2009-01-03 Największy polski problem w 2009 roku 1. Kryzys gospodarczy, który może nadwyrężyć nasze finanse? Wkurzające kłótnie polityków? Niepewność dostaw rosyjskiego gazu? Afery korupcyjne w piłce nożnej? - Nie, żadnej z tych spraw nie uznam za największy współczesny polski problem. 2. Największym problemem Polski AD 2009 jest arogancja i bezduszność władzy. Tej władzy, która jednym dowolnym pociągnięciem pióra potrafi zrujnować człowiekowi całe jego życie. Doprowadzić do bankructwa dobrze prosperującą firmę, zabrać majątek, zniszczyć marzenia i plany, odebrać wolność, zdrowie, a bywa, że i życie. Tak - życie też, że choćby wspomnę historię Rumuna, zagłodzonego na śmierć w krakowskim areszcie czy sprawę śląskiego notariusza, bezpodstawnie aresztowanego i doprowadzonego do śmierci wskutek braku opieki lekarskiej w więzieniu.
3. Za chwilę rozpocznę kolejny dyżur poselski, na który z różnych stron Polski przyjadą kolejni ludzie, z dramatycznymi skargami na krzywdy wyrządzane im przez naczelników, komorników, kierowników, starostów czy wójtów, a ostatnio niestety coraz częściej także sędziów i prokuratorów. I powiem państwu szczerze, jako człowiek, który sam we władzy uczestniczył, zwłaszcza sądowniczej, że ludzie coraz częściej maja rację. Dziś w Polsce jest tak, że jak się urzędasy na kogoś uwezmą, to po nim. Tylko sobie palnąć w łeb. 4. Nie ma nic gorszego, niż złośliwy cymbał na urzędzie. Taki zrobi wszystko, co w jego mocy, a nawet jeszcze więcej, żeby człowiekowi zaszkodzić. Bywa, że jest to w dodatku cymbał skorumpowany, który wyżywa się władzą w obawie, że ją straci (Jon Steinbeck pisał, że korumpuje nie sama władza, lecz obawa jej utraty). Taki będzie odwracał przepisy, wykręcał kota ogonem, kluczył, kombinował, żeby tylko zrobić na złość człowiekowi. I jeszcze w sposób uczony będzie to uzasadniał, bo jak z kolei pisał Lichtenberg, ogromne błędy wymagają zazwyczaj wielce uczonego uzasadnienia. Przykładów takiego postępowania znam setki. 5. Zagalopowałem się w poprzednim akapicie. Jest coś gorszego, niż złośliwy cymbał na urzędzie. To jest brak nad nim kontroli. Wtedy dopiero jest prawdziwy problem. A w Polsce jest to problem powszechny. Nad władzami samorządowymi kontroli nie ma praktycznie żadnej. Tryb badania skarg jest czysto formalny. Są kontrole izb obrachunkowych i NIK-u, ale one tyle co majstrowi ze skeczu Kobuszewskiego z Golasem i Michnkowskim - mogą staroście czy wójtowi skoczyć. Nie słyszałem, żeby któremu włos spadł z głowy. Prezydent miasta musi zgwałcić pół ratusza, żeby go nareszcie odwołali. Trochę lepsza jest sytuacja w administracji rządowej, gdzie panuje hierarchia i można się poskarżyć do zwierzchności. Tylko że ta zwierzchność najczęściej traktuje skargi pro forma, a odpowiada na nie ten, którego skarga dotyczy. Skarżący oczywiście nie ma racji. Proszę wejrzeć w statystyki skarg. Ponad 90 procent to są skargi bezzasadne. 6. Najtrudniej jest z prokuraturą i sądami. Niezależność, niezawisłość - każdy omija ten obszar jak pies jeża. Skazali niewinnego chłopaczynę za zabójstwo dziecka, a rzeczywisty sprawca pozostał na wolności i zabił drugie dziecko - nikt nie pyta prokuratora czy sędziego już nawet nie o odpowiedzialność, ale chociażby o zwykłe ludzkie wyrzuty sumienia. Dobrze, że jest Strassburg i tamtejszy Trybunał, w którym Polska jest jednym z najczęściej pozywanych krajów. Za wyroki strasburskie płacimy wszyscy, a winowajcy siedzą na swoich urzędach i włos nie spada im z głowy. 7. Niepoprawnych zwolenników obecnej władzy uspokajam - moje gorzkie słowa oznaczają coś więcej niż tylko krytykę obecnej władzy. Rzecz jest bardziej złożona. Nie ma łatwych rozwiązań i prostych recept. Potrzebna jest głęboka i szczera debata nad stanem polskiej władzy, ale nie tej z pierwszych stron gazet, ale tej rzeczywistej, z którą każdego dnia stykają się tysiące ludzi i niejednokrotnie doznają od niej krzywd. Potrzebna jest precyzyjna ustawa o rozpatrywaniu skarg (mam co do niej pewne przemyślenia, którymi później się podzielę), potrzebna jest ustawa określająca zasady odpowiedzialności urzędników za krzywdy wyrządzone ludziom błędnymi decyzjami (tej ustawy ciągle nie ma, mimo szumnych zapowiedzi). Potrzebne jest systematyczne wdrażanie wielu zmian w działaniu instytucji państwowych, choćby takich, o które od wielu lat apeluje Najwyższa Izba Kontroli. Nade wszystko potrzeba jednak władzy więcej pokory i świadomości, że jest dla ludzi jest powołana i ludziom powinna służyć. ![]() 2008-12-29 Społeczeństwo sieci
Czymże jest "społeczeństwo sieci"? Termin ten wprowadził Jan van Dijk w swojej niemieckojęzycznej książce Der Netwerkmaatschappij (w roku 1991), oraz rozpowszechnił Manuel Castells w książce Społeczeństwo Sieci, która jest pierwszą częścią trylogii "Wiek informacji: ekonomia, społeczeństwo i kultura". Ta społeczna koncepcja związana jest także z nazwiskami takimi, jak James Martin, Barry Wellman, Roxanne Hiltz i Murray Turoff. Jan van Dijk zdefiniował "społeczeństwo sieci" jako "społeczeństwo będące kombinacją opartą na społecznych środkach masowego przekazu, które pełnią priorytetową rolę organizacji i socjalizacji we wszystkich najważniejszych warstwach (indywidualnych, grupowych, masowych)"; definicja van Dijka odnosi się więc do szeroko rozumianych mass mediów. W przeprowadzonych analizach tego fenomenu, Manuell Castells - np. w niedawno ponownie wydanej przez PWN książce "Społeczeństwo sieci" - skupił się aspekcie gwałtownie rozwijających się technologii informacyjnych, a szczególnie internetu. Hiszpan uważa wręcz, iż to właśnie Internet, rozumiany jako globalna sieć, staje się podstawą tożsamościową dla nowoczesnych społeczeństw. Castells zauważa także, że nie tylko technologia sama w sobie determinuje kształt nowoczesnych społeczeństw, ale także - mieszające się z nią - kultury, religie, języki, czy ekonomiczne, gospodarcze, i polityczne zależności. Technologie informacyjne są także jedną z najważniejszych przyczyn globalizacji, czyli - popularnie ujmując - sytuacji, w której "świat staje się jedną, wielką wioską". Globalna sieć w 2008 roku W celu poczucia skali zjawiska można sięgnąć do najnowszych statystyk dotyczących Internetu. Jak podaje Internet World Stats, w drugiej połowie 2008 roku globalna liczba użytkowników sieci przekroczyła 1,5 miliarda (na 6,6 miliardów mieszkańców ziemi); jest to ok. 22% wszystkich ludzi. W Ameryce Północnej liczba użytkowników Internetu sięga 74% tamtejszej populacji, w Unii Europejskiej jest to ok. 56%, a w Polsce 48%. Najpowszechniejszym językiem jest angielski, z którego korzysta 35% użytkowników sieci. Na drugim miejscu znajduje się chiński, który zajmuje w Internecie ok. 13% całej przestrzeni. Dla porównania - polskojęzycznych internautów jest ok. 1,2%. Do najsłabiej zinformatyzowanych krajów należą kraje Afryki, w których z globalnej sieci korzysta zaledwie 5,4% populacji. Jan Paweł II o Internecie W roku 2002 stanowisko wobec internetu zajął także Ojciec Święty. Orędzie Jana Pawła II wygłoszone na 36. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu w sześciu punktach celnie ujmuje problemy związane z rozwojem technologii informacyjnych. W punkcie pierwszym Ojciec Święty zauważa, że Internet może być szansą dla nowych form ewangelizacji: "Epoka wielkich odkryć, Renesans i wynalezienie druku, rewolucja przemysłowa oraz narodziny nowoczesnego świata - wszystkie te okresy i wydarzenia także miały charakter przełomowy i wymagały nowych form ewangelizacji. Obecnie, w dobie rewolucji w sferze środków komunikacji i informacji, Kościół ponownie stoi na progu istotnych przemian". Papież porównał również internet do forum, do miejsca, w którym zderzają się poglądy rozmaitych ludzi. Przykładowe, wartościowe analizy przedstawia następujący fragment: Internet jest bez wątpienia nowym "forum" w sensie nadanym temu słowu przez starożytnych Rzymian - jako miejsce otwarte dla szerokiego ogółu obywateli, gdzie podejmowano decyzje dotyczące polityki i interesów oraz wypełniano obowiązki religijne; było to miejsce, w którym toczyło się życie społeczne miasta i gdzie na światło dzienne wychodziły najlepsze i najgorsze strony natury ludzkiej. Forum było zatłoczoną i tętniącą życiem przestrzenią w środku miasta, miejscem, które odzwierciedlało kulturę otaczającego środowiska, a jednocześnie tworzyło własną kulturę. W nie mniejszym stopniu dotyczy to również cyberprzestrzeni, która jest niejako nowym horyzontem otwierającym się przed nami u zarania trzeciego tysiąclecia. Podobnie jak wszystkie nowe horyzonty w minionych epokach, również i ten kryje niebezpieczeństwa i obietnice, a także zapowiedź przygody, tak charakterystycznej dla innych wielkich okresów przemian. Podobnie uważa Manuel Castells, który dość często, poprzez - co jest zrozumiałe - bardziej pogłębione analizy, odwołuje się do "masy krytycznej obecnej w internecie", do różnych dyskusji obecnych w sieci. Internet, w nauczaniu Jana Pawła II, porównany został do wyzwania związanego z szansami i zagrożeniami. Papież zauważa niebezpieczeństwa wiążące się z szybkim i bezmyślnym przyswajaniem zalewu informacji - może to powodować brak głębszej refleksji nad ich treścią oraz zaniki tradycyjnej kontemplacji nad rzeczywistością i egzystencją. Pojawia się myśl, iż medium to jest środkiem do osiągnięcia jakiegoś celu, a nie celem samym w sobie. W orędziu zwraca się również uwagę na przełomowe znaczenie sieci, jako miejsca, w którym dochodzi do dynamicznych wymian informacji. Pojawia się porównanie do forum starożytnego Rzymu, które to tworzyło specyficzną kulturę wymiany poglądów, myśli, czy kontaktów pomiędzy ludźmi. Castells krytycznie o społeczeństwie sieci Zagrożenia związane z tym medium widzi i Hiszpan, który stwierdził, że: W tych warunkach strukturalnej schizofrenii, rozdarcia między funkcją a sensem, wzory społecznej komunikacji podlegają coraz większym napięciom. A kiedy załamuje się komunikacja, kiedy przestaje istnieć, nawet w formie komunikacji konfliktowej (...), grupy społeczne i jednostki stają się wyalienowane od siebie nawzajem i widzą innych jako obcych, a w ostatecznym rachunku jako zagrożenie. Ponieważ w trakcie tego procesu tożsamości stają się bardziej specyficzne i coraz trudniejsze do podzielania, narasta społeczna fragmentacja. Społeczeństwo informacyjne, w swych globalnych przejawach, jest także światem Aum Shinrikyo, amerykańskiej milicji, islamskich/chrześcijańskich ambicji teokratycznych i obustronnego ludobójstwa Hutu/Tutsi. Podsumowanie Jak wynika z powyższych rozważań, najnowsze technologie informacyjne pozwalają wręcz nieograniczenie powielać, przetwarzać dostępne informacje i wiedzę. Nie sposób więc nie zadać sobie pytania - jak wiarygodne są te informacje? Czy istotnie można wierzyć im na tyle, by dokonać wyboru funduszu inwestycyjnego, kupić lekarstwo, zaplanować wakacje? Jak i kiedy posiadają wartość naukową? Pojawić się więc musi wątpliwość związana z jakością. Człowiek, użytkownik internetu, nie może zostać zwolniony z myślenia i zredukowany do biernego podmiotu przyswajającego informacje bezkrytycznie. Rzeczywistość wirtualna nie jest również, co oczywiste, rzeczywistością prawdziwą. Można stwierdzić, że świat wirtualny jest jakimś rodzajem odbicia, czasami krzywego zwierciadła, które niewątpliwie jest w jakiś sposób uzależnione od rzeczywistości prawdziwej. Świat wirtualny tworzy również swoją, całkowicie odrębną, kulturę. Społeczności internetowe często wiążą się sobie tylko znanym językiem, który dla niewtajemniczonych pozostaje czymś obcym. Powstają specyficzne rodzaje twórczości - zjawisko to daje nowe, nieznane dotąd, możliwości uzewnętrznienia swojej osobowości. Analizując przemiany kulturowe, Castells stwierdził, że kultura internetu stoi ponad innymi, mniejszymi kulturami, prądami, czy tradycjami. Metatradycja, metakultura rzeczywistości wirtualnej nie jest ani pro-X, ani contra-X. Rzeczywistość ta po prostu wszystko wchłania, czy - dość często - bezkrytycznie przyjmuje; pożera wręcz. "Społeczeństwo sieci", jeśli chce zachować i rozwijać swoją tożsamość, powinno zdawać sobie sprawę z tych zagrożeń. Ale także podchodzić do problemu z dawką realizmu i nadziei, bowiem sieć globalna faktycznie może być potężnym motorem rozwoju. 2008-12-27 Prywatna medycyna - coraz mniej konkurencji W perspektywie "komercjalizacji" szpitali, proponowanych przez Platformę Obywatelską, warto przyjrzeć się tendencjom na rynku prywatnych usług medycznych. Rynek prywatnych szpitali zmierza w niebezpiecznym kierunku. Następuje na nim konsolidacja, a właściwie oligopolizacja rynku, co skutkuje zabijaniem konkurencji. Pacjenci mają coraz mniejszy wybór usług prywatnej hospitalizacji, płacą za to coraz wyższe ceny, a kolejki w prywatnych placówkach przypominają te, znane z publicznej służby zdrowia. Niebezpieczne tendencje
W ubiegłym roku z usług prywatnych placówek służby zdrowia skorzystało ponad 1,5 mln pacjentów, wydając ponad 5 mld złotych. To łakomy kąsek dla inwestorów, którzy szacują, że ich zyski mogą rosnąć w tempie nawet 30 proc. rocznie. Niestety w podobnym tempie mogą rosnąć ceny usług dla pacjentów. Rynek prywatnych szpitali jest przedmiotem agresywnych spekulacji, czego przejawem były na przykład gwałtowne, nieuzasadnione wzrosty spółek medycznych podczas ostatniej hossy. Podobne gry toczą się w ich strukturach właścicielskich. Jesienią 2007 r. fundusz Mid Europa Partners kupił firmę Lux Med., a w kwietniu 2008 r. Centrum Medyczne LIM, stając się po drodze właścicielem spółek Medycyna Rodzinna i Promedis. Z usług grupy korzysta już 960 tys. klientów. To prawdopodobnie już połowa rynku! Inna aktywna na tym rynku firma Medicover szykuje się natomiast do przejęcia Centrum Medycznego "Damiana". Midicover przygotowuje w przyszłym roku otwarcie największego prywatnego szpitala w Polsce, który kosztem 120 mln stanie w warszawskim Wilanowie. CM "Damiana" to łakomy kąsek. Szpital po raz trzeci uzyskał miano najlepszego prywatnego szpitala w Polsce w rankingu tygodnika "Wprost". Niewykluczone, że te dwie grupy podzielą wkrótce rynek między siebie. Ze szkodą dla pacjentów Co korzystne dla spekulantów, nie musi być wcale korzystne dla klientów. Ponieważ inne prywatne szpitale np. Swissmed operują poza Warszawą (Swissmed w Gdańsku), pacjenci z Warszawy w zasadzie zostaną pozbawieni większego wyboru. Koncentracja jest szczególnie niekorzystna dla konkurencji, a na efekty nie trzeba długo czekać. Już dziś pacjenci prywatnych klinik skarżą się, że preferowani są klienci abonamentowi, czyli firmy, które kupują usługi grupowe. Oprócz dyskryminacji klientów indywidualnych, w prywatnych szpitalach pojawiają się kolejki, znane z publicznej służby zdrowia. Latem tego roku dzienniki donosiły, że czas oczekiwania na wizytę u specjalisty w prywatnej placówce może osiągnąć nawet pół roku! Wygląda na to, że obecnie prywatne szpitale wyglądają atrakcyjnie aż do czasu, gdy się nie zachoruje. Uciążliwe są stałe wzrosty cen. Zaczynają narzekać także lekarze, którym oligopoliści zaczynają dyktować warunki zatrudnienia. Świadczy to tylko o tym, że nadmierna koncentracja pogarsza jakość usług. Prywatna służba zdrowia potrzebuje nowych inwestycji, a nie konserwowania układu już istniejących. Dlatego UOKiK, który miesiącami zwleka z wydawaniem pozwoleń na przejęcia supermarketów, a zgody na przejęcia szpitali wydaje niemal "od ręki", powinien baczniej przyjrzeć się sytuacji klientów prywatnych szpitali.
Tomasz Teluk
![]() Dr Tomasz Teluk jest dyrektorem Instytutu Globalizacji, ekspertem Centre for the New Europe w Brukseli. Analizy Instytutu Globalizacji - Grudzień 2008 Zagrożenia dla konkurencji na rynku prywatnych usług medycznych. Skutki dla pacjentów. 1. Problem oligopolu w ekonomii Jakkolwiek konkurencja doskonała czy czysty monopol w praktyce funkcjonują rzadko, problem oligopolu jest często spotykany na rynku. Oligopol to kilku oferentów, oferujących identyczne lub zróżnicowane produkty, w zależności od decyzji cenowych konkurentów. Oligopoliści mogą nie stosować konkurencji cenowej, bądź jakościowej, zadowalając się reagowaniem zmianą ceny ze względu na decyzje innych oferentów. Sytuacja jest zarówno niekorzystna dla klienta (mała konkurencja). Jak i dla innych oferentów (ograniczone wejście na rynek). W praktyce oligopoliści mogą zachowywać się więc jak monopoliści, wykorzystując warunki mniejszej konkurencji. Oligopolista może ograniczać ofertę i znacznie zawyżać ceny. Konsumenci nie mają wiele alternatywnych źródeł zaopatrzenia, wpadają więc w pułapkę zastawioną przez podmioty dominujące na rynku. Płacą wyższe ceny i korzystają z ograniczonej oferty produktów i usług, niż w przypadku wolnej konkurencji. Rynek oligopolistyczny jest rynkiem nieefektywnym. Gdy jedna firma dominująca podnosi ceny, czynią tak pozostali. Działania poszczególnych oferentów są ze sobą sprzężone. 2. Tendencje na rynku prywatnej medycyny w Polsce W 2007 r. z usług prywatnych placówek ochrony zdrowia skorzystało ponad 1,5 mln pacjentów. W tym roku szacuje się, że liczba ta oscyluje wokół 2 mln pacjentów. Rynek rośnie więc w tempie nawet 30 proc. rocznie. Według różnych szacunków Polacy wydają z własnych kieszeni na zdrowie już 5 mld złotych rocznie. Z szacunków Instytutu Globalizacji wynika, że udział prywatnych szpitali, liczony liczbą hospitalizacji, może w 2009 r. przekroczyć 10 proc. Jeszcze kilka lat temu, wskaźnik ten nie przekraczał 1 proc., więc wzrost udziału prywatnych placówek ochrony zdrowia jest bardzo dynamiczny. Przychody wiodących firm na tym rynku przekraczają 100 mln rocznie. Do tej grupy można zaliczyć Medicover, Lux-Med czy CM LIM. Wzrost przychodów prywatnych klinik jest związany nie tylko z wzrostem liczby pacjentów, ale także z większymi cenami dla pacjentów. W 2008 r. ten wzrost sięgnął 20-30 proc. 3. Szanse i zagrożenia konsolidacji. Skutki dla pacjentów. Obserwowana konsolidacja na rynku prywatnych placówek medycznych posiada cechy pozytywne i negatywne. Zmiany właścicielskie na rzecz silniejszych podmiotów stwarzają szanse na dokapitalizowanie przedsiębiorstw i wzmocnienie ich pozycji rynkowej. Niemniej na rynku prywatnych szpitali zaczyna dominować tendencja silnie oligopolistyczna. Coraz więcej firm medycznych jest skupowanych przez fundusze inwestycyjne. Dochodzi do sytuacji, że we wczesnej fazie rozwoju rynku mamy do czynienia z oligopolem. Rozpatrujące skutki takiej sytuacji z punktu widzenia indywidualnego pacjenta, nie jest to sytuacja korzystna z powodu braku konkurencji cenowej i ograniczonej konkurencji jakościowej. Na rynku prywatnych szpitali można było zaobserwować następujące zjawiska: - Solidarny wzrost cen na rynku; - Brak poprawy, a nawet pogorszenie się jakości usług (kolejki do specjalistów, długi czas oczekiwania na zabiegi); - Pogorszenie oferty (uprzywilejowane traktowanie klientów abonamentowych, kosztem indywidualnych); O pogarszającym się standardzie usług w prywatnych firmach medycznych alarmują również media. "Gazeta Wyborcza" ("Z kopertą do lekarza... prywatnego", 11.09.2008) opisywała przypadki wymuszania dodatkowych opłat od pacjentów, którzy chcą skrócić czas oczekiwania na wizytę. "Polska the Times" ("Lekarze coraz drożsi, a kolejki nie maleją", 14.06.2008) cytuje opinie pacjentów zbulwersowanych rosnącymi cenami i obniżającym się standardem usług. "Gazeta Polska" ("Na rynku ciaśniej - dla pacjenta drożej", 26.11.2008) zamieściła opinie specjalistów wskazujących na negatywne dla pacjentów skutki oligopolu. Rynek prywatnych centrów medycznych mogą wkrótce zdominować dwie grupy kapitałowe: 1. Mid Europa Partners (Centrum Medyczne LIM, LUX MED, Medycyna Rodzinna, Promedis); 2. Medicover (Centrum Medyczne Damiana); Należy zatem zastanowić się nad konsekwencjami konsolidacji rynku medycznego dla chorych i rozwoju procedur chroniących interesy pacjentów indywidualnych. Instytut Globalizacji jest prywatnym wolnorynkowym instytutem spraw publicznych założonym w 2005 r. Organizacja prowadzi badania z zakresu konkurencyjności, ochrony środowiska, ochrony zdrowia i globalizacji. Do Rady Instytutu należą naukowcy z uznanych ośrodków m.in. Heritage Foundation, CATO Institute, Institute of World Politics czy Centre for the New Europe. W 2007 r. Instytut Globalizacji został nominowany do europejskiej nagrody dla najlepszego instytutu spraw publicznych.
![]() |
Koszalin 2008 | www.komk.ovh.org | Komitet Obywatelski Miasta Koszalina |