JEDNOMANDATOWE OKRĘGI WYBORCZE SZANSĄ DLA POLSKI ![]() Tak zwana ordynacja proporcjonalna, obojętnie jaki sposób przeliczania głosów na mandaty się stosuje (d''Hondta, Saint-Lague, Hare czy jakiś inny) jest najpoważniejszą wadą ustrojową III RP, a lista jej wad jest długa: 1. Jest niezrozumiała dla wyborców i zniechęca do brania udziału w wyborach. 2. Likwiduje odpowiedzialność posłów przed wyborcami. 3. Destabilizuje i osłabia państwo. 4. Zamienia demokrację w partiokrację. 5. Generuje korupcję polityczną. 6. Degeneruje życie publiczne, degeneruje partie polityczne i jest przeszkodą w powstaniu społeczeństwa obywatelskiego. 7. Narusza nasze bierne prawo wyborcze. 8. Jest sprzeczna z Konstytucją ponieważ łamie konstytucyjne zasady równości, proporcjonalności, bezpośredniości i powszechności wyborów. Przyjrzyjmy się tym zarzutom bliżej. 1. ORDYNACJA PROPORCJONALNA JEST NIEZROZUMIALA DLA WYBORCÓW Jak normalny obywatel, którego wszyscy namawiają, żeby głosował i spełniał obywatelski obowiązek, ma zrozumieć fakt, że - przykładowo - wchodzi do Sejmu w Warszawie p. Szrajber, na którego głosowało 736 wyborców, a wypada prof. Geremek, który uzyskuje 30 razy więcej głosów? Można lubić lub nie lubić prof. Geremka, ale co taki wynik ma wspólnego z zasadami demokracji, w której (na tym ona między innymi polega) wszystkie decyzje zapadają głosami większości? I taki wynik nie jest skutkiem tego, że my głosujemy na partie, zamiast na ludzi, tylko jest wynikiem manipulacji matematycznymi przelicznikami, które zostały wymyślone przez różnych uczonych, jak matematycy Victor d''Hondt czy Andre Sainte-Lague, albo przez adwokatów jak Henry Droop czy Thomas Hare. Dobór jednej czy drugiej metody jest rezultatem partyjnych kombinacji, opartych o wyniki sondaży przedwyborczych i dostosowany nie do potrzeb wyborców i kraju, ale dla zaspokojenia partyjnych apetytów. Normalny obywatel nie rozumie gier z ordynacją wyborczą i zamiast głosować, idzie na ryby albo z dziećmi do parku. To nie jest przypadek, że w Anglii, gdzie obowiązuje zasada jednomandatowych okręgów wyborczych, w żadnych wyborach parlamentarnych od II wojny światowej, frekwencja nigdy nie spadła poniżej 72 proc. podczas gdy w Polsce ani razu nie osiągnęła 50 proc. Wyborca w Polsce dostaje w dniu wyborów do głosowania broszurę, zawierającą setki nazwisk, które nic mu nic mówią. Wymaga tego ordynacja wyborcza. Zupełnie inaczej jest w krajach, w których są JOW. Kandydatów w okręgu jest zaledwie kilku, średnio nie więcej niż 5, wszystkich można poznać, porównać i nie głosuje się na kota w worku. Takie wybory mają sens, nic więc dziwnego, ze Anglicy chętnie idą na wybory, a w Polsce nie pomagają wezwania nawet największych autorytetów. 2. ORDYNACJA PROPORCJONALNA LIKWIDUJE ODPOWIEDZIALNOŚĆ POSŁÓW PRZED WYBORCAMI Wielki, światowej sławy filozof polityki, Karl Popper, sformułował to bardziej drastycznie: System wyborczy ordynacji proporcjonalnej odziera posła z osobistej odpowiedzialności. Czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka... Co to znaczy "odziera"? To znaczy tyle, że w wyniku wyborów zostaje posłem człowiek, który uważa się za osobę odpowiedzialną, w kampanii wyborczej deklarował wyborcom różne sprawy, wchodzi do Sejmu, a tam zostaje poddany partyjnej dyscyplinie i ma głosować tak jak mu każą. Znamy bardzo wiele takich przypadków. Przed kim poseł ma być odpowiedzialny? Rozważmy przykład warszawskiego posła Bartłomieja Szrajbera, który dostał się do Sejmu z listy PiS uzyskując 736 głosów. Kogo reprezentuje poseł Szrajber? W Warszawie uprawnionych do głosowania było l.019.784 mieszkańców. 736 stanowi 0,05 proc. tej liczby. To oznacza, że na p. Szrajbera głosował jeden na 2000 warszawiaków! Ale nie wszyscy poszli do urn i oddali ważne głosy. Ważnych głosów oddano 751.223. 736 głosów posła Szrajbera to zaledwie 0,1 proc. tej liczby, a więc zaledwie jeden na tysiąc głosujących chciał go widzieć w Sejmie. Ale może chociaż ludzie popierający PiS uznali go za swego reprezentanta? Na PiS padło w Warszawie 158.426 głosów. Glosy oddane na p. Szrajbera to tylko 0,46 proc., a więc zaledwie jeden na 217 zwolenników PiS poparł jego kandydaturę. Skoro poseł Szrajber nie reprezentuje ani mieszkańców Warszawy, ani wyborców, ani ludzi popierających PiS, to kogo reprezentuje? Konstytucja wyjaśnia to w art. 104: Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborcze. A więc cała kampania wyborcza, wszelkie obiecanki, to zwykła, usankcjonowana konstytucyjnie, lipa. Poseł Szrajber, ani żaden inny, z definicji, z Konstytucji, nie jest odpowiedzialny przed tymi, którzy oddali na niego swoje głosy i może spokojnie mieć ich w nosie. Czy można się dziwić, że i obywatele mają w nosie takie wybory i nie chcą brać w nich udziału? W JOW odpowiedzialność jest jasno, klarownie określona: poseł, zgodnie ze znaczeniem tego starego słowa, jest posłany przez tych, którzy go wybrali i jest przed nimi odpowiedzialny. Musi się z nimi liczyć, wysłuchiwać ich skarg, żalów i propozycji. Zostaje posłem tylko wtedy, gdy zagłosuje na niego najwięcej wyborców w jego okręgu. Nie żadne promile ani ułamki procenta. 3. ORDYNACJA PROPORCJONALNA DESTABILIZUJE I OSŁABIA PAŃSTWO W żadnych z dotychczasowych wyborów do Sejmu nic udało się, w wyniku wyborów, wyłonić większości parlamentarnej, a więc partii, która sama miałaby mandat do sprawowania władzy. Za każdym razem, przez wiele tygodni, a czasem i miesięcy, trwa parlamentarna przepychanka, trwają targi i kombinacje, których obywatele wcale nie rozumieją. W efekcie, kiedy się te targi zakończą, powstaje rząd koalicyjny, składający się z kilku partii. Wtedy już nic nie znaczą programy wyborcze, a każdy uczestnik koalicji pokazuje na innych, jako na przyczynę, dla której nie wywiązuje się z wyborczych obietnic. Winę zrzucają na niedojrzałe społeczeństwo, które źle zagłosowało, gdyby głosowało lepiej, to byłoby całkiem inaczej. Ta sytuacja jest często przedstawiana jako skutek naszych, ogólnie znanych, wad narodowych: Polacy są kłótliwi, nigdy nie są w stanie się zjednoczyć, a Sejm musi być taki sam, jest przecież odbiciem społeczeństwa. Powyższe argumenty są czystą demagogią. To nie wina Polaków, taka jest, po prostu, właściwość tego systemu wyborczego i taka jest sytuacja wszędzie tam, gdzie takie systemy się stosuje. Przypatrzmy się tabelce, którą podaję za brytyjskim politologiem Pinto-Duschinsky''m. Tabelka ilustruje jak długo trwa formowanie rządu w różnych krajach, które podobne systemy stosują:
Jeśli te okresy targów koalicyjnych w kolejnych wyborach dodać do siebie, to otrzymamy jeszcze ciekawszą sytuację:
Czy kraj, który przez 4 lata był pozbawiony rządu, bo tyle zajęły targi koalicyjne o to, kto z kim, dlaczego i po co, czy taki kraj może odgrywać znaczącą role w polityce międzynarodowej? Czy takie państwo może być silne, z którym się w świecie liczą? A kiedy targi wreszcie się zakończą i zostanie wyłoniony rząd koalicyjny, to jak długo trwać może sielanka? Widzimy to dobrze w Polsce, ale w innych krajach nie jest inaczej. We Włoszech istnieje pojęcie governo balneare, po polsku "rząd sezonu kąpielowego", bo tyle przeciętnie trwał jeden rząd włoski wyłoniony w takich wyborach. Na system tzw. proporcjonalny pozwolić może sobie tylko kraj taki, jak Szwecja czy Holandia, który w ogóle mógłby obyć się bez rządu i któremu rząd do niczego specjalnie nie jest potrzebny. Tam można się kłócić bez końca. Na taką sytuację nie może sobie pozwolić kraj jak Polska, który stoi przed najpoważniejszymi wyzwaniami i potrzebuje silnego i sprawnego rządu jak kania dżdżu. Dla takiego kraju ordynacja proporcjonalna jest katastrofą. Inaczej w krajach, w których obowiązuje brytyjski system JOW: tam rząd powstaje na drugi dzień po zakończeniu wyborów, ponieważ cechą tego systemu jest to, że umożliwia wyłonienie większości parlamentarnej. Takie wybory generują dwupartyjną scenę polityczną (Prawo Duvergera), z których jedna otrzymuje mandat do samodzielnego rządzenia krajem. 4. ORDYNACJA PROPORCJONALNA ZAMIENIA DEMOKRACJĘ W PARTIOKRACJĘ Partiokracja, a więc rządy partii politycznych, to słowo wielokrotnie pojawia się w najróżniejszych analizach i artykułach publicystycznych. Partie polityczne w Polsce uzyskały status konstytucyjny i ogromne przywileje, kosztem obywateli. Najważniejsze z nich to przywileje wyborcze, które, w konsekwencji, są źródłem wszystkich innych. Bez założenia silnej partii politycznej w Polsce nie można skutecznie kandydować w wyborach. Ordynacja wyborcza wprowadza próg 5 proc., bez przekroczenia którego głosy oddane na jakąś listę nie uczestniczą w rozdziale mandatów. Obecnie są w Polsce 42 okręgi wyborcze. Oznacza to, że średnio w jednym okręgu wyborczym mieszka niecałe 2,5 proc. wyborców. Z tego wynika, że gdyby nawet wszyscy wyborcy z danego okręgu, w 100 proc. zagłosowali na kandydatów nie reprezentujących jakiejś ogólnopolskiej partii politycznej, to i tak nie byliby w stanie wprowadzić ani jednego posła do Sejmu. W takiej sytuacji tylko związanie się z jakąś parlamentarną partią polityczną daje szansę nie tylko na karierę, ale nawet na zdobycie najprostszej pracy. W sytuacji szalejącego bezrobocia, trzeba wstępować do partii, nie aby zdobyć pozycję dyrektora, członka rady nadzorczej czy innej lukratywnej synekury, ale nawet uzyskać posadę gońca czy sprzątaczki! Wszystkie instytucje publiczne dzielone są na zasadzie "partyjnego parytetu". Trybunał Konstytucyjny, Trybunał Stanu, Rada Polityki Pieniężnej, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji itd. itp., wszystko to jest obsadzane według podobnego partyjnego klucza. Przenosi się więc na nie ta sama choroba "partyjnej koalicyjności" jaka trapi wszystkie rządy: trudno jest podjąć jakąkolwiek merytoryczną decyzję, gdyż każda decyzja jest odbiciem gry partyjnych interesów. Ujawniła to znakomicie tzw. afera Rywina, ale i bez niej mamy multum dowodów, że tak właśnie jest. W systemie tzw. ordynacji proporcjonalnej wyborcy tracą kontrolę nad tym, kto sprawuje władzę, wybory zamieniają się w liturgiczny rytuał, a nie w najważniejszą demokratyczną decyzję. Ilustruje to doskonale test, jaki zaproponował Karl Popper, zwany od tej pory Testem Poppera. Test Poppera odpowiada na pytanie: jak często się zdarza, że w wyniku wyborów następuje odsunięcie od władzy jakiejś partii i zastąpienie jej przez inną? Zobaczmy jak to wygląda w krajach posługujących się jakimś wariantem systemu "proporcjonalnego"?
Popatrzmy na Włochy: w ciągu pół wieku 12 razy szli do wyborów i ani razu nie udało mi się odsunąć od władzy rządzącej koalicji! Czy to oznacza, że Włosi byli zadowoleni ze swoich rządów? Nie, rządy zmieniały się średnio co 9 miesięcy, ale zawsze w wyniku partyjnych przepychanek i targów, nigdy w wyniku wyborów. Popatrzmy na Niemcy, które tak często stawia nam się za wzór: rząd kanclerza Schroedera to pierwszy, od II Wojny Światowej, rząd niemiecki, który doszedł do władzy w wyniku wyborów! Czy w takiej sytuacji wyborcom w ogóle zależy na wyborach? Nic dziwnego, że skoro wyborcy nie chcą w tym uczestniczyć, to w niektórych krajach, na przykład w Belgii, wprowadza się obowiązek głosowania! Takie pomysły były już zgłaszane w Polsce. Jak inaczej sprawa wygląda w krajach z JOW, ilustruje następna tabelka, zawierająca wyniki Testu Poppera:
Widzimy więc, i to nie tylko na przykładzie Polski, ale i wielu krajów, które uchodzą za "dojrzałe demokracje", a w których stosuje się systemy proporcjonalne, że wyborcy nie mają wielkiego wpływu ani na to, kto, jacy ludzie zostają wybrani, ani na to, jaka partia czy partie obejmą władzę. Wszystko to pozostaje w rękach partyjnych liderów. Nic dziwnego, że zarówno Włosi, jak i Japończycy uznali, że mają dość partiokracji i podjęli trud wprowadzenia u siebie JOW. Tego samego zaczynają się teraz domagać Niemcy. Ostatnio, z takim żądaniem wystąpił w Bundestagu prezydent potężnej organizacji przemysłowców niemieckich, BDI, Michael Rogowski. 5. ORDYNACJA PROPORCJONALNA GENERUJE KORUPCJĘ Można uważać, że rozpasana korupcja w Polsce jest wynikiem naszych wad narodowych i spadku po komunizmie, ale podobne zjawiska obserwuje się w innych krajach, które z komunizmem nie wiele mają wspólnego i są stawiane nam za wzór. Takimi krajami są np. Japonia, Niemcy czy Włochy, którymi wstrząsały i wstrząsają skandale korupcyjne. To właśnie niesamowity zasięg i skala korupcji politycznej we Włoszech i Japonii był jedną z głównych przyczyn, dla których te kraje postanowiły zreformować swoje systemy wyborcze. Mechanizm generujący korupcję tkwi w samej ordynacji wyborczej. Rozważmy np. przepis art. 143 ust. 2 ustawy. Artykuł ten stanowi, że okręgowa lista kandydatów nie może zawierać mniej nazwisk niż liczba posłów wybieranych w tym okręgu. Oznacza to, na przykład, że w Warszawie, gdzie wybiera się 19 posłów, każdy partyjny komitet musi zgłosić co najmniej 19 kandydatów. Ten sam artykuł określa, że można zgłosić dwa razy tyle kandydatów. W efekcie każda partia przedstawia listę 38 kandydatów, chyba, że nie uda się znaleźć tylu chętnych. W ten sposób wyborca dostaje do głosowania broszurę zawierającą ok. 500 nazwisk, chociaż wybranych zostanie tylko 19. Jak wiadomo, nigdy do tej pory nie udało się żadnej partii zdobyć nawet połowy mandatów sejmowych. Dlaczego zatem partia musi zgłosić w Warszawie co najmniej 19 kandydatów, a nie wystarczy na przykład 10? W Warszawie, w ostatnich wyborach, SLD uzyskał 8 mandatów, PiS - 5, PO - 4 a LPR - 2. Tym niemniej każda z nich, tak jak i wszystkie inne partie zgłosiły co najmniej 30. Po co? Odpowiedź jest prosta. Chętnych do tego konkursu jest wielu i każdy z nich jest gotów jakąś "składkę" wnieść. Ponieważ ludzie, nie znając tych kandydatów, głosują z reguły na pierwsze miejsca na liście, więc im wyższe miejsce tym wyższa "składka". Oczywiście, "składka" nie musi mieć formy gotówki, "składać" można się i w inny sposób. Ponieważ zarówno samo umieszczenie na liście, jak i kolejność decydowane są przez "partyjnych baronów", więc nic dziwnego, że to koło nich kręci się korupcyjna karuzela i to jest właśnie zarówno źródło, jak i podstawowy instrument ich władzy. 6. ORDYNACJA PROPORCJONALNA DEGENERUJE ŻYCIE PUBLICZNE I PARTIE POLITYCZNE Jednym z elementów tej degeneracji jest omówiony wyżej korupcjogenny mechanizm, związany ze sposobem konstruowania partyjnych list wyborczych. Kiedy mamy tego rodzaju sytuację na samym początku procesu wyłaniania elity politycznej, wówczas wszelkie antykorupcyjne zapisy ustawowe pozostaną tylko na papierze. Najważniejszym jednak skutkiem partyjnego systemu wyborczego jest scentralizowana, leninowska struktura partii politycznych, jakie ten system produkuje. Aby skutecznie wziąć udział w wyborach trzeba założyć partię polityczną, która będzie w stanie przekroczyć pięcioprocentowy próg wyborczy w skali całego kraju. Kampania wyborcza jest niesłychanie kosztowna, trzeba więc zdobyć odpowiednie fundusze. O tym, kto będzie kandydował i na jakim miejscu, decyduje wąska grupa liderów partyjnych, a niekiedy po prostu sam Wódz. Efektem tego jest scentralizowana, hierarchiczna piramida. Powstaje partia, której dobór kadr można określić jako "System BMW": bierny, mierny ale wierny. Podstawową cnotą członka partii jest lojalność i dyspozycyjność wobec partyjnego "naczalstwa". Tego rodzaju struktura partyjna jest wierną kopią jej niedościgłego wzoru jaką była partia bolszewicka. I taką strukturę muszą, w tym systemie wyborczym, przyjąć wszystkie partie, obojętnie z lewa, z prawa czy ze środka. Świetnej ilustracji tej sytuacji dostarczają wyniki pierwszych (2002) bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Były to, jak wiadomo, inne wybory niż te w jakich wyłania się Sejm, pod wieloma względami przypominały one jednak to, o co nam chodzi, a więc wybory w JOW. W wyborach tych mandat uzyskiwał tylko ten kandydat, który zdobył największą ilość głosów. W tych wyborach zdarzyło się szereg razy, że zwycięzcą został członek SLD, ale taki, który bez zgody kierownictwa partyjnego założył swój własny komitet wyborczy. Taka sytuacja miała miejsce, między innymi, w Piotrkowie Trybunalskim, Prudniku i Paczkowie. Po wyborach wszyscy zostali usunięci z partii! Władze partyjne, zamiast się cieszyć z tego, że jej członkowie posiadają zaufanie i poparcie większości mieszkańców tych miast, wolały się ich pozbyć. Przeciwnicy JOW często podnoszą zarzut, że my, zwolennicy tej koncepcji ustrojowej, jesteśmy przeciwko partiom politycznym. Ten zarzut jest typowym nieporozumieniem. Oczywiście, że JOW też prowadzą do powstania partii politycznych. W politologii znane jest Prawo Duvergera, według którego wybory w JOW przeprowadzane w jednej turze, jak w Anglii czy Ameryce, prowadzą do powstania systemu dwupartyjnego. Jeśli wybory w JOW przeprowadzać w dwóch turach, jak we Francji, to powstanie system zdominowany przez trzy lub cztery partie. Wybory w okręgach wielomandatowych zawsze produkują system wielopartyjny. Chodzi tylko o to, jakie to są partie? W Wielkiej Brytanii czy Kanadzie nikomu nie przyszłoby do głowy usuwać z partii burmistrza, który wygrał wybory i ma za sobą większość mieszkańców, taki krok byłby dla brytyjskiej Partii Pracy czy Partii Konserwatywnej krokiem samobójczym! Cała sztuka polityki w JOW polega na znalezieniu i przyciągnięciu do partii najlepszych, tych którzy mają szansę wygrać wybory w swoim okręgu, a nie dyspozycyjne miernoty, które tylko podlizują się "naczalstwu". Partie, jakie powstają w JOW to są partie obywatelskie, zdecentralizowane, w których zasadniczą rolę odgrywają ludzie posiadający autorytet w swoich okręgach wyborczych. Inaczej u nas i w innych krajach, gdzie obowiązuje tzw. system proporcjonalny: partie polityczne to scentralizowane, wodzowskie, biurokratyczne struktury, które przyciągają tylko karierowiczów, gotowych zmieniać zdanie i ideologię na każde żądanie. To, co ich trzyma w kupie to pieniądze, możliwości awansu i sieć wzajemnych uzależnień. Pomimo ogromnych przywilejów i możliwości jakie przed partiami politycznymi otwiera partyjny system wyborczy, te partie są słabe, a jedyną ich siłą są pieniądze i te przywileje właśnie. Bez tych przywilejów i bez wystarczających pieniędzy nie mają szans utrzymać się na dłużej w życiu publicznym. Wystarczy porównać ze sobą składy wszystkich sejmów od roku 1991: jedynymi partiami, jakie w każdych wyborach dostają się do Sejmu są SLD i PSL, dwie partie, które odziedziczyły po swoich peerelowskich poprzednikach majątek i struktury. Wszystkie inne okazały się być partiami sezonowymi - na jeden, czasem dwa sezony parlamentarne. Wszystkie one, poddane surowemu osądowi obywateli, w uczciwym konkursie wyborczym, musiałyby zniknąć ze sceny politycznej. Tak się stało we Włoszech, kiedy w wyniku historycznego referendum roku 1993, zmieniono system wyborczy i wprowadzono JOW, chociaż niekonsekwcntnie, bo tylko w odniesieniu do 75 proc. mandatów poselskich i senatorskich. Ale to wystarczyło, żeby wszystkie do tej pory istniejące partie polityczne musiały się rozwiązać i zawiązać nowe, o nowej formule działania. Zniknęła potężna ", trzymająca władzę od wojny, rozwiązała się potężna ", która w każdych partyjnych wyborach zdobywała ok. 30 proc. miejsc w parlamencie. I tak też się stanie w Polsce, po wprowadzeniu JOW. Dowodzą tego pierwsze bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, przeprowadzone jesienią 2002.
Jak pokazuje ta statystyka, partie polityczne w Polsce, wszystkie razem, chociaż opanowały wszystkie instrumenty władzy, pomimo wszystkich nienależnych im wcale przywilejów ustawowych i materialnych, w otwartym konkursie obywatelskim, gdzie obywatele mają możliwość przyjrzeć się i dokonać oceny wartości zgłoszonych kandydatów, przegrały sromotnie, nie zdobywając nawet 25 proc. mandatów! W tej sytuacji dalsze utrzymywanie władzy partyjnych oligarchii, władzy "baronów partyjnych" dobieranych na zasadzie BMW, to tylko pogarszanie obecnego stanu rzeczy, pogłębiająca się i utrwalająca selekcja negatywna do aparatów władzy, pogłębiający się kryzys państw i apatia społeczna. 7. ORDYNACJA PROPORCJONALNA NARUSZA NASZE BIERNE PRAWO WYBORCZE Bierne prawo wyborcze, a więc prawo kandydowania do parlamentu, jest podstawowym prawem obywatelskim, przysługującym każdemu obywatelowi w warunkach równości wobec prawa. W Polsce to prawo zostało sprowadzone do fikcji. Wprawdzie art. 99 ust. l Konstytucji zapewnia, że wybrany do Sejmu może być każdy obywatel polski mający prawo wybierania, który w dniu wyborów ukończył 21 lat, ale to wcale nie oznacza, że każdy ma również prawo kandydowania. W istocie, nie istnieje żadna droga prawna, która umożliwiłaby zwykłemu obywatelowi kandydowanie do Sejmu, bez względu na to, jak wielkie poparcie społeczne miałby za sobą i jak wiele podpisów mógłby zebrać na poparcie swojej kandydatury. Reguluje to właśnie wyżej wspomniany art. 143 ust. 2 Ordynacji Wyborczej do Sejmu, który określa, że lista może być zarejestrowana tylko wtedy, jeśli zawiera co najmniej tyle nazwisk ile mandatów poselskich przypada na dany okręg. W Warszawie będzie to 19, we Wrocławiu 14, w Kielcach 16 itd. Ale, jak już wiemy, nawet i to nie wystarcza. Zarejestrowanie listy w jednym tylko okręgu wyborczym nie daje żadnej szansy uzyskania mandatu, gdyż w jednym okręgu nie ma tylu wyborców, żeby można było, w razie hipotetycznego zdobycia poparcia wszystkich wyborców, przekroczyć próg 5 proc. w skali kraju. Wracamy więc do punktu wyjścia: tylko ludzie związani z silnymi partiami politycznymi mogą korzystać z konstytucyjnego biernego prawa wyborczego. Inaczej jest w przypadku JOW: tam bierne prawo wyborcze nie jest niczym ograniczone i każdy, kto czuje się na siłach może z niego skorzystać i kandydować do Sejmu. Jeśli potrafi do swojej osoby przekonać więcej niż inni kandydaci wyborców - wygra i otrzyma mandat. 8. ORDYNACJA PROPORCJONALNA JEST SPRZECZNA Z KONSTYTUCJĄ PONIEWAŻ ŁAMIE KONSTYTUCYJNE ZASADY RÓWNOŚCI, PROPORCJONALNOŚCI, BEZPOŚREDNIOŚCI I POWSZECHNOŚCI WYBORÓW Art. 96 Konstytucji wymaga, żeby wybory do Sejmu były równe, powszechne, bezpośrednie, proporcjonalne i odbywały się w głosowaniu tajnym. Z tych wszystkich zasad konstytucyjnych wybory w Polsce spełniają jedynie wymóg tajności. Wybory do Sejmu nie są równe Konstytucja nie definiuje pojęcia równości, a zatem należy je rozumieć w znaczeniu szerokim, nie tylko w tym sensie, że każdy obywatel ma jeden głos, ale w tym sensie, że równe są jego możliwości udziału w całym procesie wyborczym. A więc dotyczy to zarówno procesu zgłaszania kandydatów, rejestracji list, ilości podpisów niezbędnych do rejestracji, oraz szans zdobycia mandatu przy uzyskaniu jednakowej liczby głosów poparcia. Art. 98 ust. 4 Ordynacji Wyborczej wymaga od bezpartyjnych komitetów wyborczych zebrania 1000 podpisów wyborców z danego okręgu, aby w ogóle taki komitet mógł brać udział w wyborach. Tego wymogu nie muszą spełniać komitety wyborcze partii politycznych. Art. 142 ust. 1 Ordynacji Wyborczej wymaga, dla zarejestrowania okręgowej listy kandydatów zebrania 5000 podpisów wyborców z tego okręgu. Od tego wymogu zwolnione są listy partii politycznych, które uzyskały rejestrację w połowie innych okręgów wyborczych. Art. 134 ust. 1 zwalnia z obowiązku przekroczenia pięcioprocentowego progu wyborczego komitety wyborcze mniejszości narodowych. Jak to działa zobaczmy na przykładzie. W wyborach 2001 lista Mniejszości Niemieckiej w Opolskiem zdobyła 47.230 głosów poparcia i to wystarczyło, aby do Sejmu wprowadzić dwóch posłów. W tych samych wyborach Akcja Wyborcza Solidarność zdobyła 729.207 głosów poparcia i nie uzyskała ani jednego mandatu. Podobnie Unia Wolności zdobyła 404.074 głosów i żadnego posła. To wszystko przekreśla zasadę równości zapisana w Konstytucji. Wybory do Sejmu nie są bezpośrednie Podobnie jak w przypadku "równości" Konstytucja nie definiuje tego pojęcia. Ordynacja wyborcza zawęża to pojęcie do konieczności bezpośredniego oddania głosu, a nie przez jakiegoś pośrednika. Jednakże nawet nasi prawodawcy udowodnili, że to pojęcie może być całkiem inaczej rozumiane. Czym bowiem różnią się "bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast" od wyborów do Sejmu? Przecież i w jednym, i w drugim przypadku trzeba samemu, "bez pośrednika" oddać głos. Dlaczego więc wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów nazwano "bezpośrednimi"? Chodzi tu po prostu o to, że w wyborach bezpośrednich głos oddany na jedną osobę nie może w żaden sposób przejść na inną i dopomóc jej w uzyskaniu mandatu. Oddany głos zalicza się tylko temu kandydatowi, na którego został oddany i nikt inny z niego skorzystać nie może. Inaczej jest w przypadku wyborów do Sejmu. Przyjrzyjmy się omówionemu wyżej przypadkowi posła Bartłomieja Szrajbera, który kandydując z listy PiS w Warszawie zdobył 736 głosów. Z taką ilością głosów nigdy nie dostałby się do Sejmu, gdyby na tej samej liście nie było Jarosława Kaczynskiego, który uzyskał 144.343 głosy i te głosy pozwoliły wciągnąć do Sejmu p. Szrajbera, panią Mierzejewską, która dostała zaledwie 35 głosów więcej od p. Szrajbera, p. Poncyliusza, który uzyskał przeszło sto razy mniej głosów niż p. Kaczyriski. Gdyby nie Jarosław Kaczyński wszyscy ci ludzie Sejm oglądać mogliby tylko w telewizji. I na tym właśnie polega złamanie bezpośredniości wyborów. Proporcjonalne wybory wcale nie są proporcjonalne! 800 tysięcy głosów to jest 16 razy więcej niż 50 tysięcy. Gdyby naprawdę w Polsce obowiązywała zasada proporcjonalności w wyborach do Sejmu, to jeśli Niemcy na Opolszczyźnie, uzyskując ok. 50 tysięcy głosów wprowadzili do Sejmu 2 posłów, to AWS, zdobywając 16 razy więcej głosów powinien mieć w Sejmie 32, a Unia Wolności 16. Oczywiście, wprowadzenie pięcioprocentowego progu wyborczego znosi zasadę proporcjonalności wyborów i o żadnych proporcjach mowy być nie może. I nie pomoże w rozstrzygnięciu tego dylematu zamienianie przeliczników d''Hondta na przeliczniki Sainte-Lague czy jakiekolwiek inne. Warto wiedzieć, że 12 kwietnia 2001, grupa 57 posłów, na czele z Bronisławem Geremkiem, Marianem Krzaklewskim, Jarosławem Kaczyńskim, Janem Olszewskim, zaskarżyła do Trybunału Konstytucyjnego obowiązującą ordynację wyborczą do Sejmu, argumentując, że prowadzi ona do wyników bardziej odbiegających od proporcjonalności niż wybory w krajach, stosujących zasadę JOW! Wniosek ten jednak zaraz poszedł do kosza i nie został rozpatrzony, ponieważ był on tylko "sprytnym" (jak się okazało w efekcie, nie tak bardzo!) chwytem politycznym, a zmieniona ordynacja wyborcza ma tyle samo wspólnego z równością i proporcjonalnością, co i wszystkie poprzednie. Zapisana w Konstytucji zasada proporcjonalności, bez jej precyzyjnego zdefiniowania, jest pojemna jak guma i nic nic znaczy. Wyniki wyborów, a więc ilości przyznanych mandatów, mogą odbiegać tylko mniej lub więcej od zasady proporcji. W taki sam sposób od zasady proporcji odbiegać będą również wybory w okręgach jednomandatowych. Tyle tylko, że tam nikt nie robi z tego żadnej zasady konstytucyjnej. A więc to nie proponowane przez nas JOW są nie do pogodzenia z tą konstytucyjną zasadą, to wszystkie ordynacje wyborcze od roku 1989 z taką zasadą są sprzeczne. Jedyny sensowny wniosek, to ten, żeby taką "zasadę" ustrojową usunąć z Konstytucji. Więcej na temat "wyborów proporcjonalnych" przeczytać można w świetnych artykułach krakowskiego matematyka, Krzysztofa Ciesielskiego, który uważa, że ordynacje, takie jak w Polsce, nie powinny się nazywać "proporcjonalne" lecz "paradoksalne", gdyż nie mają nic wspólnego z proporcjonalnością tylko prowadzą do zadziwiających paradoksów, pokazując, jak partie mogą uzyskiwać więcej mandatów zdobywając mniej głosów poparcia itp. Wybory do Sejmu nie są powszechne Podobnie, jak w przypadku "równości", "bezpośredniości" i "proporcjonalności" również zasada "powszechności" nie jest zdefiniowana i dlatego musi być rozumiana szeroko jako powszechność uczestnictwa na każdym etapie procedur wyborczych. To nie jest obecnie możliwe, ponieważ stosowane u nas ordynacje wyborcze nie są powszechnie zrozumiałe, a raczej należałoby powiedzieć, są powszechnie niezrozumiałe. Nie rozumieją tych zasad nawet partie polityczne przystępujące do wyborów. Dobry przykład stanowi przypadek Ligi Polskich Rodzin, która wystawiła w okręgu katowickim listę 10 kandydatów. Lista ta nie została zarejestrowana, ponieważ mandatów do obsadzenia w tym okręgu jest 13. W efekcie nie było listy LPR w tym okręgu. Jeśli tak rozumieją ordynację wyborczą aktywni działacze polityczni, to co dopiero zwykli obywatele, którzy tymi problemami mało albo wcale się nie interesują? Jerzy Przystawa ![]() JERZY PRZYSTAWA, profesor fizyki teoretycznej, kierownik Zakładu Teorii Fazy Skondensowanej w Instytucie Fizyki Teoretycznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Inicjator Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okregów Wyborczych. W kadencji 1990-1998 był radnym rady miejskiej Wrocławia, startował w wyborach do Senatu Rzeczypospolitej Polskiej przeprowadzonych w dniu 21 września 1997 r. Autor książek: Via Bank i FOZZ. O rabunku finansów Polski (z M. Dakowskim); Otwarta księga. O Jednomandatowe Okregi Wyborcze (z R. Lazarowiczem); Nauka jak Niepodległość. O sytuacji polskiego nauczyciela; Trans Atlantic. Felietony nowojorskie. ![]() ![]() |
® Koszalin 2007 | www.komk.ovh.org | Komitet Obywatelski Miasta Koszalina |