|
2010-09-29
Ocena kadencji dokonana przez „Głos Koszaliński”
 Źródło: "Głos Koszaliński" - 29 września 2010.
2009-05-29
Konkret i poezja
Ze Stefanem Romeckim, koszalińskim radnym miejskim, rozmawia Jarosław Mroczek.
Wpływowy, czy zasłużony - które określenie lepiej pasuje do Pana, a może oba?
Jeśli "wpływowy" oznacza kogoś, kto stara się zmienić charakter miasta oraz kształtować postawy obywatelskie, to mogę być wpływowy. Od wielu lat, wspólnie z Komitetem Obywatelskim Miasta Koszalina promujemy ideę społeczeństwa obywatelskiego, uczestniczącego, otwartego. Bo jestem święcie przekonany, że o przyszłości Koszalina, nie zadecydują nowe budowle, lotniska, czy inne najwspanialsze nawet projekty. Wygramy Koszalin jeśli zdołamy stworzyć społeczeństwo aktywne, oparte na szacunku do człowieka, zdolne do samoorganizacji i współpracy, rzetelne i mające do siebie zaufanie.
Dobiegł końca rozpoczęty w kwietniu plebiscyt na najbardziej wpływową i zasłużoną osobę Koszalina i okolic. Do redakcji "Miasta" wpłynęły setki kuponów. Głosowali Państwo na działaczy społecznych, władze Koszalina, a także parlamentarzystów z naszego regionu. Zwycięzcą okazał się radny Stefan Romecki, zostawiając w tyle tak znane postaci jak prezydent Koszalina Mirosław Mikietyński, czy wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski. |
Znany jest pan jako organizator licznych imprez charytatywnych. Czy wygrana w plebiscycie to dowód wdzięczności osób, którym pan pomógł?
Takie osoby raczej nie kupują gazet. Myślę, że głosy oddane przez Czytelników dziennika Miasto, za które serdecznie dziękuję, są nie tyle poparciem dla osoby Stefana Romeckiego, co poparciem dla tych ideałów i wartości, które z wielkim trudem i wbrew wszelkim przeszkodom, staramy cię wcielać w życie. Odbieram to również jako sygnał skierowany do mnie wprost: masz dalej robić to, co robisz, nie zniechęcać się i nie szukać pretekstu do zaprzestania tej działalności. Widzę to przede wszystkim w kategoriach obowiązku. Zaufanie ze strony społeczeństwa jest czymś pięknym, ale kiedy pomyślę, że mógłbym ludzi zawieść, czuję jak ciarki chodzą mi po grzbiecie. To jest ogromny ciężar odpowiedzialności, żeby nie zawieść czlowieka, który w ciebie wierzy, który oczekuje od ciebie pomocy. Czasami nie ma z czego dawać i to bardzo boli. Dlatego przyjmę z wdzięcznością wyróżnienie, ale zapewniam, że w głowie mi się nie przewróci. Traktuję to jako zachętę do dalszej pracy wśród najbardziej potrzebujących.
Podczas jednej z sesji Rady Miejskiej powiedział pan, że bywa i w slumsach i na salonach. Który świat lepiej Pan zna i rozumie?
Oczywiście, staram się być przede wszystkim wśród potrzebujących, ale nie jest tak, że świat dzieli się na dobrych biedaków i złych bogaczy. Dawno przekonałem się, że o tym jakimi jesteśmy ludźmi, decyduje serce. Żadne pieniądze czy samochody, żadna bieda czy bogactwo, ale serce. Nie ma jakiejś prostej linii podziału. Są wśród bogatych oczywiście tacy, którym "odbiła sodówka", są nieczuli na potrzeby społeczne, ale jest też wielu takich, którzy potrafią się dzielić, a nawet dzielenie się z innymi, sprawia im przyjemność. Pamiętajmy też, że bez tych bogatych, nie byłaby możliwa pomoc biedniejszym. Niektóre gesty ze strony właścicieli firm, hurtowni, handlowców, są równie wzruszające jak gesty zwykłych ludzi, dzielących się zakupami w sklepie. Aby skutecznie pomagać muszę być zarówno w slumsach jak i na salonach. Trzeba znać i rozumieć te dwa światy. Sądzę, że jestem właśnie łącznikiem między jednymi i drugimi.
Rozmawia pan, spotyka się z licznym gronem osób, z różnych klas społecznych. Proszę powiedzieć jak się żyje ludziom w Koszalinie?
Są ludzie, którzy jeżdżą na wakacje na Karaiby i są rodziny, które dosłownie przymierają głodem. Prasa pisała o tym, że bezdomni pobili się w kolejce po żywność we Włocławku, ale nie pisała, że na przykład to samo działo się w Koszalinie. W siedzibie naszego Komitetu, przed świętami Wielkanocnymi, z wielkim trudem zapanowałem nad sytuacją. Są całe obszary nędzy oraz patologii, a najgorzej jest wtedy, kiedy się ze sobą spotkają. Smutne jest to, że skutki dotykają głównie niewinnych i bezbronnych: dzieci, młodzież, kobiety, ludzi starych. Nie łudźmy się, że władze, pomoc społeczna, za nas wszystko załatwią. Oni robią bardzo dużo, nadmierna krytyka tych instytucji jest przesadą. Tak naprawdę, nie uporamy się z żadnym problemem bez przebudzenia obywatelskiego. Bez elit, których w Koszalinie nie mamy, a które tworzą ludzie gotowi do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za najsłabszą część społeczeństwa. W Koszalinie, wiele środowisk, również tych, które powinny służyć ludziom, pozamykało się w swoim gronie i delektuje się swoją władzą i pieniędzmi. Musimy przełamać powszechną apatię i obojętność na sprawy publiczne.
Znany jest pan także jako krytyk działań i pomysłów prezydenta Mirosława Mikietyńskiego. Myśli pan, że za powiedzmy trzy lata, koszalinianie zobaczą w końcu aquapark czy ciekawie zagospodarowaną Górę Chełmską lub Rynek Staromiejski?
Jestem twardym krytykiem władzy. Każda krytyka jest dobrze umotywowana, ponieważ korzystam z pomocy najlepszych ekspertów z Koszalina i nie tylko. Jeśli się już za coś zabieram, jestem dobrze przygotowany. Opozycja jest każdej władzy potrzebna, a w Koszalinie jej praktycznie nie ma, uaktywnia się jedynie na czas wyborów. Dlatego przez dłuższy czas byłem praktycznie jedynym w Radzie Miejskiej krytykiem działań prezydenta. Nie ulega wątpliwości, że ta krytyka w wielu przypadkach pomogła Koszalinowi oraz uchroniła miasto przed większymi problemami. Konsekwentnie głosowałem na przykład przeciwko budżetowi, protestując w ten sposób przeciwko dalszemu zadłużaniu miasta i podnosząc larum, kiedy ono nadmiernie rosło. Jeśli więc dziś Koszalin ma o wiele mniej długów niż Słupsk, to bądźmy obiektywni, nie jest to tylko zasługa prezydenta Mikietyńskiego, ale także radnego Romeckiego. Pyta pan o akwapark i Rynek Staromiejski. To są bardzo ważne sprawy, ale to nie są priorytety miasta. O wiele ważniejszą sprawą jest uzyskanie dostępu do jeziora Jamno, a przez nie do morza. To jest decyzja o skutkach strategicznych, pokoleniowych, która sprawi, że Koszalin zmieni charakter na zawsze. To jest dla nas większa szansa niż województwo środkowopomorskie. Różnica między akwaparkiem a przyłączeniem Jamna i Łabusza jest taka, jak między politykiem a mężem stanu, bo polityk myśli o następnych wyborach, gdy mąż stanu o następnych pokoleniach. Akwapark to sprawa następnych wyborów, Jamno i Bałtyk to sprawa następnych pokoleń. Dla nas było to ogromne zaskoczenie, że Mikietyński, z którym walczyliśmy i wytykaliśmy mu niekoszalińskie pochodzenie, okazał się - nie zawaham się tego powiedzieć - przenikliwym koszalińskim mężem stanu. Dlatego powiedziałem na Radzie Miejskiej, że jeśli to dokończy, będzie miał historyczne zasługi dla miasta. I jeszcze coś, co chciałbym mocno podkreślić. Nigdy nie wojowałem z panem Mikietyńskim jako z człowiekiem. Jeśli już, to z Mikietyńskim jako prezydentem, z którym różni nas spojrzenie na wiele zagadnień. Kłóciliśmy się o Koszalin, ale nawet wtedy, kiedy rzucaliśmy na niego gromy, między sobą mówiliśmy o nim "Mirek". Większość z nas zna bowiem prezydenta, który w kontaktach osobistych jest ujmującym człowiekiem i większość z nas go szanuje. Kilka razy mnie poniosło, to fakt, ale w życiu tak jest, że jeśli ci zależy na człowieku, musisz mieć odwagę stanąć przeciwko niemu. Uważam, że na tym polega prawdziwa przyjaźń.
Gdyby miał pan nieograniczony wpływ na jedną, ale tylko na jedną rzecz, osobę, czy sytuację w Koszalinie, to co by pan zmienił?
Natychmiast bym połączył Koszalin z Jamnem i Łabuszem. Proszę mi wierzyć, to jest jedyny konkret, cała reszta to poezja. Jeden z kolegów prosił mnie, żebym koniecznie zamieścił w swoim wywiadzie dla "Miasta" sentencję łacińską, którą zapisał mi na karteczce: "Navigare necesse est, vivere non est necesse" (Żeglowanie jest koniecznością, życie koniecznością nie jest). To znaczy, nie żyjmy tylko dla samego życia, nie tylko dla siebie, ale twórzmy trwałe wartości, które pozostawimy w spadku tym, którzy przyjdą po nas.
 Źródło: "Miasto" - 29-31 maja 2009

|
|