|
2008-01-22
Trudna lokalność
O "ciężkim chlebie" lokalnego dziennikarza, którego codziennością jest mazurska prowincja, o trudnościach związanych z wydawaniem lokalnej gazety, o blaskach i cieniach zawodu dziennikarza oraz trudnych wyborach, z Wojciechem Serafińskim, redaktorem naczelnym i wydawcą "Panoramy Mazurskiej", jednej z nielicznych niezależnych gazet lokalnych w Polsce rozmawia Katarzyna Enerlich
Katarzyna Enerlich: Prasa lokalna przeżywa wyraźny regres. Pan, mimo trudności na rynku, nadal utrzymuje swój niezależny tytuł. Jak się to udaje? Czy często nie przypomina to pracy niemalże dla idei?
Wojciech Serafiński: Robienie gazety lokalnej - to czysta idea. W większości gazety lokalne utrzymują się wyłącznie dzięki dochodom z innych źródeł, najczęściej z różnych wydawnictw. Tak jest i w przypadku Panoramy Mazurskiej. Utrzymanie gazety lokalnej jest trudne nie tylko z przyczyn finansowych, ale przede wszystkim osobowych. Tu pracuje się dla idei, a wynagrodzenie za teksty są raczej symboliczne.
Czy gdyby Pan musiał wybrać jeszcze raz - uruchomiłby Pan swój własny tytuł?
Na pewno nie. Tylko moja rodzina wie, jak lokalna gazeta wpłynęła na nasze życie. Wręcz zdominowała je. Także dlatego, że lokalne społeczności wciąż nie potrafią odnaleźć się w nowej, demokratycznej rzeczywistości i z przyzwyczajenia, zamiast kupować gazetę lokalną, w większości nadal, jak za czasów socjalizmu - sięgają po dzienniki ogólnopolskie i wojewódzkie. To, co lokalne, wciąż nie ma siły przebicia. Zresztą najlepiej to widać w polityce. I ostatni powód - pisanie prawdy w lokalnej gazecie, to niejako wyrok na samego siebie w środowisku. Prawda w naszym kraju wciąż jest niepopularna i przysparza wielu wrogów. W gazecie lokalnej nie da się pisać ogólnikowo i układnie. Bez szczegółów i konkretów gazeta lokalna nie ma racji bytu. A prawda, często jest bolesna. Dlatego robienie gazety jest naprawdę ciężkim kawałkiem chleba, wymagającym ogromnego samozaparcia i determinacji w tym, co robimy.
Na jakie trudności napotykał Pan w swojej pracy, zwłaszcza na początku prowadzenia gazety? Czy świadomość demokratycznej wolności była taka sama, jak współcześnie?
Przede wszystkim na arogancję władzy i niezrozumienie tego, czym jest wolna prasa i co niesie demokracja. Zdobycie jakiejkolwiek informacji było prawdziwym koszmarem. Urzędnicy zasłaniali się czym mogli, by tylko nie udzielić informacji. Najczęściej oczywiście tajemnicą. Stąd często korzystali z "usług" Naczelnego Sądu Administracyjnego, ale przecież nie tędy droga. Zanim wydany został wyrok, mijał i rok, stąd wiele informacji po prostu dezaktualizowało się.
Najgorsze w tamtych czasach (mówię o przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych) było to, że ludzie, którzy na solidarnościowych sztandarach nieśli hasła wolności, demokracji i prawa - byli najbardziej zatwardziałymi kontynuatorami niechlubnych metod stosownych w Polsce Ludowej. Oni naprawdę nie mieli pojęcia o tym, czy jest wolność. Dziś jest zdecydowanie inaczej. Władze o wiele bardziej liczą się z mediami, łatwiej też uzyskuje się informacje od czytelników. Jeszcze 10 lat bali się prasie lokalnej powiedzieć cokolwiek. Dziś sami przychodzą ze skargą na władze i ze swoim problemami, gdyż lokalna gazeta jest często dla nich ostatnią deską ratunku.
Pisał Pan na swoich łamach o jawności finansów publicznych, co nie podobało się władzy lokalnej. Na jakie trudności przy tej okazji Pan napotykał?
Wszelkie informacje dot. gospodarki samorządów były na początku skrzętnie ukrywane, zwłaszcza zarobki lokalnych prominentów. Podawano mi często ogólne kwoty z budżetu, w sytuacji, gdy ja domagałem się konkretnych, szczegółowych informacji. I tu zasłaniano się najczęściej tajemnicą i dobrami osobistymi. Przełamanie tego oporu nastąpiło po wyroku NSA w 1993 roku ze skargi naszej redakcji, który otworzył wszystkim dziennikarzom w Polsce drogę do informacji o zarobkach urzędników.
Czy trudno jest być lokalnym dziennikarzem? Nie jest Pan anonimowy, narażony jest Pan na ciągłą obserwację itp.
Niezwykle ciężko, gdyż gazeta lokalna musi pisać o konkretach. Napisze się o kimś źle - obrazi się zainteresowany, jego rodzina i masę znajomych. Napisze się dobrze - jest podobnie - obrazi się adwersarz tego, o którym dobrze napisano. Polska paranoja połączona z poplątaniem, przy naprawdę ogromnej nietolerancji dla poglądów i ocen innych ludzi.
Na czym, Pana zdaniem, polega profesjonalizm dziennikarski i etyka dziennikarska?
Profesjonalizm - z pewnością na umiejętności weryfikowaniu faktów i podchodzenia do wszystkich informacji z odpowiednią rezerwą. Nie wszystko, co nam się serwuje jest prawdziwe i obiektywne. Stąd musimy umieć weryfikować informacje, potwierdzać ich autentyczność i starać się zawsze zachować obiektywizm. Etyka - to przede wszystkim rzetelne pisanie prawdy, przy poszanowaniu wszelkich norm etyczno-moralnych. Choć wiem, że niekiedy jest to niezwykle trudne.
Kiedy można powiedzieć, że dziennikarz jest doświadczony?
Nigdy. Uczymy się i popełniamy błędy przez całe życie. Jeden dziennikarz jest bardziej doświadczony od drugiego, ale moim zdaniem na pewno nie ma tu znaczenia wiek. Znam młodych dziennikarzy, którzy są bardziej doświadczeni od tych, którzy są nimi już 20, 30, a nawet 40 lat. Doświadczenie z pewnością wynika bardziej z naszej wewnętrznej dojrzałości, niż z naszego wieku. Nie zawsze idzie to z sobą w parze. Na pewno pomaga w osiągnięciu dojrzałości bogaty warsztat i to coś, co drzemie w nas samych - dar do przekazywania innym informacji. Nie każdy go posiada.
Katarzyna Enerlich wywiad opublikowany na stronach portalu www.epr.pl
Katarzyna Enerlich - dziennikarka prasowa i radiowa, absolwentka Studium Dziennikarskiego, przed obroną pracy licencjackiej (Wyższa Szkoła Dziennikarska im. M. Wańkowicza) na temat znaczenia prasy lokalnej. Laureatka nagród dla dziennikarzy lokalnycxh i obywatelskich. Publikuje w "Samorządzie Europejskim", "Administratorze", współpracuje z Radiem Olsztyn.
Dziennikarz pod naszym niebem
Kiedy przed dziesięcioma laty wpisałam w internetową przeglądarkę hasło: "prasa lokalna", wyświetliło się śmiesznie mało informacji, a żadna z nich nie była na tyle precyzyjna i szczegółowa, by mogła stać się przedmiotem dalszych badań. Moją wiedzę w tej dziedzinie wyniosłam raczej z bezpośrednich spotkań z prasoznawcami, jak choćby z dr Włodzimierzem Chorązkim z Ośrodka Badań Prasoznawczych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, wybitnym znawcą lokalnych problemów lokalnej prasy, oraz z Feliksem Walichnowskim z Olsztyna, niezwykle dokładnym badaczu relacji na płaszczyźnie media - polityka - społeczeństwo, potrafiącym z z relacji tych trojga wyciągać daleko idące wnioski. Teraz nie mam żadnych wątpliwości - dziś to dziedzina spenetrowana przez badaczy dość dokładnie.
Media na zmiany
Polska prasa była niczym Nike z Samotraki Marii Jasnorzewskiej: Choć zabita, lecz biegniesz z zapałem jednakim, Wyciągając odcięte ramiona, a ów powszechny "nikeanizm" zakończył się wraz z powstaniem współczesnych gazet - tabloidów, których zalew to tylko odpowiedź na nasze czytelnicze predyspozycje - maksimum obrazu, minimum treści. Medialny tabloid to znak naszych czasów, przy tym nie najlepsze chyba o nas świadectwo - jako czytelnikach. Świadectwo owo pokrywa się ze wskazówkami, dawanymi w redakcjach wspólczesnych gazet: piszemy do czytelnika prostym językiem, zrozumiałym nawet dla kury domowej. Wyjaśniamy wszystkie słowa.
Niewątpliwie najważniejszą datą w całej historii polskich mediów jest moment, kiedy media stają się wolne. To rok 1991 - dla dziennikarzy magiczna data - zniesienie cenzury. Zwłaszcza dziennikarzy lokalnych, bo dla nich to właściwie był moment powstania. Któż wcześniej słyszał o tym, że w małym miasteczku może istnieć gazeta w pełnym tego słowa znaczeniu? Chyba że z książek, filmów, ale na pewno nie z autopsji... Tymczasem po tej magicznej dacie jak grzyby po deszczu powstają lokalne gazety, które chcą wiedzieć coraz więcej i więcej, zwłaszcza... o samorządowcach, czyli o lokalnej władzy.
Być stąd
Media lokalne doceniły wówczas zwykłego szarego obywatela i urzędnika, ważne sprawy pozostawiając mediom ogólnopolskim. Cieszy to bohaterów lokalnych reportaży, artykułów, relacji, ich rodziny i znajomych. Kupują gazetę, bo na zdjęciu jest ich syn, jako zwycięzca szkolnego konkursu szachowego. Bo oto z inicjatywy mieszkańców bloku nr 37 na osiedlu władze zbudowały drogę dojazdową.
Czy media ogólnopolskie zainteresowałby się wcześniej tymi zwycięstwami? Na pewno nie - a tymczasem lokalna gazeta bierze wszystko "na pniu". Temu urokowi poddają się od tego momentu wszyscy - mieszkańcy miast i wiosek oraz - uwaga! - pracownicy samorządowi, widząc w tym polityczną przyszłość dla siebie i sposób na promocję. Choćby dla wygranych wyborów, lecz nie tylko... Oto początki marketingu politycznego kreowanego przez media lokalne.
Tak dla wspólnej korzyści...
Dziś wzajemne korelacje między instytucjami a mediami to przede wszystkim wypracowana w czasie strategia. Podobne poglądy głosił już ponad 130 lat temu Charles Alexis de Tocqueville, wybitny francuski politolog. I dodawał: Najniebezpieczniejszy dla złego rządu jest zazwyczaj ten moment, kiedy zaczyna się on reformować. Uważał on, że w społeczeństwie, w którym brakuje silnych instytucji lokalnych, despotyczne (monopolistyczne!) tendencje prędzej czy później wezmą górę, nawet jeśli rząd pochodzi z wolnych wyborów.
Wprawdzie Tocqueville miał na myśli Francję drugiej połowy dziewiętnastego wieku, słowa te jednak dobrze obrazują obecną sytuację w Polsce. Bo czyż nie obserwujemy rekonkwisty centralizmu władzy w Polsce? Prosty przykład - powstanie Narodowego Funduszu Zdrowia na bazie dotychczasowych Kas Chorych niech będzie przykładem takich tendencji. Czy podobne obserwujemy w mediach? Tak. To tendencje centralizacji w aspekcie wykupu polskiej prasy przez zachodnie koncerny prasowe.
"Prasa musi mieć swobodę mówienia wszystkiego, by niektórzy ludzie nie mieli swobody robienia wszystkiego" - twierdzi Louis Terrenoire, francuski dziennikarz i polityk. Ta wielka prawda przyświeca działaniom dziennikarzy. Ci lokalni są bardziej niebezpieczni. Jak bowiem powiedział mój zaprzyjaźniony samorządowiec: "Dziennikarze lokalni wyciągną z człowieka wszystko - ile zarabiam, ile mam mieszkań i jaki samochód, a potem sąsiedzi patrzą się na mnie podejrzliwie". Tak, bo zarówno on, jak i dziennikarz go opisujący nie są w lokalnym społeczeństwie anonimowi. To ludzie rozpoznawani w sklepie z warzywami, na ulicy, ludzie wiedzą, że do nich trzeba zwrócić się o pomoc. I ci ludzie muszą pomóc - społeczeństwo nie znosi sprzeciwu i bezradności! A jeśli dodać do tego uzyskaną wolność słowa, która na dodatek zapewnia prawo, powstaje zaiste mieszanka wybuchowa!
Informacja przede wszystkim
Dziś przed lokalnymi mediami pojawia się oto postulat przekazania rzetelnej, sprawdzonej informacji, jak choćby o zasobach finansowych wspomnianego samorządowca czy też zamysłach inwestycyjnych danej gminy. Dziennikarze muszą "trzymać rękę na pulsie" w dziedzinie publicznych wydatków, jawności finansowej w samorządach czy też kolejnych inwestycji. Nie tylko. Oto pojawia się rzesza obywateli, skupionych wokół obywatelskich inicjatyw - tych też należy wesprzeć i, jeśli istnieje taka potrzeba, skonsultować z samorządem. Oto trzeba opisać jakąś kulturalną działalność gminnego domu kultury, a najlepiej - pozyskać sponsorów na działalność upadającej pracowni tkackiej!
Przed uzyskaniem przez prasę wolności takie działania nie były zwyczajowe. Wolność przyniosła prasie przede wszystkim wiele kompetencji i... powinności. I od tego nie sposób się lokalnym mediom "wykręcić". Jeśli oczywiście mają ambicje bycia obywatelskimi.
Amerykanie, którzy są niewątpliwie twórcami społeczeństwa obywatelskiego, zgodnie twierdzą: dziennikarstwo obywatelskie jest wszędzie tam, gdzie społeczeństwo jest apatyczne i niezdolne do działań. Tam więc, gdzie panuje marazm, pojawia się inicjatywa. Wraz z inicjatywą pojawia się pojęcie misji. Dziennikarz stopniowo przestaje być jedynie dziennikarzem, opisującym zdarzenia. Ma do wypełnienia szczególne zadanie, będąc niemalże społecznym pomazańcem, zwłaszcza w relacjach obywatel - samorząd. Jak uważa Jacek Saryusz-Wolski, rodzimy specjalista od dziennikarstwa obywatelskiego, redakcje obywatelskie opisują rzeczywistość, lecz nie poprzestają na krytycznej rejestracji faktów.
Pracując w lokalnych redakcjach nie raz miałam okazję i możliwość uczestniczenia w różnego typu lokalnych inicjatywach, które wcale nie zaczęły się z inicjatywy redakcji. To lokalne społeczeństwo, w którym funkcjonowałam, samo powodowało owe przemiany i nowe dążenia, argumentując je obawami o swoją przyszłość. Nieważne, czy była to obrona przez prywatyzacją samorządowego przedszkola, likwidacją gminnej szkoły w Grabowie czy zwołanie komitetu budowy wodociągu w Marcinkowie. To ludzie sami, świadomi swej siły i możliwości współdecydowania, stanęli na straży swoich potrzeb. Uczestniczyłam w tych zmaganiach nie raz i to dało mi przekonanie o wielkiej sile aktywności tamtych społeczności lokalnych. Nie zawsze starania inicjatywne zakończone były sukcesem. Zapisały się jednak w kartach lokalnej historii. A to lepsze od całkowitego "nieistnienia".
Katarzyna Enerlich
Katarzyna Enerlich - dziennikarka prasowa i radiowa, absolwentka Studium Dziennikarskiego, przed obroną pracy licencjackiej (Wyższa Szkoła Dziennikarska im. M. Wańkowicza) na temat znaczenia prasy lokalnej. Laureatka nagród dla dziennikarzy lokalnycxh i obywatelskich. Publikuje w "Samorządzie Europejskim", "Administratorze", współpracuje z Radiem Olsztyn.
Pinokio project
International Association Journalist Asslick (IAJA), po polsku Międzynarodowe Stowarzyszenie Dziennikarzy Prorządowych (MSDP) jest autorem projektu medialnego dla lokalnych stacji telewizyjnych pod nazwą "Pinokio project". Nasz projekt wsparły już rządy Korei Północnej i Chińskiej Republiki Ludowej, a także stowarzyszenia dziennikarzy z Arabii Saudyjskiej, Iranu i Białorusi. Dziennikarze stowarzyszeni w IAJA wyznają następujące zasady:
1. Kochamy każdą władzę, która nam płaci. Zmieniamy poglądy na zawołanie. Każdy sezon polityczny jest dla nas okazją do zmiany barw ochronnych.
2. Służymy władzy a nie społeczeństwu. Media nie zajmują się jakimś wydumanym dobrem publicznym, ale propagandą i promocją władzy. Media są po to, żeby pokazywać wielkość naszych przywódców i propagować wielkie osiągnięcia stworzonych przez nich systemów polityczno-gospodarczych, czyli -izmów (tutaj należy dodać przedrostek składający się z nazwiska lokalnego kacyka).
3. Podstawową zasadą dziennikarską jest: ukrywanie prawdy, kreowanie wirtualnej rzeczywistości, przekręcanie informacji, otumanianie społeczeństwa, manipulowanie faktami, niszczenie przeciwników władzy, zamykanie gęby osobom inaczej myślącym niż władza.
4. Odrzucamy przestarzałe, niepostępowe, zasady dziennikarskie stosowane w zgniłej i dekadenckiej Europie: zasadę prawdy (bo prawda jest zawsze po naszej stronie), zasadę obiektywizmu (bo liczą się tylko poglądy władzy), zasadę uczciwości (bo nasze sumienia należą do władzy), zasadę szacunku (bo przeciwnicy władzy na szacunek nie zasługują), zasadę wolności (bo granice wolności wytycza władza). Głosimy wyższość zasad azjatyckich nad etyką europejską.
5. W stacjach TV, w których pracujemy, co najmniej 60 procent czasu antenowego powinna zajmować gadająca głowa władcy. Programy informacyjne maja otwierać wypowiedzi władcy, który poucza społeczeństwo jak powinno postępować, żeby zyskać jego względy. Nie przewiduje sie opozycji do treści głoszonych przez władcę, ponieważ wygłasza on prawdy objawione, a nie opinie.
6. Pozostałe 40 procent czasu antenowego zajmują osoby, których wypowiedzi w 80 proc. powinny składać się z treści pochwalających mądrość i geniusz władzy oraz szczęście jakie z tego powodu spotkało społeczeństwo.
7. Wszystkie dziedziny życia są kontrolowane przez władzę Wszelkie inicjatywy i zachowania społeczne wymagają wcześniejszego uzyskania koncesji. Władza ma monopol na środki masowego przekazu. Prawda podlega ścisłej reglamentacji. Rządzący mają zawsze rację.
Zachęcamy do uczestnictwa w projekcie.
Koordynator programu "Pinokio project" na Europę, kierownik europejskiej sekcji International Association Journalist Asslick (IAJA)
Johnny Deep-Throat Utrecht/Holandia
Źródło: Forum GK24, 11 września 2007. Komentarze dotyczące działalności lokalnej Telewizji MAX.
Szanse i zagrożenia dla dziennikarzy prasy lokalnej
W październiku 2005 roku w Czudcu koło Rzeszowa odbyła się konferencja "Między odpowiedzialnością a sensacją. Dziennikarstwo na przełomie wieków w Polsce - prasa, radio, telewizja, Internet, edukacja". W trakcie konferencji dr Lidia Pokrzycka przedstawiła wyniki badań ankietowych przeprowadzonych na przełomie lipca i sierpnia 2005 roku wśród 50 dziennikarzy regionalnych mediów w województwie lubelskim.
Badania dotyczyły m.in. statusu zawodowego, możliwości rozpowszechniania rzetelnych informacji bez konsekwencji, a także form ograniczania wolności dziennikarskiej. Wyniki badań omówiła również w periodyku Uniwersytetu Ohio - Web Journal of Mass Communication Research (2006), w artykule Analysis of Risks and Opportunities in Journalism in Poland: The Example of the Lublin Region. Polskim czytelnikom przybliża ten artykuł portal internetowy reporterzy.info
Ciekawe są wyniki ankiet dotyczących prestiżu zawodu. Zaledwie 10 procent uważa, że status zawodu jest wysoki, aż 90 proc. odpowiedziało natomiast, że jest on średni lub stale maleje. Urzędy i instytucje coraz mniej liczą się z dziennikarzami, szefowie firm odsyłają ich do rzeczników prasowych, którzy - bywa i tak - też nie mają dla dziennikarza czasu. Do głównych przyczyn spadku statusu zawodowego - pisze dr L. Pokrzycka - zaliczają to, że media dają się, w dość prymitywny sposób, manipulować siłom z zewnątrz. Chodzi przede wszystkim o pieniądze, chęć utrzymania się na rynku za wszelką cenę i walkę o wąski tort reklamowy. Nie zawsze też samo środowisko dziennikarskie potrafi zachowac wysokie standardy merytoryczne i moralne. Dziennikarstwo dla wielu stało się odskocznią. Dzięki niemu można znaleźć dobrze płatną pracę, rozwinąć działalność gospodarczą itp. Coraz częściej do zawodu trafiają osoby przypadkowe, które uważają, że samo ukończenie studiów dziennikarskich wystarczy do tego, żeby zostać dziennikarzem.
Smutnych wniosków dostarczają odpowiedzi na pytania dotyczące niezależności dziennikarskiej. Aż 87 proc. ankietowanych, na pytanie dotyczące możliwości nieograniczonego rozpowszechniania rzetelnej informacji bez żadnych konsekwencji, odpowiedziało, że takich możliwości nie ma. Pozostali uważają, że takie możliwości istnieją, ale pod warunkiem właściwej postawy naczelnego redaktora lub wydawcy. Za podawanie rzetelnych informacji mogą spotkac dziennikarzy różne nieprzyjemności - są krytykowani przez osoby publiczne, stosuje się wobec nich blokadę informacyjną, zdarzają się groźby pod ich adresem. Znacznie groźniej brzmi jednak inny wniosek zapisany przez autorkę badań: Często też rzetelne informacje nie są dopuszczane do wiadomości publicznej, bo taka jest polityka danej redakcji. Lub taki wniosek: Dziennikarze często piszą, że lokalny rynek medialny, przy niskim czytelnictwie prasy jest uzależniony od reklamodawców i sponsorów, a ciężka sytuacja finansowa redakcji wyklucza jakiekolwiek działania wbrew polityce wydawców. Jedna z dziennikarek stwierdziła, że na ogół ona i jej koledzy starają się rozpowszechniać rzetelne informacje. Jeśli jednak nie jest to zgodne z interesem partyjnego środowiska pracodawcy, wtedy konsekwencje mogą być bardzo różne - od upomnienia, po nagany służbowe, których uzasadnieniem jest... obraża najwyższych urzędników samorządowych. Jedno z pytań ankiety dotyczyło ograniczania wolności dziennikarskiej. 80 procent ankietowanych przyznało, że cenzura wewnątrzredakcyjna jest bardzo częsta, aż 75 proc. przyznało się do autocenzury. Dziennikarze piszą przy tym, że są tematy i problemy (niekiedy ważne i "nośne"), których podjęcie i publikacja na łamach prasy lokalnej byłaby bardzo ryzykowna, a także groziłaby poważnymi konsekwencjami zarówno autorowi, jak i redaktorowi naczelnemu.
Kolejna grupa pytań dotyczyła wydawców reprezentujących kapitał zagraniczny Według dziennikarzy oznacza to zarówno szansę, jak i zagrożenie. Wszystko zależy od tego jak wydawca podchodzi do etyki dziennikarskiej i swobody wypowiedzi, czy zależy mu na rozwoju gazety czy tylko zyskach. Wśród wad wymieniane jest podniesione ryzyko utraty pracy oraz mniejsze zarobki. Wśród zalet - dobre projekty redakcyjne, szkolenia i nowoczesne metody zarządzania.
Ciekawe są końcowe wnioski badań dr Lidii Pokrzyckiej. Ogólne wnioski z przeprowadzonych ankiet, które przeprowadzam systematycznie od 2002 roku (początkowo na próbie 100, a następnie 50 dziennikarzy lubelskich mediów), są bardzo pesymistyczne. Wymóg bezwzględnej dyspozycyjności, coraz niższe wynagrodzenia deprecjonują zawód dziennikarza w całej Polsce. O ważnych sprawach można pisać bez ograniczeń, jeżeli dziennikarz cieszy się poparciem redaktora naczelnego, czy wydawcy. Status dziennikarza spada, co należy łączyć z coraz słabszym rynkiem czytelniczym i reklamowym. (...) Media lokalne są znacznie bardziej narażone na naciski polityczne i mają skłonności do ulegania.
Opracowanie: (red)
Koszalin, 10 września 2007
|
|