Komisja śledcza i co z tego?
Głosami PO i SLD przeszła kandydatura Marka Belki na prezesa NBP. PiS i PSL głosowały przeciw. O wyborze Belki przesądził przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski, który rekomendował swojemu klubowi głosowanie za kandydaturą Belki.
Minęło pięć lat od czasu, gdy sejmowa komisja śledcza ds. afery PZU zarzuciła ówczesnemu premierowi Markowi Belce składanie fałszywych zeznań i konflikt interesów przy prywatyzacji największego polskiego ubezpieczyciela. Konflikt interesów miał polegać na tym, że Marek Belka, zanim został premierem, był członkiem Rady Nadzorczej BIG Banku Gdańskiego (obecnie Bank Millenium), a równocześnie zasiadał w komitecie doradczym ABN AMRO, które było doradcą ministra skarbu przy prywatyzacji PZU. Przemawiające za konfliktem interesów dokumenty zostały później pokazane w TVN w 2006 r. przez dziennikarzy „Superwizjera” w filmie „Kto chciał ukraść PZU”, pisała też o tym prasa: (YouTube)
Pod koniec maja br. nazwisko Belki pojawiło się w kontekście jego kandydatury na prezesa Narodowego Banku Polskiego. Jego kandydaturę na sześcioletnią kadencję ogłosił pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski, nie ukrywając, że zależy mu na przeforsowaniu kandydatury byłego SLD-owskiego premiera jeszcze przed wyborami prezydenckimi. PiS i PSL szybko to oprotestowały ze względu na proponowany termin głosowania w Sejmie. Ludowcy powoływali się na Konstytucję, według której prezesa NBP wyznacza prezydent, a nie pełniący obowiązki prezydenta. SLD początkowo zadeklarowało poparcie Belki, gdy zgłosi go wybrany w wyborach prezydent, ale ostatecznie podporządkowując się woli wodza poparło go przed wyborami. Natomiast komunikat Polskiej Agencji Prasowej z 27 V 2010 r. podawał: „Prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział, że nie ma zastrzeżeń do kandydatury Marka Belki na prezesa Narodowego Banku Polskiego, ale – jak zaznaczył – decyzja w tej sprawie nie powinna być podejmowana 10 dni przed wyborami prezydenckimi”.
Taka reakcja opozycji, jak i forsowanie Belki na prezesa NBP przez Komorowskiego, skłania do szerszej dyskusji nad tym co zaszło w Polsce i co się nadal odbywa w kontekście afery PZU. Niestety z ubolewaniem należy stwierdzić, że wciąż nie toczy się na ten temat dyskusja adekwatna do znaczenia tematu, a wiele istotnych faktów wciąż pozostaje przemilczanych. Chciałbym tą lukę chociaż częściowo zapełnić, pisząc o największej aferze finansowej drugiej dekady III RP.
W cieniu przesłuchań toczących się przed komisją hazardową pojawiła się informacja, że po pięciu latach śledztwa prowadzonego przez gdańską prokuraturę w związku z aferą PZU wpłynął do sądu akt oskarżenia przeciw byłemu ministrowi skarbu Emilowi Wąsaczowi. Były minister – obecnie prezes zarządu i dyrektor generalny spółki Stalexport Autostrady S.A. zajmującej się budową autostrad – jest oskarżony o niedopełnienie obowiązków i działanie na szkodę Skarbu Państwa w okresie, gdy był ministrem. Jednak zarzuty w związku z prywatyzacją PZU postawiły mu już w 2005 r. sejmowa komisja śledcza i Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Kilka lat temu Wąsacz stanął przed Trybunałem Stanu, gdzie miał odpowiedzieć także za prywatyzację Domów Towarowych Centrum i Telekomunikacji Polskiej, ale końca tamtego procesu nie widać.
U schyłku Sejmu IV kadencji dziewięcioosobowa komisja śledcza ds. afery PZU, złożona z przedstawicieli niemal wszystkich ówczesnych klubów parlamentarnych, stwierdziła 19 poważnych naruszeń prawa. Pomimo różnic politycznych jej członkowie (m.in. obecny wiceminister skarbu Jan Bury z PSL i obecny minister infrastruktury Cezary Grabarczyk z PO) byli zgodni w zasadniczej sprawie, podejmując jednogłośnie uchwałę wzywającą Ministerstwo Skarbu do przygotowania i złożenia w sądzie wniosku o uznanie prywatyzacji PZU za nieważną z mocy prawa. Tylko co z tego? Przed wyborami w 2005 r., jak i dwa lata później odegrano szopkę, że nowo powołany rząd, jaki by nie był, się tym zajmie. A jak się tym zajęto, można było przeczytać chociażby w cyklu artykułów Jana Pińskiego w tygodniku „Wprost”, który jeszcze 8 VII 2007 r., na trzy miesiące przed dojściem do władzy PO pisał:
Sprawa aferalnej prywatyzacji PZU to kolejna sprawa, którą nowa ekipa rządząca miała rozwiązać. Tymczasem od zeszłego roku nic nie wiadomo na temat wyników śledztwa (a przecież Emila Wąsacza zatrzymywano z wielkim hukiem). Nie wiedzieć czemu, nie ma także jeszcze wniosku w sądzie o unieważnienie prywatyzacji z 1999 – co nakazała w swoim raporcie komisja śledcza ds. prywatyzacji PZU.
Na logikę były dwie możliwości. Jeśli nawet umowa z 1999 r. była ważna, to przecież jest w niej zapis, który jasno stanowi, że wszelkie ewentualne spory miały być rozstrzygane przed polskimi sądami powszechnymi. Jeśli nie była ważna, to tym bardziej Eureko nie miało prawa dochodzić swych roszczeń na podstawie tej umowy w międzynarodowym arbitrażu. Bez względu na to, która z tych dwóch możliwości byłaby prawdziwa, polskie władze nie tylko nie musiały, ale nawet nie powinny się wcale godzić na ten arbitraż, a mimo to za rządów lewicy się na niego zgodzono. Później straszono nas nawet 36-miliardowym odszkodowaniem za nie realizację aneksu do umowy, która według komisji śledczej była nieważna wraz z aneksem z mocy prawa! Warto więc przypomnieć, że 30% akcji PZU kosztowało Eureko w konsorcjum z Big Bankiem Gdańskim 3 mld zł, a za dalsze 21% miano zapłacić według aneksu do umowy po tej samej wycenie za akcję, co oczywiście dałoby znacznie mniej niż 36 mld.
Mogłoby się przynajmniej wydawać, że ci politycy i dziennikarze, którzy najgłośniej krzyczeli o grożącym nam gigantycznym odszkodowaniu, powinni się jednocześnie najgłośniej domagać ukarania winnych doprowadzenia do całej afery i niekorzystnej dla Skarbu Państwa wyceny akcji PZU. Tak jednak nie było i np. Aldona Kamela – Sowińska, która podpisywała feralny aneks do umowy (zwany też Pierwszą Umową Dodatkową) nie stanęła nawet przed Trybunałem Stanu, co było kolejnym dowodem na nieliczenie się z wytycznymi komisji śledczej.
Jak w październiku ub.r. podała „Rzeczpospolita”, pojawiły się nawet przewlekłe problemy, aby z grona 460 posłów znaleźć drugiego prawnika – poza posłem Andrzejem Derą z PiS – mającego prawo występowania przed sądem, który zgodziłby się reprezentować Sejm w procesie Emila Wąsacza przed Trybunałem Stanu. W wyniku tego od 2007 r. posiedzenie Trybunału Stanu nie mogło się odbyć, choć proces nie jest formalnie zakończony! Natomiast jedyny minister, który w ciągu tych 10 lat oddał sprawę do sądu – Andrzej Chronowski – pożegnał się wkrótce po tym ze stanowiskiem, a jego następczyni Aldona Kamelia-Sowińska wycofała pozew z sądu i podpisała Pierwszą Umowę Dodatkową, zgodnie z którą Eureko miało nabyć przed końcem 2001 r. dodatkowe 21% akcji.
W tym kontekście warto przypomnieć o oddalonych powództwach w procesach cywilnych, toczących się przed polskimi sądami, jakie wytoczyła spółka Eureko m.in. byłemu prezesowi PZU Zdzisławowi Montiewiczowi i byłemu ministrowi spraw wewnętrznych Zbigniewowi Siemiątkowskiemu. Obaj twierdzili publicznie, że akcje PZU zostały kupione w 1999 r. za pożyczone pieniądze, a sąd nie uznał tych twierdzeń za nieprawdziwe. Cóż więc szkodziło złożyć wniosek w sądzie o stwierdzenie nieważności umowy prywatyzacyjnej właśnie z tego powodu, że akcje firmy ubezpieczeniowej miały zostać nabyte na kredyt, a więc niezgodnie z prawem (wspomniane przeze mnie procesy pokazują, że byłaby szansa, aby sąd się z tym zgodził)?
Nie robiąc tego, z góry stawiano Polskę na przegranej pozycji, rezygnując z najistotniejszej ścieżki prawnej pozwalającej potencjalnie zatrzymać wypłatę horrendalnego odszkodowania. Z jednej strony obciąża to wszystkie kolejne rządy od czasu rządu Buzka, z drugiej wskazuje na niedowład wymiaru sprawiedliwości, który powinien mieć wolę, determinację i możliwości działania, aby zwłaszcza wielkie patologiczne prywatyzacje unieważniać z urzędu, a nie co najwyżej potwierdzać w procesach cywilnych, że dwaj panowie mieli prawo mówić o rzeczach mogących być podstawą do unieważnienia umowy.
Kupno akcji na kredyt nie było jedyną przesłanką do unieważnienia umowy, o jakiej mówiono. Już w lutym 2005 r. – przed raportem sejmowej komisji śledczej – Krzysztof Trębski i Jan Piński w artykule „Towarzystwo przyjaciół Eureko” (patrz: „Wprost”, nr. 8/2005 (1160)) pisali:
Jednym z największych mitów funkcjonujących w sprawie PZU jest to, że holenderska spółka Eureko BV to firma zajmująca się ubezpieczeniami od dawna i licząca się w tej branży w Europie […]. W rzeczywistości, podpisując w 1999 r. odpowiednie umowy lub zezwolenia związane ze sprzedażą akcji PZU, Ministerstwo Finansów i Ministerstwo Skarbu Państwa złamały uchwałę własnego rządu, która przewidywała sprzedaż PZU inwestorowi branżowemu (czyli firmie ubezpieczeniowej). Holenderskie Eureko BV było spółką holdingową, która nigdy nie sprzedała żadnej polisy; miała jedynie udziały w kilku firmach ubezpieczeniowych, wówczas zresztą nawet nie większościowe. Sześć lat temu cała grupa Eureko była małym graczem w sektorze ubezpieczeń. Miała zaledwie 1,5 proc. europejskiego rynku, czyli dwa razy mniej niż PZU.
Sejmowa komisja śledcza również doszła do wniosku, że Eureko BV w trakcie prywatyzacji PZU podało bezpodstawnie informację, jakoby posiadało wymagany przymiot inwestora branżowego. Natomiast w piśmie do marszałka Sejmu z 13 XII 2005 r. (druk nr. 192, V kadencja) podpisanym przez 31 posłów czytamy:
Działania Eureko BV i jego konsorcjanta, polegające na wprowadzaniu w błąd Sprzedającego co do statusu oferenta, które umożliwiły mu udział w rokowaniach i następnie nabycie, wraz z BIG Bankiem Gdańskim 30% akcji PZU S.A. mają znamiona culpa in contrahendo i powinny rodzić odpowiedzialność odszkodowawczą Eureko BV i BIG Banku Gdańskiego S.A. wobec ich kontrahenta, tj. wobec Skarbu Państwa. W świetle art. 34 ustawy z dnia 30 sierpnia 1996 r. o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych (Dz.U. Nr 118, poz. 561 z późn. Zm.) niespełnienie kryterium „inwestora branżowego” powoduje bezwzględną nieważność rokowań prowadzonych z takim oferentem w celu nabycia akcji, a w następstwie – bezwzględną nieważność umowy sprzedaży 30% akcji PZU S.A. zawartej 5 listopada 1999 r.
Wiceprezes Eureko Ernst Jansen 24 maja 2006 r. zeznał w procesie wytoczonym Montkiewiczowi: „Eureko BV nie jest firmą ubezpieczeniową, jest tzw. mieszanym holdingiem według przepisów europejskich”. Z kolei zeznając 7 września 2004 r. przed Trybunałem Arbitrażowym w Londynie przyznał, że Eureko było zadłużone w 2001 r. na miliard euro. Z takiego zadłużenia nawet już po podpisaniu umów dodatkowych (a zwłaszcza gdyby miało miejsce podczas ich podpisywania) wynikałoby, że Eureko nie ma również prawa do roszczeń za nierealizację sprzedaży dodatkowego pakietu 21% akcji. Kupując akcje jesienią 2001 r. musiałoby to bowiem robić na kredyt, czego zakazuje i zakazywała wtedy ustawa o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. W tej sytuacji wszyscy, którzy znają kodeks cywilny, który w art. 58 stwierdza, że „czynność prawna sprzeczna z ustawą lub mająca na celu obejście ustawy jest nieważna” powinni się złapać za głowę, jak można by jeszcze domagać się odszkodowania od państwa polskiego!
Trybunał Arbitrażowy (z wyjątkiem prof. Jerzego Rajskiego) najwyraźniej w ogóle się nie przejął polskim prawem, wydając orzeczenie wstępne stwierdzające odpowiedzialność Rzeczypospolitej Polskiej. Polski arbiter wskazywał, że przepisy polskiego prawa cywilnego, jako prawa właściwego w odniesieniu do Umowy Sprzedaży Akcji i umów dodatkowych powinny być uwzględniane w orzeczeniu, gdy tymczasem „Trybunał ani razu nie powołał się na żadne stosowne przepisy polskiego prawa cywilnego przy dokonywaniu wykładni umów zawartych przez Strony”. Prof. Rajski – wybitny specjalista od prawa międzynarodowego – wskazywał na wiele rażących uchybień arbitrażu. Podobne były też wnioski profesora prawa na Uniwersytecie Warszawskim Grzegorza Domańskiego i mec. Marka Świątkowskiego z Kancelarii Prawnej Domański Zakrzewski Palinka. W lutym 2008 r. na łamach „Przeglądu Prawa Handlowego” poddali oni druzgocącej krytyce uzasadnienie wyroku sądu arbitrażowego z 2005 r., stwierdzającego odpowiedzialność Polski za naruszenie traktatu polsko-holenderskiego o ochronie inwestycji:
Należy wyrazić rozczarowanie z powodu braku logicznego i klarownego uzasadnienia wyroku. W celu umotywowania stanowiska większości arbitrów sąd, nadużywając zaufania stron, posługuje się metodami polegającymi na świadomym urywaniu cytatów w miejscu dla siebie wygodnym, interpretowaniu fragmentów w oderwaniu od kontekstu, przemilczaniu podstawowych przesłanek odpowiedzialności państwa za naruszanie przepisów traktatu, wyciąganiu wniosków stojących w sprzeczności z własnymi stwierdzeniami, wreszcie powoływaniu się na źródła, co do których, po szczegółowej ich analizie, okazuje się, że stanowią dowód na poparcie tezy przeciwnej do głoszonej przez sąd.
Czego jednak oczekiwać od międzynarodowego trybunału, skoro to nie kto inny jak ci, którzy powinni najbardziej dbać o polski interes zgodzili się na zawieranie w skandaliczny sposób skandalicznych umów, a potem nie wystąpili o stwierdzenie nieważności tych umów do polskiego sądu i nie potrafili doprowadzić do ukarania winnych? Z państwem, które ma takich rządzących nikt się szczególnie nie liczy, bez względu na to, jakich by nie pełnili funkcji w Polsce czy Unii Europejskiej. Trudno oczekiwać, by jakiś międzynarodowy trybunał bardziej przejął się polskim prawem niż ci, którzy rządzą Polską.
Przesłanki do uznania prywatyzacji PZU za nieważną z mocy prawa, co potwierdziłoby bezzasadność roszczeń ze strony Eureko, wskazywano nie tylko jeśli chodzi o kwestię zakupu akcji na kredyt czy niespełnienie kryterium inwestora branżowego. Złamanie ustawy Prawo bankowe, nieprawidłowe przyznawanie wyłączności negocjacyjnej, przerobienie w umowie prywatyzacyjnej daty wykonania umowy, przerobienie dokumentu konkurencyjnej oferty firmy AXA na nabycie 30% akcji PZU S.A. czy zaginięcie w Ministerstwie Finansów dokumentów dotyczących sytuacji finansowej Eureko B.V. za lata 1996-1998 – to kolejne z różnej wagi nieprawidłowości stwierdzonych przez komisję śledczą, z których część byłaby podstawą do stwierdzenia bezwzględnej nieważności umowy.
Po wyborach w 2005 r. nowy minister skarbu Andrzej Mikosz zaskarżył jedynie wyrok międzynarodowego trybunału do sądu w Brukseli, argumentując m.in., że doszło do konfliktu interesów jednego z sędziów Trybunału Arbitrażowego. Wszystkie skargi zostały ostatecznie (po apelacjach) odrzucone w 2007 r., a do tego czasu dalszy bieg postępowania arbitrażowego był zawieszony. Gdyby jednak minister skarbu przygotował wniosek o uznanie umowy za nieważną z mocy prawa – tak jak zrobił to już kilka lat wcześniej minister Chronowski, którego wniosek wycofała Kamela-Sowińska – również wywołałoby to skutek zawieszenia arbitrażu, z tym że do czasu rozstrzygnięcia sprawy w krajowym Sądzie Gospodarczym na podstawie polskiego prawa.
Tymczasem co zrobił następca Mikosza Wojciech Jasiński? Otóż ostatni minister skarbu za rządów PiS-u ogłosił odstąpienie od umowy z Eureko i chciał wypowiedzieć ją przed sądem, co jednak różni się od złożenia wniosku o uznanie jej nieważności z mocy prawa. Minister argumentował, że „powodem jest naruszenie umowy przez Eureko BV, poprzez łamanie klauzuli dotyczącej właściwości sądu polskiego co do sporów wynikłych z umowy, w postaci wszczęcia i kontynuowania sporu arbitrażowego”. Co więcej, zrobił to dopiero w ostatnich dniach urzędowania i już po przegranych przez PiS wyborach – przez 2 lata ani minister skarbu, ani sprawiedliwości nie podjął próby wypowiedzenia, ani nie zaskarżył umowy prywatyzacyjnej z 1999 r. jako nieważnej wraz z aneksem z mocy prawa. Zaskakująca była też postawa Jasińskiego, który równocześnie nie wykluczył złożenia wniosku o … stwierdzenie nieważności umowy z mocy prawa. Jeśli w ogóle zamierzał to robić (lepiej późno niż wcale), to należało w pierwszej kolejności złożyć ten wniosek i wstrzymać się z wypowiedzeniem umowy. Wypowiedzieć można tylko ważną umowę, a nie umowę nie ważną z mocy prawa.
Obecny minister skarbu Aleksander Grad szybko wycofał pozew swego poprzednika z sądu, bynajmniej nie dlatego, że sam chciał złożyć pozew o stwierdzenie nieważności umowy. W październiku ub.r. nie czekając na wynik prokuratorskiego śledztwa zawarł ugodę z Eureko. Co ciekawe, w negocjacjach z Eureko mających określić warunki ugody brał udział również były minister Andrzej Mikosz. Samą ugodę zawarto na podstawie umowy bilateralnej między Polską a Holandią z pominięciem krajowej drogi sądowej. Rok wcześniej pozew o stwierdzenie nieważności umowy podpisanej przez ministra Wąsacza złożony przez jednego z drobnych akcjonariuszy PZU został oddalony bynajmniej nie z powodu stwierdzenia braku podstaw prawnych do takiego unieważnienia, ale z powodu nie uiszczenia opłaty sądowej w wysokości 100 000 zł.
Jak powiedział po debiucie giełdowym w maju br. prezes PZU Andrzej Klesyk „Debiut PZU to postawienie kropki nad i nad ugodą dotyczącą dezinwestycji”. Według ugody samo odszkodowanie w ramach wycofywania Eureko z PZU wynosi 4,77 mld zł, a niezależnie od tego spółka pobrała 4,2 mld dywidendy i zarobiła też podczas oferty publicznej na sprzedaży akcji nabytych w 1999 r., których prawo własności kwestionowała komisja śledcza. Minister ani umowy prywatyzacyjnej, ani ugody nie poddał ocenie sądu, a Eureko „wspaniałomyślnie” zrezygnowało ze swych roszczeń w wysokości 36 mld zł za całkowite odstąpienie od sprzedaży dodatkowych 21% akcji, które w 2001 r. nie kosztowałyby nawet 1/10 tej sumy i wycofało pozew z arbitrażu.
Rząd i większość mediów ogłosiły sukces, każąc nam wierzyć we wspaniałą filantropię Holendrów, którzy w obliczu światowego kryzysu zrezygnowali ze swych roszczeń na krótko przed tym, jak można się było spodziewać wyroku w arbitrażu ws. odszkodowania. Parafrazując byłego francuskiego prezydenta, atmosfera wokół tej sprawy była taka, że powinniśmy się cieszyć z tego co mamy i korzystać z prawa do siedzenia cicho. Taka ugoda pozasądowa – wbrew pozorom – była jednak na rękę Eureko. Charakter ugody z Eureko stworzył bowiem warunki do ominięcia oceny umowy prywatyzacyjnej przez polski Sąd Gospodarczy, co w kontekście raportu sejmowej komisji śledczej budzi poważne wątpliwości.
Ponieważ międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy jest tylko sądem polubownym (składa się z trzech arbitrów: po jednym wyznaczonym przez strony i z jednego superarbitra, wybieranego przez arbitrów) jakakolwiek suma odszkodowania, którą by wyznaczył nie byłaby wiążąca, jeśli wyroku nie zatwierdziłby Sąd Gospodarczy w Polsce. To byłby tylko punkt wyjścia dla polskiego sądu, wcale nie decydujący. Gdyby nie ugoda z Eureko Trybunał Arbitrażowy – po wyroku wstępnym z 2005 r. – określiłby najpewniej kwotę odszkodowania za nierealizację aneksu do umowy. Sąd władny zatwierdzić wyrok Trybunału Arbitrażowego w tej sprawie powinien jednak – chcąc nie chcąc – wypowiedzieć się w kwestii prawidłowości procesu prywatyzacji w kontekście polskiego prawa cywilnego. Po wpłynięciu wniosku o klauzulę wykonalności sąd musiałby ocenić czy są podstawy prawne (ważna umowa, ważny aneks do umowy itd.) do wypłaty zasądzonego odszkodowania. Dopiero gdyby takie podstawy stwierdzono, można by przystąpić do egzekucji wyroku arbitrażowego.
Zatem nawet bierna postawa rządów, niezawieranie pozasądowej ugody i niezaskarżanie prawidłowości prywatyzacji PZU, postawiłaby Eureko w sytuacji, w której i tak musiałoby złożyć wniosek o klauzulę wykonalności w polskim sądzie. Ten zaś mógłby przyjrzeć się bliżej ważności zawieranych umów – prywatyzacyjnej z 1999 r. i Pierwszej Umowy Dodatkowej – m.in. w kontekście ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych.
Tymczasem charakter ugody, jaką zawarto z Eureko nie wymaga już dla jej realizacji składania wniosku do polskiego sądu – choć nie wyklucza – umożliwiając pozasądowe wyprowadzenie miliardów kapitału na rzecz holenderskiej spółki nawet bez podatku od dywidendy, który sumiennie muszą płacić inni akcjonariusze PZU. Tym bardziej w kontekście wątpliwości co do procesu prywatyzacji niepokojące musi być to, co 28 X 2009 pisała Małgorzata Goss na łamach „Naszego Dziennika”: „Minister Aleksander Grad zrezygnował z zamiaru poddania ugody w sprawie PZU ocenie i zatwierdzeniu przez polski sąd, choć wielokrotnie zapowiadał, że uważa to za konieczne”.
To nie pierwszy raz, kiedy Aleksander Grad podejmuje działania będące w sprzeczności z jego własnymi słowami i zapewnieniami. Przemilczane są niestety jego poczynania jako przewodniczącego połączonych komisji sejmowych – Skarbu Państwa oraz Sprawiedliwości i Praw Człowieka, podczas wspólnego posiedzenia w dn. 24 IV 2007 r. Jak wynika ze stenogramów, Grad domagał się wtedy od rządu Jarosława Kaczyńskiego niezwłocznego złożenia pozwu o stwierdzenie nieważności z mocy prawa umowy prywatyzacyjnej z 1999 r., co automatycznie pociągnęłoby też za sobą nieważność umów dodatkowych. Ewentualne złagodzenie stanowiska uzależniał od określenia terminu złożenia takiego pozwu. Zdanie i dociekliwość przewodniczącego Grada zrobiły na członkach komisji wrażenie. Podczas tego posiedzenia komisje przegłosowały jednogłośnie projekt rezolucji w tej sprawie, wzywającej ministra skarbu Wojciecha Jasińskiego i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę do niezwłocznego złożenia takiego pozwu przed polskim sądem, co nigdy nie doczekało się realizacji. Zajrzyjmy więc do stenogramów.
Sekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa Paweł Szałamacha:
Uważam jednak, że podawanie dzisiaj państwu precyzyjnego terminu złożenia pozwu do sądu nie miałoby w istocie żadnej wartości, co więcej, większą wiedzę na temat faktycznego przebiegu prywatyzacji PZU może mieć minister sprawiedliwości, który nadzoruje prokuraturę […]. Jeśli chodzi o sugestię pana przewodniczącego Aleksandra Grada dotyczącą mojej wypowiedzi [prośba o określenie terminu złożenia pozwu do sądu – przyp. red.] , to jest to kwestia pewnych wydarzeń odbywających się w określonym czasie. Można stwierdzić, że nie bez powodu spółka Eureko wytoczyła powództwo za granicą. Powodem tego jest fakt, że na gruncie prawa polskiego zapisy pierwszej czy drugiej umowy dodatkowej, nie tworzą na rzecz Eureko bezwzględnego uprawnienia, które pozwoliłoby im żądać w polskim sądzie ochrony i wykonania sprzedaży dodatkowego pakietu 21 procent akcji. Sądy polskie chronią tzw. umowy przedwstępne, chronią opcje i nakazują ich wykonanie w momencie, w którym są one zgodne z zapisami polskiego kodeksu cywilnego. Eureko wiedząc o tym, że w Polsce nie może liczyć na przychylność sądów, zdecydowało się na ominięcie jurysdykcji sądów polskich i udało się do sądu bardziej przychylnego.
Przewodniczący poseł Aleksander Grad:
Chciałbym powiedzieć, że pan minister swoimi odpowiedziami przekonał mnie do tego, aby tekst projektu rezolucji pozostawić bez zmian, co oznacza, że Sejm wzywa obu ministrów do niezwłocznego wystąpienia i złożenia pozwu przed polskim sądem. Poza tym zwracam uwagę, że w pańskim wystąpieniu, panie ministrze, jest pewna sprzeczność, a mianowicie powiedział pan, że Eureko wybrało sobie sąd za granicą, albowiem w polskim sądzie sprawa byłaby dla tej spółki przegrana. Nic więc prostszego jak uruchomić odpowiednią procedurę i złożyć pozew.
Dzisiaj ja chciałbym powiedzieć: Panie ministrze Grad, że w Pańskim wystąpieniu i działaniu jest pewna sprzeczność. Już kilka miesięcy później, jako nowy minister skarbu, sam Pan miał możliwość, aby zastosować się do tych słów, ale nie zrobił Pan tego ani wtedy, ani nigdy później w ciągu dwóch lat. Wszystko można sprawdzić w stenogramach na stronach Sejmu (zapewniam, że są tam jeszcze bardziej pikantne szczegóły), a wynik tego sprawdzenia powinien przekonać niedowiarków, że ugoda z Eureko, jak i sposób jej zawarcia to kapitulacja.
W filmie Jerzego Zalewskiego poświęconym pamięci Michała Falzmanna (odkrywcy afery FOZZ) prof. Jerzy Przystawa postawił pytanie: czy mamy elitę polityczną zdolną bronić polskiej racji stanu? To samo pytanie można postawić dziś, kilkanaście lat po powstaniu tego filmu, gdy tak samo jak wtedy skandale gospodarcze usiłuje się zagłuszyć propagandą sukcesu. Za to co się dzieje – pośrednio lub bezpośrednio – płacimy jednak prawie wszyscy, a bogacą się nieliczni. Nie stać nas na kolejne kapitulacje w wykonaniu kolejnych rządów. Jak powiedziała w jednej z audycji radiowych żona tragicznie zmarłego inspektora NIK – zwolenniczka jednomandatowych okręgów wyborczych – Izabela Falzmann: „trzeba zmienić coś w strukturze sprawowania władzy”. Podobnie mówił o JOW w 2005 r. (czyli wtedy gdy pracowała komisja śledcza ds. PZU) Krzysztof Wyszkowski:
Jest tu pewna propozycja, obecna od pewnego czasu w polskim życiu publicznym, odrzucana przez tą skorumpowaną klasę polityczną, czyli propozycja jednomandatowych okręgów wyborczych i instytucji odwoływania posła w czasie kadencji. To rzeczywiście, gdyby nowy parlament uchwalił zmianę ordynacji wyborczej i wprowadził jednomandatowe okręgi wyborcze oraz instytucję odwoływania posłów, którzy sprzeniewierzyli się głoszonemu programowi w okresie przedwyborczym, wówczas można by sobie wyobrażać, że to będzie droga do naprawy polskiego życia politycznego. Mogłoby to spowodować rzeczywiście trwałe usunięcie z polskiego życia publicznego oszustów, wyeliminowania partyjnictwa i obdarzenia mandatem ludzi, no, szanowanych i kontrolowanych stale przez zbiorowości, które ich wybrały.
Dziś widać już coraz wyraźniej potrzebę takich zmian. W sytuacji, gdy komisje śledcze, Trybunał Stanu, a nawet połączone komisje sejmowe sprowadzone zostały do fasady, złudzeniem byłoby wierzyć, że bez zmiany ordynacji sprawa afery PZU znajdzie właściwy finał.
Krzysztof Kowalczyk
Już po opublikowaniu artykułu, na stronie Kornela Morawieckiego, kandydata w wyborach na prezydenta RP (www.kornelmorawiecki-razem.pl), ukazało się oświadczenie:
Premier Marek Belka był zamieszany w proces przejmowania Państwowego Zakładu Ubezpieczeń przez holenderską firmę EUREKO. Na str 67 raportu Sejmowej Komisji Śledczej jest m.in. zarzut składania fałszywych zeznań przez pana Belkę. Przy tej prywatyzacji, którą należy zaliczyć do wielkich afer minionego 20-lecia państwo, czyli my podatnicy, straciło miliardy złotych.
We wspomnianej Komisji Śledczej zasiadali m.in. Cezary Grabarczyk (PO) obecny minister i Jan Bury (PSL) obecny wiceminister rządu Premiera Tuska. Ci panowie, jak również Minister Skarbu Aleksander Grad, który jeszcze w 2007 roku firmował rezolucję wnoszącą o unieważnienie umowy między PZU a EUREKO, teraz milczą. Tamtych dobrze znanych zarzutów, które były prezentowane przez dziennikarzy ”Superwizjera” w TVN oraz w prasie w 2006 roku, jawnie nie podnoszą dziś znani politycy, ani dziennikarze głównych mediów.
Pełniący obowiązki Prezydenta Marszałek B. Komorowski wskazał, a Sejm przy niemym udziale opozycji PiS przegłosował kandydaturę Marka Belki na urząd Prezesa Narodowego Banku Polskiego. Czy godzi się, żeby w świetle powyższych, skrótowo zarysowanych faktów, prof. Belka był strażnikiem finansów publicznych kraju?
dr Kornel Morawiecki
Kandydat na Prezydenta RP
Wrocław, 12 czerwca 2010
Krzysztof Kowalczyk jest działaczem Niezależnego Zrzeszenia Studentów Uniwersytetu Marii-Curie Skłodowskiej i Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.