2008-03-16 Naród Europy czy Europa narodów?Obywatele nie są głupi. Wykorzystują te wybory tylko jako sygnał dla polityków krajowych. Skład Parlamentu Europejskiego jest im obojętny. Czyż jego ewentualna zmiana coś zmieni? Czyż tam jest jakaś opozycja, przez której wybór wymienimy brukselskie władze? Nic podobnego. Brukselska władza jest całkowicie niezależna od głosów w tych wyborach. Zacząć trzeba od przypomnienia losów Traktatu Konstytucyjnego, który był czymś w rodzaju konstytucji dla wszystkich krajów Unii Europejskiej. Traktat mógł zostać przyjęty tylko w drodze referendów narodowych, przeprowadzonych w poszczególnych krajach Unii. Jak pamiętamy, Holendrzy i Francuzi traktat odrzucili. Jednak inicjatorzy tego pomysłu nie poddali się - postanowili wprowadzić go w życie w inny sposób - kuchennymi drzwiami. Rozpoczęto intensywne zabiegi, tym razem skrywane przed opinią publiczną Europy - najpierw wprowadzono do traktatu poprawki na spotkaniu w Brukseli, później przyjęto cały tekst na szczycie w Lizbonie w niezbyt szczęśliwym dla Polaków dniu, bo 13 grudnia 2007, a teraz ma być poddany już nie referendom ogólnonarodowym ale zwykłej ratyfikacji przez parlamenty krajów członkowskich UE. I jest to pierwszy grzech główny Traktatu lizbońskiego - zrezygnowano z jego przyjęcia w drodze powszechnego głosowania wszystkich obywateli, na rzecz ratyfikacji przez parlamenty; demokrację bezpośrednią, zamieniono na demokrację pośrednią. Proces ratyfikacji traktatu ma zostać zakończony do 1 stycznia 2009 roku (przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2009) i wówczas traktat wejdzie w życie. I drugi grzech główny - większość publicystów uważa, że Traktat Lizboński niewiele się różni od odrzuconej przez Holendrów i Francuzów konstytucji. Zmiany są czysto kosmetyczne, a całe przepracowanie projektu polega głównie na zmianie szyldu. Nie ukrywają tego europejscy politycy, w tym także inicjatorzy tych zmian. Vaclav Klaus: "Zmiany są jedynie kosmetyczne, podstawowy dokument jest ten sam". Valery Giscard dEstaing: "Ten tekst jest faktycznie powtórzeniem wielkiej części istoty konstytucji". Anders Fogh Rasmussen: "Zniknęły wszystkie elementy symboliczne, zostało to najważniejsze, sam rdzeń". I wreszcie sprawa ostatnia, w gruncie rzeczy najważniejsza - w traktacie zrezygnowano z formuły konfederacji, czyli związku państw, na rzecz federacji, czyli państwa związkowego. Unia Europejska staje się podmiotem prawa międzynarodowego, wyposażonym w swój rząd, poszczególne państwa tworzące UE stają się jakby prowincjami, pozbawionymi suwerenności politycznej. Czy Europa nie ma żadnego wiążącego wszystkie kraje wspólnoty Traktatu? Oczywiście, że ma, nawet dwa - Traktat o Unii Europejskiej (traktat z Maastricht z lutego 1992) oraz Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską (tzw. Traktat Amsterdamski z października 1997) oraz jego nowelizację w postaci Traktatu Nicejskiego, uwzględniającą przystąpienie do Unii dziesięciu krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Po co nam zatem nowy dokument? Większość publicystów jest zgodna - po to, żeby zlikwidować w Europie państwa narodowe i zastąpić je jednym superpaństwem europejskim. Znany publicysta, Andrzej Grajewski pisze: Dokonuje on dalszej redukcji państwa narodowego, uszczuplając kompetencje krajowej władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. W projekcie traktatu wyraźnie zapisano zasadę, że "zgodnie z ustalonym orzecznictwem Trybunału Sprawiedliwości, Traktaty i prawo przyjęte przez Unię na podstawie traktatów mają pierwszeństwo przed prawem państw członkowskich na warunkach ustanowionych przez wspomniane orzecznictwo". Traktat wprowadzi również nowy sposób liczenia głosów w Radzie Europejskiej (tzw. system podwójnej większości), który doprowadzi do osłabienia wpływu Polski na różnego rodzaju decyzje europejskie, wspólne dla wszystkich krajów Unii. Liczba głosów ma być zgodna z liczbą ludności. W ten sposób Niemcy otrzymają 82,5 mln głosów, a Dania - 5,4 mln. Oznacza to, że Niemcy, Francja oraz dwa inne kraje mogą zablokować każdy projekt legislacyjny, nawet jeżeli 23 pozostałe państwa opowiedzą się za jego przyjęciem. Nowy system podwójnej większości zapewni większym krajom znacznie silniejszą pozycję negocjacyjną w stanowieniu unijnego prawa. W przyszłości Komisja będzie rozpoczynała sporządzanie wniosków dotyczących unijnych przepisów od zasięgnięcia opinii największych krajów. Będzie wiedziała, że małe kraje można w razie potrzeby przegłosować. (www.cia.bzzz.net) A decyzje trzeba będzie respektować, nawet wtedy, kiedy się głosowało przeciwko nim. Umowy międzynarodowe zawierane przez Unię będą miały pierwszeństwo przed ustawodawstwem i umowami państw członkowskich. Unia będzie miała wspólne granice zewnętrzne, należące do Unii i poddane jej kontroli (wschodnia granica Polski jest granicą zewnetrzną UE). Wiele zapisów Traktatu Reformującego (Lizbońskiego) dotyczy gospodarki i ekonomii. Znany felietonista Stanisław Michalkiewicz nie zostawia na tych zapisach suchej nitki: Ust. 3. art. 3. informuje, że Unia ustanawia rynek wewnętrzny, i dalej opisuje, jak on będzie wyglądał. Będzie się mianowicie charakteryzował zrównoważonym wzrostem gospodarczym, co jest tylko eufemistycznym określeniem dyrygowania gospodarką przez biurokratyczny internacjonał, stabilnością cen - to znaczy - możliwością ich ustanawiania i kontrolowania przez władzę polityczną, no i oczywiście - społeczna gospodarka rynkowa, oznaczająca przyjęcie w gospodarce rozwiązań socjalistycznych, tyle, że maskowanych wolnorynkową retoryką. Potem Traktat zapewnia nas, że gospodarka ta będzie charakteryzowała się wysoką konkurencyjnością, nie mówiąc już o innych zaletach i przymiotach. No naturalnie, jakże by inaczej! W Związku Radzieckim też taka miała być. Tworzone są również wspólne unijne siły zbrojne, wspólne ministerstwo obrony (Bruksela), a nawet wspólna agencja wywiadu (Sirene). UE nie będzie musiała uzyskiwać zgody ONZ na operacje wojskowe czy działania zbrojne. Przewiduje się wprowadzenie wspólnego dla całej Unii Europejskiej kodeksu karnego, nie będzie jednak wspólnych więzień - kary będą wykonywane w państwach członkowskich. Europejski Trybunał Sprawiedliwości będzie najwyższą władzą sądowniczą w Unii, odgrywając analogiczna rolę jak dotychczas sądy najwyższe w państwach członkowskich. W razie sporów między poszczególnymi krajami UE, nie będzie możliwości odwoływania się gdziekolwiek indziej, jak tylko do Trybunału Sprawiedliwości. Wszyscy będziemy posiadali obywatelstwo Unii Europejskiej, nie tracąc przy tym obywatelstwa swojego kraju, jednak w przypadku konfliktu między tymi dwoma obywatelstwami, zastosowanie będą miały zasady Unii. Obowiązywać będą wspólne symbole państwa unijnego, flaga, waluta, hymn oraz "święto państwowe" - dzień Europy. Jak pisze Agnieszka Kołakowska w Rzeczpospolitej, traktat: Otwiera drogę do stworzenia stanowiska stałego europejskiego prezydenta (który zamiast głów państwa negocjowałby z Komisją), europejskiego ministra spraw zagranicznych i ogromnego europejskiego korpusu dyplomatycznego; obdarza Unię osobowością prawną, co pozwala jej podpisywać umowy i traktaty. Rzeczywistą władzę w UE, wraz ze stanowieniem prawa, będą miały Komisja Europejska i Rada Ministrów. Parlament Europejski będzie miał wpływ na wiele decyzji, praktycznie jednak nie będzie posiadał władzy stanowienia prawa. Władza z mianowania politycznego (Komisja i RM) zyskuje więc pierwszeństwo przed władzą pochodzącą z wyboru (PE). Zdecydowanemu zmniejszeniu uległa ilość spraw podlegających prawu weta w Parlamencie Europejskim. Jak obliczono w 19 przypadkach osiągnięto postęp, uzależniając decyzje od PE, ale w 49 przypadkach stracono możliwość podejmowania decyzji parlamentarnej, na rzecz Rady Ministrów. Oznacza to znaczną centralizację władzy i wyłączenie ogromnego obszaru spraw spod decyzji parlamentarnych. Wraz z traktatem reformującym do prawa unijnego włączona zostanie Karta Praw Podstawowych. Ma to być swego rodzaju wzorzec moralności europejskiej. Stanisław Michalkiewicz wprost nazywa ten dokument "Manifestem Komunistycznym Unii Europejskiej". Problem jednak w tym, że sprawę wartości europejskich każdy rozumie inaczej. Inna jest też sytuacja demograficzna, kulturowa i religijna poszczególnych krajów wchodzących w skład Unii. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat odbyła się w Europie prawdziwa wędrówka ludów, spowodowana napływem ludności z dawnych kolonii (np. z Algierii do Francji, z Indii i Pakistanu do Wielkiej Brytanii) lub emigracją zarobkową (muzułmanie w Niemczech i w krajach skandynawskich). Andrzej Grajewski tak umuje te dylematy: Oczywiście wszystkie dokumenty towarzyszące traktatowi reformującemu odżegnują się od jakiejkolwiek wzmianki o chrześcijańskim systemie wartości. Preambuła zawiera wszystko, tylko nie zapis o roli chrześcijaństwa, chociaż, co oczywiste, to chrześcijaństwo było najbardziej fundamentalną wartością, na której zbudowana została cywilizacja europejska. Odwołuje się natomiast do źródeł wartości, leżących u podstaw niezbywalnych praw człowieka, wolności, demokracji, równości oraz państwa prawnego. To oczywiście wartości cenne, stanowiące ważną część europejskiego dziedzictwa kulturowego. Problem w tym, kto i jak będzie je dzisiaj interpretował. Preambuła odwołuje się także do "kulturowego, religijnego i humanistycznego dziedzictwa Europy". Można to interpretować, i tak z pewnością będzie to robione, że tradycja islamska jest takim samym zrębem cywilizacyjnym Europy jak chrześcijaństwo, ze wszystkiego tego konsekwencjami w życiu publicznym. Spór o budowę meczetów w RFN jest tylko przygrywką do tego, co nas czeka w przyszłości. Zwłaszcza jeśli demograficzna zapaść wielu krajów europejskich będzie się nadal pogłębiała, a lukę wypełniać będą kolejni wyznawcy Allaha. Zwolennicy przyjęcia traktatu i towarzyszących mu dokumentów podkreślają, że jest to krok w stronę umacniania tożsamości i osobowości prawnej Unii Europejskiej. To prawda, tylko czy takiej tożsamości chcemy? Traktat lizboński i Karta Praw Podstawowych próbują wprowadzić jeden naród Europy w miejsce Europy narodów. Nie wszystkie rozwiązania są jednak dla nas niekorzystne, nie można sprawy Traktatu przedstawiać tylko w kategoriach porażki. Polska sporo zyskuje na podpisaniu tych dokumentów, lista korzyści jest bardzo długa - Polska wynegocjowała na przykład uwagę dotyczącą solidarności energetycznej w przypadku trudności w zapewnieniu dostaw. To co budzi największy niepokój, to próba narzucenia rozwiązań przez polityczną decyzję parlamentu, a nie w drodze referendum; próba załatwienia sprawy po cichu, praktycznie w tajemnicy przed społeczeństwem, bez znajomości tego aktu przez Polaków i bez próby poddania go ogólnonarodowej dyskusji. W Polsce nie ma nawet uniwersalnych opracowań, podanych przystępnym językiem, które zrozumieć mógłby każdy obywatel. Prasa o Traktacie nie pisze prawie wcale, chyba, ze pokłócą się o niego politycy, ale nawet w tym przypadku nie dyskutuje się o konkretach, a tylko o tym, kto komu mocniej dołożył. Jest to zastanawiające, niekiedy wręcz szokujące - Polska pozbywa się przecież części własnej niepodległości i suwerenności na rzecz nowego podmiotu prawa międzynarodowego, nowego imperium, którego ma być częścią. Odnosi się wrażenie, ze polskiej klasie politycznej wręcz zależy na tym, aby do debaty na temat Traktatu nie doszło. W gruncie rzeczy klasa polityczna mówi nam, że nie dojrzeliśmy do tego, żeby decydowac o suwerenności Polski. Ale rzeczywistość jest inna - to oni nie dojrzeli do tego, żeby społeczeństwo mogło im zaufać. W swoich decyzjach są zbyt suwerenni od narodu. Jak ktoś napisał: "Konstytucja UE w swoim nowym wcieleniu jest wynikiem bardzo udanej poufnej dyplomacji przeprowadzonej przez, skądinąd bardzo miłą, nową kanclerz Niemiec Angelę Merkel i jej pomocników w kancelariach premierów i ministerstwach spraw zagranicznych". Warto też przytoczyć opinię przewodniczącego Komisji Europejskiej José M. Barroso: "Europa jest imperium. Należy powiedzieć, że imperium nieimperialnym. A jednak imperium". Prezydent Lech Kaczyński wypowiedział się na temat traktatu w poniedziałek 17 marca. Polska dużo na nim zyskuje, stwierdził Prezydent, a jako zagrożenia płynące z UE wymienił "możliwe przy nieprzewidywalnych orzeczeniach Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości liczne wnioski Niemców przeciwko obywatelom polskim o odzyskanie własności lub przyznanie odszkodowania za mienie pozostawione na ziemiach północnych i zachodnich, które po II wojnie światowej przypadło Polsce". Krzysztof Wojnicki W opracowaniu wykorzystano artykuł Andrzeja Grajewskiego "Podrzutek" (Gość Niedzielny, cyt. za Onet), felieton Stanisława Michalkiewicza "Socjalfaszystowskie imperium", materiały Centrum Informacji Anarchistycznej (www.cia.bzzz.net) oraz artykuły z Rzeczpospolitej: Agnieszka Kołakowska "Sztuka owijania w bawełnę" i Piotr Winczorek "Spory o ratyfikację traktatu lizbońskiego". ![]() ![]() |
Koszalin 2008 | www.komk.ovh.org | © Komitet Obywatelski Miasta Koszalina |