Strona główna
  KOMK
  KOMK w działaniu
  JOW
  Obywatelskość
  Wolne słowo
  Miasto
  Historia
  Koszalinianie
  Na wesoło
  Kontakt


Komitet Referendalny JOW - Koszalin

We wrześniu 2004 roku do Koszalina przyjechał prof. Andrzej Czachor z Warszawy. W mieszkaniu Tadeusza Wołyńca doszło do zawiązania Regionalnego Komitetu Referendalnego. Tadeusz też został regionalnym pełnomocnikiem. W następnych miesiącach przystąpiono do akcji zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie wprowadzenia w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do parlamentu.

W chwilę po zawiązaniu koszalińskiego Komitetu Referendalnego. Od lewej: Tadeusz Rębisz, Tadeusz Wołyniec (pełnomocnik koszalińskiego Komitetu Referendalnego), prof. Andrzej Czachor (pełnomocnik warszawskiego Komitetu Referendalnego), radny Stefan Romecki. Na zdjęciu brakuje Tadeusza Rogowskiego.

O okolicznościach powstania Komitetów Referendalnych pisze w swojej książce "woJOWnicy" Janusz Sanocki.

W marcu 2004 r. do Włocławka zjechało ponad 200 przedstawicieli samorządów i Ruchu JOW z całej Polski. Gospodarzem konferencji był prezydent Włocławka Władysław Skrzypek, od strony organizacyjnej o przygotowanie konferencji troszczył się Miłosz Bubnow - asystent prezydenta.

Celem zjazdu było powołanie komitetu do przeprowadzenia referendum. Zdecydowaliśmy bowiem, że warto przyspieszyć bieg wydarzeń. Zebrani uchwalili deklarację wzywającą do przeprowadzenia referendum w sprawie JOW. Na pełnomocnika komitetu referendalnego jednomyślnie został wybrany prof. Jerzy Przystawa. Rozjechaliśmy się do domów z zadaniem przygotowania kolejnych kroków i zakładania kolejnych komitetów referendalnych w poszczególnych regionach i miastach. Wszyscy mieliśmy bowiem świadomość, że zebranie pół miliona podpisów nie jest łatwym zadaniem dla obywatelskiego Ruchu, a przecież na zebraniu podpisów sprawa się nie kończy. W polskim prawie Sejm nie jest zobowiązany do ogłoszenia referendum nawet jeśli organizatorzy zbiorą milion podpisów. Może te podpisy po prostu wyrzucić do kosza. Oczywiście konieczny jest zorganizowany nacisk społeczny na Sejm, by tak się nie stało.

Prof. Przystawa wyznaczył mnie organizatorem całej akcji, miałem przygotować plan działań dla Ruchu.

W ciągu kilku dni przygotowałem plan zbudowania sieci komitetów i koordynatorów, idącej w dół, aż do dzielnicy miasta czy wioski. Założyłem, że do zebrania pół miliona podpisów potrzeba nam co najmniej 5000 zaangażowanych osób skupionych w jakichś 150-200 komitetach referendalnych. Opracowałem wzory dokumentów - deklaracji, zgłoszeń itd. i rozesłałem je Internetem do naszych woJOWników.

Na początku mieliśmy nadzieję, że szybko powstaną referendalne komitety przynajmniej w tych miastach, gdzie mamy samorządowych patronów ruchu. Nic bowiem łatwiejszego dla burmistrza czy wójta niż zebrać osoby, które wchodziły w skład jego komitetu wyborczego i w oparciu o nie utworzyć komitet referendalny JOW. Gdyby wszyscy samorządowi patroni tak zrobili, w miesiąc mielibyśmy 100 komitetów, a biorąc pod uwagę, że wpływy Ruchu JOW sięgają poza sferę samorządu, takich komitetów powinniśmy mieć znacznie więcej.

Jednak tak się nie stało. W ciągu 9 miesięcy 2004 udało się utworzyć 50 komitetów referendalnych. Jest to co prawda duży sukces. W każdym regionie kraju mamy dziś zorganizowaną grupę zwolenników JOW, zadeklarowaną, podejmującą różne akcje promocyjne na własną rękę - słowem utworzyliśmy całkiem rozległą i silną organizację... bez organizacji. Bez sformalizowanego kierownictwa, bez prezesów, w zasadzie bez pieniędzy, w otwartej strukturze, potrafiliśmy skutecznie stworzyć sieć obywatelską obejmującą blisko tysiąc osób w całym kraju. Wśród nich znajdziemy rektorów wyższych uczelni, radnych, społecznych działaczy, burmistrzów, wójtów i prezydentów miast a także - co szczególnie cieszy - coraz liczniejsze grono młodzieży studenckiej. To ogromny postęp w stosunku do stanu posiadania Ruchu sprzed roku. Ale to ciągle za mało, żeby rozpocząć akcję zbierania podpisów i organizację masowego nacisku na Sejm, by uchwalił referendum.

Akcja zakładania nowych komitetów referendalnych jednak wciąż trwa.

Po pierwszym, założycielskim zjeździe krajowym we Włocławku, następny odbył się na zakończenie Marszu w warszawskim kinie "Skarpa". Trzeci zjazd obradował w Kielcach, a czwarty w Krakowie 12 listopada 2004 r.

Nasza ofensywa zamarła w oczekiwaniu na nowy impuls. Być może będą takim impulsem przyszłoroczne wybory parlamentarne i konieczność uchwalenia przez Sejm ordynacji wyborczej. Być może w niektórych regionach, gdzie komitety referendalne JOW są silniejsze, będzie możliwości wystawienia kandydatów Ruchu do Senatu. Sejm z wielu względów - również zasadniczych - wydaje się być dla nas niedostępny. Do Senatu może jednak udałoby się wprowadzić przedstawicieli Ruchu, po to, by nadać naszym działaniom oparcie logistyczne i tchnąć nowego ducha w szeregi woJOWników, którzy jakby zamarli w okopach.

Powołanie krajowego komitetu referendalnego spowodowało skutek, jakiego nie mogliśmy przewidzieć. Platforma Obywatelska - partia opozycyjna, mająca obecnie najwyższe notowania, ogłosiła, że przystępuje do zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum, w którym znajduje się pytanie o JOW. Była to nerwowa reakcja na fakt powołania Krajowego Komitetu Referendalnego przez Ruch. Liderzy PO zapewne bali się, że rozpoczniemy zbieranie podpisów wcześniej i w ten sposób nie będą mogli przypisać sobie postulatu JOW. Rozpoczęli więc swoją akcję referendalną wyraźnie improwizowaną i chaotyczną. W ten sposób jednak zapał naszych szeregów do zawiązywania komitetów i przyspieszania mobilizacji opadł.

Jednak reakcja PO zwraca uwagę na ważne przesłanie, jakie niesie z sobą już samo powstawanie komitetów referendalnych w różnych miastach Polski. Zawiązanie się komitetu referendalnego jest już samo w sobie manifestacją poparcia dla JOW. Jawne wystąpienie grupy osób deklarujących, że będą przygotowywać i prowadzić akcję zbierania podpisów, jeśli tylko występuje w szerszej skali, jest samo sposobem nacisku na władze. Wyobra1my sobie co by się stało, gdyby w Polsce powstało nie 50 komitetów referendalnych, a 500, 5000. Gdyby taki komitet powstał w każdym mieście, w dzielnicach miast, na uczelniach, w sołectwach - gdyby to był masowy ruch społeczny. Posłowie ustąpiliby bez żadnego referendum. Wyobraźnia wielu naszych kolegów nie sięga tak daleko. Po zawiązaniu komitetu w swojej miejscowości pytają natychmiast: "kiedy będziemy zbierać podpisy? Dlaczego tego jeszcze nie robimy?".

Odpowiadam wtedy: naszym celem nie jest zbieranie podpisów. To jest tylko środek, który ma nas doprowadzić do celu. Tak jak na wojnę nie idzie się po to, żeby postrzelać. Ale jak mawia chiński mędrzec "najlepiej wygrywać wojny bez staczania bitew". Istnieje w teorii organizacji pojęcie "potencjalizacji użycia siły", to znaczy demonstracji, że mamy określone siły, wystarczające do rozwiązania konfliktu, w każdej chwili gotowe do użycia. Taka metoda jest skuteczniejsza często od samego użycia siły, które może nastąpić tylko raz. Z naszego punktu widzenia samo zebranie 500 tys. podpisów niczego nie rozwiązuje. Sejm może ogłosić referendum wg własnego pomysłu, może nas nie dopuścić do telewizji, referendum może się nie udać choćby ze względu na frekwencję itd. itp.

Postulat JOW zwycięży wówczas, kiedy te wszystkie manewry będą niemożliwe ze względu na siłę społeczeństwa zorganizowanego. Tu trzeba wykazać cierpliwość i pracować nad poszerzaniem kręgu komitetów referendalnych. Prawdę powiedziawszy posiadamy wystarczające do tego zasoby organizacyjne, pod jednym wszakże warunkiem. Że naszym "zasobom" będzie się chciało ruszyć z domu i włożyć trochę siły w organizowanie komitetów.

Tymczasem oczywiście rzecz dzieje się w Polsce i co rusz ktoś wymyśla jakiś cudowny sposób. A to Trybunał Konstytucyjny, a to włączenie się do akcji Platformy (która tego włączenia nie oczekuje), a to udział w wyborach sejmowych, jako substytut udanej akcji referendalnej, a to wreszcie opracowanie jakiejś cudownej strategii Ruchu. Tymczasem efekt organizacyjny jest dalece niewystarczający. A gdyby wszyscy zwolennicy Ruchu, uczestnicy, honorowi patroni samorządowi wygospodarowali odrobinę czasu i założyli - każdy kilka komitetów referendalnych, sytuacja uległaby radykalnej zmianie. Gdyby komitetów było kilkaset, zacząłby się ruch lawinowy, ludzie sami składaliby kolejne w miastach, osiedlach, na uczelniach. Siła takiego ruchu jest tym większa, im dłużej potrafi skutecznie przygotowywać się do uderzenia, im szybciej rozrasta się - milcząc - po Polsce.

Wystarczyło zaledwie kilkanaście komitetów, żeby jeden odłam "klasy próżniaczej" - politycy skupieni w PO porzucili międzypartyjną i ogólnoposelską solidarność i podjęli postulat JOW. Oczywiście zrobili to w nadziei na przechytrzenie społeczeństwa.

Gdyby nacisk i groźba wisząca nad "klasą polityczną" rosła, okopy proporcji porzucaliby kolejni, aż wreszcie okazałoby się, że oni wszyscy od dawna byli zwolennikami JOW. I ci z SLD, i z PiS-u, i z LPR. Nikt bowiem długo nie jest w stanie znieść wiszącego nad nim niebezpieczeństwa. Oczekiwanie na zabieg u dentysty jest gorsze niż samo rwanie zęba.

Dlatego organizujmy komitety, organizujmy komitety! 1000 komitetów jest łatwiej zorganizować niż zebrać milion podpisów. A 1000 komitetów to natychmiastowe wprowadzenie JOW!




® Koszalin 2007 | www.komk.ovh.org | Komitet Obywatelski Miasta Koszalina