Bezdomni – obywatele wyklęci
23 lipca wraz z przyjaciółmi realizowałem materiał o wrocławskim Dworcu Nadodrze. Nie przypuszczaliśmy, że przez kolejne kilka godzin będziemy musieli walczyć z nieudolnym systemem pomocy społecznej i strażnikami miejskimi. Kiedy wyszliśmy z dworca, kilka metrów od wejścia zobaczyliśmy starszego mężczyznę siedzącego pod drzewem. Cały brudny wypłakiwał się we własne dłonie. Postanowiliśmy podejść i zapytać co się stało. Mężczyzną okazał się Jacek, 57 letni mieszkaniec Wrocławia. Zapytany przeze mnie odpowiedział, że płacze nad swoim losem. Minęły już dwa lata od kiedy Jacek został wyrzucony z domu przez swoją żonę i córkę. Zanim stracił dach nad głową pracował we wrocławskiej elektrociepłowni, nie zarabiał wiele. Ale jak sam mówił starczało na skromne życie. Roztrzęsiony zapala papierosa i chętnie zaczyna opowiadać o swoich doświadczeniach.
Jacek: W latach 60-tych skończyłem Technikum, na ul. Młodych Techników we Wrocławiu. Bo ja z zawodu jestem technik mechanik i jestem bezdomny…
Łukasz Bugajski:: Co się stało, że znalazł się Pan na ulicy?
Jacek: Moja żona i córka wygoniły mnie z domu. Ja chciałem jak najlepiej, pracowałem w elektrociepłowni. Przepracowałem ponad 30-ści lat, pracowałem ile mogłem żeby utrzymać rodzinę. Nagle zaczęło się bardzo źle dziać w moim domu. Okazało się, że żona przyprowadzała sobie jakiegoś faceta. Pewnego razu kiedy wróciłem z pracy zobaczyłem przed drzwiami swoją walizkę, zresztą mam ją do dziś. To jedyne co mam…
Nie próbował Pan walczyć o to mieszkanie?
To było własnościowe, na żonę. Po tym jak mnie wyrzuciła pojechałem do Sobótki do siostrzenicy, jednak i ona po kilku tygodniach wyrzuciła mnie, mieszkanie sprzedała, a sama wyjechała do Irlandii czy Anglii. Nie pamiętam.
Czy szukał Pan jakiejkolwiek pomocy?
Na początku tak, jednak z czasem zauważyłem, że to nie ma sensu. Urzędy miały mnie w du..e. Starałem się o pomoc, pracę o jakiekolwiek mieszkanie. To zapomogi mi nie dali, bo nie mam stałego adresu zameldowania. Tylko jak mam ku..a mieć stały adres zameldowania? Odesłali mnie do noclegowni, tam spędziłem trochę czasu, ale i stamtąd musiałem odejść. Nie tylko ja. Kilku nas odeszło. Tam biją. Biją się między sobą, okradają się. Ciężko wytrzymać. Z tymi kolegami pomieszkujemy gdzie popadnie, najczęściej na tym dworcu. Czasami ciężko wytrwać, szczególnie jak jest zimno, ale przynajmniej nikt nie okradnie, nie pobije. Raz przyszli tu ci z opieki. Porobili nam zdjęcia i poszli.
Zapytaliśmy Jacka czy chce żebyśmy znaleźli mu miejsce na nocleg. Ze łzami w oczach powiedział, że tak. Niestety jego koledzy nie podzielali tej opinii. Mimo naszych starań woleli pozostać na dworcu. Postanowiliśmy przewieźć Jacka do noclegowni na ul. Małachowskiego, innej od tej, w której był wcześniej. Zadzwoniliśmy na pogotowie ratunkowe z pytaniem czy mogą odwieźć go do noclegowni, był chory. Odesłali nas do straży miejskiej. Tam również zadzwoniliśmy. Dyspozytor odpowiedział nam, że nie ma zimy, więc go nie odwiozą, bo nie ma podstawy. Musieliśmy załatwić transport na własną rękę. Udało nam się znaleźć taksówkarza, który zgodził się przewieźć nas na ul. Małachowskiego, do noclegowni.
Na miejscu był tłum oczekujących na przyjęcie, kiedy przyszła nasza kolej kierownik noclegowni powiedział nam, że niestety nie przyjmie Jacka. Mimo tego, że poprzedniego dnia ostatni raz pił alkohol, to badanie alkomatem ciągle wskazuje drobną ilość. A podstawową zasadą noclegowni jest ta, że nie przyjmuje się nietrzeźwych i będących pod wpływem narkotyków. Tym sposobem ponownie znaleźliśmy się na ulicy. Wraz z kierownikiem postanowiliśmy wykorzystać ostatnią możliwość – wezwanie straży miejskiej. Musieliśmy wezwać straż miejską do Jacka, jako do osoby nie trzeźwej – trafiłby on na izbę wytrzeźwień, a rano mógłby wrócić do noclegowni. Po 20 minutach strażnicy byli na miejscu. Zbadali Jacka alkomatem, spisali notatkę i na tym się skończyło. Zapytałem ich, dlaczego nie wezmą go na izbę wytrzeźwień ? Odpowiedzieli, że jeżeli Jacek może iść o własnych siłach to nie mogą go zabrać. Rozumiem, trudno przepisy – pomyślałem. Grzecznie zapytałem co powinniśmy w tej sytuacji zrobić? Do kogo się zwrócić. Strażnik arogancko odpowiedział: “Może go sobie Pan wziąć do domu”.
Łukasz Bugajski
fot. Mirosław Szewczyk
Tekst pochodzi z portalu Nacjonalista.pl
Dziękujemy Redakcji portalu Nacjonalista.pl oraz Autorom tekstu i zdjęć za wyrażenie zgody na przedruk na naszym portalu.
Biurokrata decyduje, kto może żyć, a kto ma umrzeć. Polska to królestwo tępej głupiej biurokracji, groźnej i niebezpiecznej, która karmi się krzywdą ludzi, osobliwie tych najsłabszych, najbardziej bezbronnych. Przyjmujemy bezdomnych, ale tylko trzeźwych, a ponieważ 90% bezdomnych to alkoholicy, to problem z brudzącymi wszędzie bezdomnymi mamy rozwiązany. Ostatnio czytałem, że błąd Polski Niepodległej w 1918 roku polegał na tym, że stolicę nowego państwa zainstalowano, nie w Poznaniu znanym z porządku i organizacji, ale w stolicy Priwislienskiego Kraju Warszawie, gniazda najdzikszej i najgłupszej, złodziejskiej biurokracji carskiej. Więc mamy biurokracje, która żywi się sama, na nędzy największych nędzarzy i dba tylko o siebie.
Gdyby Saharę oddano pod zarząd polskich urzędników, po roku piasku by zabrakło.
Chcialbym wiedziec ile pieniedzy idzie na pomoc biednych i bezdomnych,a ile na utrzymanie pasi brzuchow i biurokratow,ktorzy zeruja na posadkach i nie pomagaja.Ile jest instytucji pomocowych zerujacych na biedakach.
Przeczytane na frondzie, autor „Mocniejszy”
[b]Łańcuch ma moc najsłabszego ogniwa. W społeczeństwie takim ogniwem są bezdomni. Spójrzmy na ich los, a dowiemy się, ile jest warte nasze społeczeństwo.[/b]