Ludzie bezdomni
Problem bezdomności w Polsce nie zostanie załatwiony rękami administracji i organizacji dobroczynnych, ale powinien stać się sprawą całego społeczeństwa, zwłaszcza jego politycznych i intelektualnych elit.
Kiedyś koszalińscy bezdomni koczowali na dworcu kolejowym. Teraz już ich tam nie ma. Podróżni zbyt często skarżyli się na nieznośny zapach, awantury i próby wyłudzania pieniędzy. Straż kolejowa oczyściła wreszcie poczekalnię. Od tego jest dworzec, żeby służył podróżnym. Tyle tylko, że dokąd byli na dworcu, problem absorbował opinię publiczną, kiedy zniknęli, wszyscy o nich zapomnieli. A i sami bezdomni usuwają się w cień, schodząc społeczeństwu z oczu. Zapełnili altanki działkowe, poddasza i piwnice budynków, skwery i parki, klatki schodowe bloków mieszkalnych, kanały ciepłownicze i śmietniki. Są ledwo zauważalnym elementem panoramy miasta. Nie ma ich, więc nie ma problemu. Społeczeństwo obojętnieje, popada w samouspokojenie, pojawiają się stereotypy: „Bezdomny z wyboru”, „Bezdomni nie dają sobie pomóc”.
Zaklęty krąg
Na twarzach mają wyryte życiorysy. Niektórzy żebrzą, inni zbierają puszki, makulaturę, pchają dziecinne wózki ze złomem. Przylgnęły do nich określenia: nieroby, kryminaliści, dewianci, złodzieje, cwaniacy, margines. Oni sami chętnie opowiadają o swojej obecnej sytuacji, ale milkną natychmiast, kiedy pada pytanie o rodzinę, zawód, wykształcenie. Nie lubią wspomnień. W praktyce pozbawieni są praw obywatelskich – często nie posiadając nawet dowodu tożsamości, nie mogą skorzystać z pomocy państwa, uzyskać zasiłku dla bezrobotnych, renty, miejsca w domu opieki społecznej, szpitalu lub nawet przychodni. Nie są też elektoratem, nie uczestniczą w wyborach, więc politykom na nich specjalnie nie zależy. Bezdomnym zostać bardzo łatwo, niezwykle trudno z tego wyjść. Eksmisja „na bruk”, rozwód, pobyt w więzieniu, ucieczka z domu, niespłacony dług, utrata pracy – zwykle kilka z tych powodów, wzajemnie splatających się i warunkujących – tkwią u początku samonapędzającego się mechanizmu wykluczenia. Ludzie tracą grunt pod nogami, zaczynają pić, włóczyć się. Powoli odsuwają się od nich znajomi, rodzina. Tracą prawo do życia w społeczeństwie. „Człowiek może wyjść z bezdomności, ale bezdomność z niego już nie wychodzi do końca życia. Coś się w nim łamie” – mówi o. Bogusław Paleczny z zakonu kamilianów, który od lat opiekuje się warszawskimi bezdomnymi. Człowiek musi mieć relacje z innymi, potrzebuje rodziny, domu, znajomych, poczucia własności. Wyrzucony poza margines, żyje na poziomie zwierzęcego instynktu, w poczuciu ciągłego zagrożenia. Ale nawet wówczas tlą się w nim ludzkie uczucia i potrzeba ocalenia człowieczeństwa. Przeprowadzone przed kilkoma laty badania „Bezdomni – realny obraz siebie” wskazują, że bezdomni z zestawu kilkudziesięciu cech pozytywnych przedstawionych im do wyboru, w przeważającej większości wybrali trzy: „czuły”, „uczuciowy”, „przyjazny”, daleko w tyle pozostawiając takie określenia jak „inteligentny” czy „ostrożny”. Zapytani o to z kim najbardziej chcą nawiązać więzi społeczne, na pierwszym miejscu stawiają rodzinę, na samym końcu – innych bezdomnych.
Zatrzymanie krążenia
Nieodłączną towarzyszką bezdomnych jest śmierć. Śmierć z przemarznięcia, z rąk morderców, z rąk innego bezdomnego, śmierć zadawana tym, którzy im pomagają. Śmierć przez alkohol. W czerwcu 1999 roku mężczyzna zamordował w Białymstoku trzech bezdomnych. Sąd skazał go na dożywocie. „Życia człowieka nie różnicuje się ze względu na jego status materialny czy wykształcenie. To byli ludzie. Oni nikomu nie przeszkadzali” – podkreśliła przewodnicząca składu sędziowskiego. W sierpniu policja zatrzymała trzech bezdomnych podejrzanych o zamordowanie innego bezdomnego na działkach w Busku Zdroju. Pokłócili się o pieniądze ze sprzedaży złomu. W marcu 2001 roku bezdomny, również zbieracz złomu, zabił starsze małżeństwo, mieszkańców Barlinka w województwie zachodniopomorskim. Powód: nie chcieli mu pożyczyć pieniędzy. Śmiertelne żniwo wśród bezdomnych zbiera alkohol. Samobójstwo na raty – mówią pracownicy socjalni. Wielu twierdzi, że w Polsce alkoholizm i bezdomność, pochłaniają nie mniej ofiar niż choroba wieńcowa. Ale, w przeciwieństwie do chorób serca, za „nieuleczalną” chorobą bezdomności nie stoją koncerny farmaceutyczne. W lipcu tego roku znaleziono wśród krzewów, dosłownie w centrum Koszalina, rozkładające się ciało bezdomnego alkoholika. Prasa bezkrytycznie, bez słowa komentarza, powieliła oficjalną przyczynę zgonu – „zatrzymanie krążenia”. To samo prawdopodobnie zostanie zapisane w statystykach. Tymczasem statystyka publiczna jest bardzo ważnym instrumentem diagnozowania sytuacji społecznej. Kiedy przed paroma laty w Szwecji doszło do ogólnonarodowej debaty nad projektem ustawy przewidującej zmniejszenie akcyzy od alkoholu, potrafiono bardzo dokładnie określić skutki tej decyzji. Wyliczono z dokładnością do jednej osoby, ile przybędzie ofiar wypadków drogowych, skrupulatnie policzono pieniądze – straty i zyski. Państwo, które prowadzi rzetelną statystykę publiczną, zawsze będzie mogło mądrze planować; państwo, które tego nie robi, jest skazane na doraźną improwizację.
Państwo bez obywateli
Zbytnim uproszczeniem byłoby doszukiwanie się źródeł niemocy tylko w działaniach i zaniechaniach administracji. Obraz świata, w którym państwo jest wyłącznym organizatorem życia zbiorowego, nie odpowiada dzisiejszej rzeczywistości. Pracownicy ośrodków pomocy społecznej coraz częściej przyznają, że bez zaangażowania organizacji pozarządowych i obywatelskich obecny system pomocowy może niebawem się załamać. Problem w tym, że dotąd w Polsce nie udało się stworzyć społeczeństwa obywatelskiego. Kręgi i grupy społeczne, które podejmują trud niezależnej działalności i rozwijają tą ideę, są dzisiaj z góry skazane na porażkę. System polityczny, generujący podziały, rozbił poczucie wspólnoty między ludźmi, wytworzył postawy klientelizmu i lokajstwa w miejsce wolnych inicjatyw wynikających z poczucia obywatelskiego obowiązku. To nie bezdomność jest problemem, ale niewydolność społecznych mechanizmów wsparcia. W Stanach Zjednoczonych aż 40 procent obywateli pracuje w wolontariacie, który jest fundamentem społeczeństwa obywatelskiego i szkołą służby publicznej dla przyszłych polityków. W Polsce w wolontariacie pracuje czterokrotnie mniej osób, a przedsionkiem polityki są tak zwane młodzieżówki partii politycznych, w których dorastający ludzie od najwcześniejszych lat nasiąkają atmosferą prymitywnego partyjniactwa. Państwo oczekuje pomocy społeczników, a jednocześnie odstrasza darczyńców podatkiem od darowizn, komplikuje procedurę rejestracji stowarzyszeń albo nakłada na nie obowiązek prowadzenia pełnej księgowości. Dzieje się tak nie dlatego, że państwo jest złe, ale dlatego, że w Polsce nie ma znaczących instytucji obywatelskich, które tym praktykom mogłyby się przeciwstawić. Całą przestrzeń publiczną opanowali politycy, nie doceniający wagi tych spraw.
Rozdarta sosna
Kiedy u schyłku XIX wieku ukazała się powieść Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni”, wywołała wstrząs w polskim społeczeństwie. Zarzucano jej nadmierny symbolizm, chwilami ocierający się o banał. Każde jednak społeczeństwo sięga do takich wzorców i symboli jakie posiada. Rozdarta sosna symbolizowała rozdartą duszę polskiego inteligenta, jego niepokój i niezgodę na nędzę drugiego człowieka, gotowość do poświęceń i wyrzeczeń. W Polsce nigdy nie wyśmiewano „doktorów Judymów”, niechęcią obdarzano natomiast elity, oderwane od społeczeństwa i niezdolne do uczciwej analizy sytuacji. Elity, które pod pozorem filantropii pielęgnują egoistyczny interes jednostkowy lub grupowy. A przecież polskie wzorce i doświadczenia dostarczają pouczających przykładów. Jedno z pierwszych po 1945 roku schronisk w Polsce powstało w Warszawie, dzięki grupie pasjonatów, wśród których byli ludzie nauki, inżynierowie, społecznicy, współpracujący w tym dziele z zakonem orionistów. Wymowny jest przykład ks. Jana Ziei, który po wojnie z grupą ocalałych z wojennej pożogi inteligentów, organizował w Słupsku placówki opiekuńcze i oświatowe. I dzisiaj, bez odpowiedzialnych elit i świadomych obywateli, nie uporamy się z żadnym problemem społecznym. Rozbite społeczeństwo, pozbawione wpływu na kształtowanie rzeczywistości, wycofa się w prywatność i zobojętnieje, a do wyborów będą już chodzić sami politycy.
Tadeusz Rogowski
Tekst napisany we wrześniu 2006
„Tekst napisany we wrześniu 2006” … i niestety nic nie stracił na aktualnosci .