: listy partyjne, progi wyborcze, układanie list wyborczych w kręgach partyjnych liderów, bez udziału obywateli. Można powiedzieć, że wybory zawsze odbywają się w dwóch turach: pierwsza, zasadnicza, to układanie list partyjnych na zamkniętych partyjnych naradach i druga, ta mniej ważna, głosowanie zdezorientowanych wyborców. To o takich wyborach szczerze wypowiedział się w Sejmie Donald Tusk, określając dzień wyborów parlamentarnych, jako dzień wielkiego narodowego oszustwa wyborców przez aparaty partyjne. Jest rzeczą wartą odnotowania, że Donald Tusk i jego partia kreowali się na głównego przeciwnika takiego systemu wyborczego i od lat zapewniają nas, że ich marzeniem jest wprowadzenie w Polsce JOW w wyborach do Sejmu. Za dowód miało służyć, między innymi zorganizowanie zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum „4 razy TAK”. Ostatni raz deklarację o gorącym poparciu dla JOW ze strony Premiera usłyszałem w programie TVN24 26 marca 2011 podczas audycji „Śniadanie z premierem”.
Uchwalony 5 stycznia 2011 Kodeks wyborczy jest dobitnym przejawem tego samego stylu myślenia. Przygotowano go bez konsultacji społecznej, bez pytania obywateli o zdanie, bez umożliwienia szerokiej publicznej dyskusji nad systemem wyborczym. Co więcej, przygotowano go sposobem, który określić możemy „na łapu-capu” i możemy podejrzewać, ze nawet sami posłowie, w swojej masie, mieli mgliste pojęcie o tym, jaką potrawę przygotowują. Dowodem na to jest fakt, że pierwsza wersja tego Kodeksu została w Sejmie uchwalona już na początku grudnia, natomiast dość radykalnie została zmieniona w Senacie. Tą zasadniczą zmianą dokonaną w Senacie było wprowadzenie JOW w wyborach do Senatu! Ta zmiana jest znamienna, ponieważ odsłania intencje naszych ustawodawców. Jak pamiętamy Platforma Obywatelska i SLD od dawna głosiły postulat całkowitej likwidacji Senatu i pod takim wnioskiem zebrano podpisy w akcji „4 razy TAK”. Nie było mowy o wprowadzeniu JOW do Senatu. JOW miały być, owszem, ale w wyborach do Sejmu. Tymczasem partyjna poprzeczka w wyborach do Sejmu została podniesiona jeszcze wyżej niż dotychczas, a Senat, zamiast likwidacji, doczekał się wzmocnienia!
Należy docenić fakt, że sprawa JOW stanęła jednak na porządku dziennym i parlament zdecydował się wprowadzić te straszne słowa do Kodeksu Wyborczego. Mamy więc wybory w JOW w wyborach do Senatu, ale także w wyborach do rad gmin w gminach poniżej miast na prawach powiatu. Wypada uznać, że te nowe rozwiązania stanowią pewien ukłon i uznanie presji obywatelskiej, która od lat naciska na wprowadzenie JOW w wyborach do Sejmu. Ta presja nie jest jeszcze tak silna, żeby wymusić tę zasadniczą zmianę, ale to ustępstwo pokazuje, że warto tę presję wzmagać i wokół niej się organizować.
Sprawą o charakterze fundamentalnym dla demokracji i pozycji obywatela w RP jest sprawa biernego prawa wyborczego w wyborach do Sejmu i w wyborach samorządowych. Kodeks wyborczy, tak jak poprzednie ordynacje wyborcze pozbawia obywateli prawa kandydowania do Sejmu inaczej niż za zgodą jakichś gremiów, partyjnych czy bezpartyjnych. Nie ma bowiem prawnej możliwości zarejestrowania indywidualnej kandydatury w wyborach do Sejmu, bez względu na to ile podpisów poparcia można by pod taka kandydaturą zebrać. Jest to demokracja odwrotna do amerykańskiej czy brytyjskiej, gdzie każdy obywatel posiada niczym nieograniczone prawo rejestrowania się w dowolnych wyborach. W Polsce takiej możliwości nie ma. Wyklucza ją art. 211 §2 i §3, który wymaga, żeby na liście wyborczej w okręgu znajdowało się co najmniej tyle nazwisk ile mandatów przypada na ten okręg, w tym co najmniej 35% muszą stanowić mężczyźni i co najmniej 35% kobiety. Zapis ten całkowicie eliminuje możliwość indywidualnego stawania do wyborów.
Podobnie traktowane jest prawo do kandydowania w wyborach do rad gmin w miastach na prawach powiatu, do rad powiatowych i sejmików wojewódzkich. Określa to art.425 §2 i §3; art. 457 §1 i 2.
Co ciekawe nasi ustawodawcy potrafili nawet skasować bierne prawo wyborcze obywateli w wyborach jednomandatowych, jakimi są wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast! Czyni to art. 478 §2, który stanowi, że kandydata na wójta, burmistrza czy prezydenta miast może zgłosić tylko taki komitet wyborczy, który zarejestrował kandydatów na radnych w co najmniej połowie okręgów wyborczych! Jest to przestrogą dla Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW: nasi dotychczasowi prawodawcy z mlekiem matki wyssali umiejętność zamieniania praw obywatelskich w ich przeciwieństwo.
Mówimy tu o formalnym i prawnym zniesieniu biernego prawa wyborczego. Poza tym KW, tak jak i poprzednie ustawy, stawia wysoką poprzeczkę dla zarejestrowania list wyborczych wystawianych poza głównymi partiami politycznymi. Jednym z elementów, który w zdecydowany sposób zmniejsza szanse komitetów wyborczych wyborców, w porównaniu z komitetami partii politycznych są wszystkie artykuły KW o parytetach, a więc wymagające umieszczenia na listach wyborczych wszystkich szczebli co najmniej 35% kobiet.
Kodeks Wyborczy cementuje obecną scenę polityczną i jest aktem prawnym uniemożliwiającym, albo poważnie utrudniającym wejście na scenę polityczną nowym partiom politycznym, a więc jest to zabieg konserwujący i osłaniający obecny układ polityczny. Takim elementem konserwującym – w porównaniu do poprzednich rozwiązań – są wspomniane już zapisy o wymogu co najmniej 35% kobiet na listach wyborczych. Ale jeszcze bardziej służą temu wszystkie przepisy o finansowaniu wyborów i kampanii wyborczych. Na pozór te przepisy robią wrażenie, że ustawodawca zmierza w kierunku potanienia kampanii wyborczych i utrudnienia ludziom bogatym i majętnym rozgrywanie wyborów dzięki zainwestowaniu w wybory znacznych środków finansowych. Służyć temu mają limity wydatków, jakie każdy komitet wyborczy może wydać na kampanię wyborczą. Wydawać by się mogło, że temu celowi służyć mają rygorystyczne ograniczenia świadczenia nieodpłatnych usług i wydatków niepieniężnych, jak np. udostępnienie sali na zebranie wyborcze. W istocie przeszkody te dotyczą przede wszystkim nowych partii politycznych i komitetów wyborców. Partie polityczne, które podzieliły między siebie scenę polityczną mają bowiem wystarczające możliwości i środki, aby prowadzić skuteczną kampanię wyborczą. Wszystkie te zapisy godzą przede wszystkim w tych, którzy chcieli by wejść na scenę polityczną drogą nowych wyborów. Zapisy Kodeksu Wyborczego czynią taka perspektywę praktycznie nie do zrealizowania.
Kodeks Wyborczy, jako kontynuacja dotychczasowej praktyki wyborczej, odbierając nam wszystkim prawo kandydowania do ciał przedstawicielskich (z wyjątkiem Senatu i gmin mniejszych od miast na prawach powiatu) deklasuje obywateli Rzeczypospolitej i sprowadza nas do statusu, który można porównywać ze statusem pańszczyźnianego chłopstwa w czasach I Rzeczypospolitej. Z tą jednakże różnicą, że wtedy prawo kandydowania miał każdy, kto miał prawo uważać się za obywatela, a więc należeć do stanu szlacheckiego. Teraz już nie ma nawet szlachty. Są partyjni oligarchowie – baronowie, którzy maja, nieformalne i nie zapisane nigdzie ale faktyczne, prawo wyznaczania kandydatów na listy partyjne. Natomiast stworzone zostały przeszkody materialne i prawne, które praktycznie uniemożliwiają temu nowemu stanowi chłopskiemu łączenie się w ugrupowania i związki, które mogłyby, ewentualnie, wmieszać się w te pseudodemokratyczne gry i wejść do Sejmu drogą wyborów zadeklarowanych jako powszechne. Jeśli tego stanu rzeczy nie potrafimy zmienić przez powszechną akcję obywatelską, to Polska jeszcze długo będzie się znajdować na dole listy państw, które Democracy Indem określa jako kraje o flawed dermocracy, jako demokracje wadliwe, ułomne.
Ruch Obywatelski na rzecz JOW jest właśnie taką akcją obywatelską, która ma na celu przełamanie tych barier i dokonanie uwłaszczenia chłopów pańszczyźnianych, żebyśmy wszyscy mogli się poczuć w naszym kraju, jak pełnoprawni obywatele.
Prof. Jerzy Przystawa
Wystąpienie na Konferencji Samorządowej „Obywatel w świetle Kodeksu Wyborczego”, Poznań, 9 czerwca 2011.
Po tych wyborach zjedziemy jeszcze o jakieś 20-40 miejsc w dół.
Na pewno pogarsza się bezpieczeństwo wyborców. Jeśli poparcie lub brak poparcia na polityka lub partię, bezpośrednio przekłada się na egzystencję wyborcy, to mamy po prostu reżim, a nie system demokratyczny.
nie potrafię tego ując tak jak prof. Przystawa, ale i tak od 10 lat nie głosuję bo nie zamierzam uczestniczyć w kabarecie i przedfstawieniu jakim sa w Polsce wybory wymyślone przez partyjną klasę prózniaczą