Krzysztof Kowalczyk
2009-09-26

Niekonsekwencje i przeszkody w reformowaniu systemów wyborczych

Z pamiętników Konrada Adenauera - pierwszego kanclerza powojennych Niemiec - wiemy, że chciał on wprowadzić ordynację całkowicie jednomandatową, taką jak w Wielkiej Brytanii, ale alianci (w tym Brytyjczycy!) się nie zgodzili. Podobna była polityka wobec pokonanych Włoch i Japonii. W Japonii aż do 1996 r. wybierano posłów w okręgach kilkumandatowych, a reforma prawa wyborczego z 1994 r. wprowadziła wybór 60% posłów z okręgów jednomandatowych.

Najmocniej niezadowolenie z obowiązującego systemu wyborczego dało o sobie znać we Włoszech. We Włoszech w kwietniu 1993 r. po długiej batalii odbyło się rozpisane z inicjatywy ponad 1,3 mln (!) obywateli ogólnonarodowe referendum, w którym wzięło udział 77 procent uprawnionych do głosowania. Mieszkańcy Italii przygniatającą większością 83 procent głosów zanegowali obowiązujące prawo wyborcze do Senatu. Był to wielki sukces ruchu społecznego "Maggioritario"; stało się oczywiste, że Włosi chcą jednomandatowych okręgów wyborczych. Reforma prawa wyborczego objęła obie izby. Od wyborów roku 1994 do obu izb parlamentu wcielono jednak w życie system mieszany, w którym 3/4 parlamentarzystów wybierano w jednomandatowych okręgach, a 1/4 z list partyjnych, co samo w sobie powodowało niechęć do pozostałości dawnego systemu wyborczego. Włosi w dwóch referendach abrogacyjnych (uchylających) w latach 1999 i 2000 większością głosów odpowiednio 91,5 proc. i 82 proc. opowiedzieli się za całkowitym odrzuceniem list partyjnych w wyborach parlamentarnych. Obu referendów nie uznano jednak za wiążące z powodu braku kworum, co w tym wypadku oznaczało wymóg 50 proc. frekwencji wśród zarejestrowanych wyborców (wyniosła ona odpowiednio 49,6 proc. oraz 32,2 proc.). Proponowana zmiana, która miała dopełnić reformy systemu wyborczego ostatecznie nie weszła w życie.

Sytuacja po referendach uchylających w 1999 i 2000 r., pomimo bardzo wymownej przewagi zwolenników porzucenia resztek dawnego systemu proporcjonalnego, przypieczętowała niepełność sukcesu włoskich reformatorów prawa wyborczego. Najpoważniejszym mankamentem był brak zabezpieczenia kierunku zmian ustrojowych, co otworzyło furtkę do tego, że w kolejnych latach kierunek zmian mógł wręcz zostać odwrócony. Nic dziwnego zatem, że reforma rządu Berlusconiego, wprowadzająca od 2006 roku - referendum zatwierdzającego nie było! - blokowanie list partyjnych w miejsce okręgów jednomandatowych, była we Włoszech szeroko oprotestowana; mówiono nawet o "oszustwie".

W ostatnich latach we Włoszech została zainicjowana szeroko zakrojona akcja "V-Day" (od włoskiego słowa Vafancullo - "wynoście się!") znanego komika i blogera Beppe Grilla. Blog, jaki stworzył Grillo szybko stał się jedną z najczęściej odwiedzanych stron internetowych we Włoszech, trafiając nawet na listę 10 najpopoczytniejszych blogów świata. Fani Grilla rozstawili stoiska w ponad 220 miastach włoskich, gdzie jednego dnia zebrano ponad 330 000 podpisów pod opracowanym przez niego projektem ustawy "Czysty parlament". Wśród postulatów znalazł się postulat jednomandatowych okręgów wyborczych z zasadą, że w parlamencie możnaby zasiadać tylko na dwie kadencje (włoska klasa polityczna należy do najstarszych i zarazem najdroższych na świecie).

Warto w tym momencie przypomnieć, że również rządząca obecnie w Polsce Platforma Obywatelska zebrała ponad 4 lata temu 750 000 podpisów w ramach akcji "4 x tak", gdzie jednym z postulatów były jednomandatowe okręgi wyborcze. Mimo to żadne referendum, o którym wtedy mówił Tusk, się nie odbyło, a politycy PO po wygranych wyborach nabrali wody w usta w sprawie tych podpisów. Co prawda w konstytucji jest zapisane, że posłowie są przedstawicielami Narodu, a konstytucjonaliści przekonują nas, że władza zwierzchnia należy do Narodu, ale już żadna ilość podpisów nie wystarczy, aby Sejm był zobligowany rozpisać referendum na wniosek obywateli, co stawia widzimisię partyjnych liderów ponad zasadą suwerenności Narodu. Nie dziwmy się potem, że w badaniach, takich jak sondaż CBOS z 2007 r. 42 proc. respondentów deklaruje, że ma mały wpływ na życie publiczne, a 31 proc., że nie ma go w ogóle.

Można oczywiście mieć nadzieję, że nawet jeśli zostanie wprowadzona ordynacja mieszana, a nie w całości jednomandatowa, to przynajmniej nie będzie ona tak skomplikowana, jak np. na Węgrzech (u Węgrów obok JOW w dwóch turach funkcjonują lista krajowa i listy regionalne). Najwłaściwszym jednak wnioskiem, zwłaszcza z doświadczeń Włochów byłoby to, że jeśli już chcemy wprowadzać jednomandatowe okręgi wyborcze, to trzeba to robić konsekwentnie. Nie można traktować ordynacji mieszanej jako bliżej nieokreślony czasowo "tymczasowy kompromis", bo może się w gruncie rzeczy okazać, że trwałość tego kompromisu będzie ogranicznikiem gruntownej reformy państwa. A państwo polskie potrzebuje gruntownej reformy - tu nie kosmetyka jest potrzebna, a fundamentalna zmiana.

Tekst na podstawie referatu wygłoszonego na konferencji "Mieszane systemy wyborcze", zorganizowanej 15 maja 2009 przez Politologiczne Koło Naukowe UMCS.


(Krzysztof Kowalczyk)Krzysztof Kowalczyk jest działaczem Niezależnego Zrzeszenia Studentów Uniwersytetu Marii-Curie Skłodowskiej i Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.
2009-07-14

Jednomandatowość a proporcjonalność w III RP

Na łamach dziennika "Polska" ukazały się niedawno dwa teksty z głosami poparcia dla okręgów jednomandatowych. Pierwszy to komentarz red. Tomasza Pompowskiego [1] , a drugi wywiad z dr Janem Majchrowskim - prawnikiem i politologiem z Uniwersytetu Warszawskiego [2] .

Autor pierwszego tekstu przypomina wypowiedź prezydenta Kaczyńskiego, że JOW "to dobry sposób na wyłanianie władzy, ale on nie ma nic wspólnego z demokracją". Stawia pytanie retoryczne czy Pan Prezydent pozwoliłby sobie na podobną wypowiedź podczas jednej z wizyt w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy Wielkiej Brytanii, które należą do najstarszych demokracji świata i gdzie od lat obowiązuje taka ordynacja. Wypowiedź z 2007 r. rzeczywiście była niefortunna i stała w sprzeczności do deklarowanego proatlantyckiego kursu polskiej polityki zagranicznej. De facto wynikało z niej, że państwa będące naszymi największymi sojusznikami stosują ordynację nie mają nic wspólnego z demokracją!

Ponieważ jednak do wyborów prezydenckich został rok, teraz takich "odkrywczych" wypowiedzi bym się nie spodziewał. Trudno chyba liczyć na reelekcję będąc zadeklarowanym przeciwnikiem jednego z najszerzej popieranych przez Polaków postulatów. Np. w sondażu radiowo-internetowym Kuby Strzyczkowskiego podczas audycji "Za a nawet przeciw" 18 maja br. za okręgami jednomandatowymi opowiedziało się 91 proc. słuchaczy Radiowej Trójki biorących w nim udział [3]. Liczba zwolenników okręgów jednomandatowych zatem rośnie i z czasem nawet przeciwnicy takiego rozwiązania, widząc, że nie wszystkie ich argumenty "przejdą" muszą to uwzględniać i zmieniać swe nastawienie. Zresztą myślę, że pierwszy "psychologiczny" krok w tym kierunku już nastąpił, choć oczywiście zwolennicy JOW woleliby, aby poszły za tym konkretne działania. Było to w październiku 2008 r. podczas IV Marszu na Warszawę o jednomandatowe okręgi wyborcze, kiedy to prezydencki minister Piotr Kownacki tak przed Pałacem Prezydenckim mówił do uczestników Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych:

Chcę powiedzieć, że Pan Prezydent Kaczyński z wielkim szacunkiem podchodzi do ludzi, którzy troszczą się o nasz kraj i troszczą się o to, żeby państwo funkcjonowało lepiej, żeby władza była bliżej obywateli i lepiej znała problemy, które ludzi dotykają. Zatem ruch, który państwo stworzyli, w którym państwo się zaangażowali, cieszy się naprawdę dużym szacunkiem i uznaniem Pan Prezydenta Kaczyńskiego.

Szkoda tylko, że nie było przy tym ani żadnej telewizji, ani żadnej prasy i radia (poza "Antyradiem") i gdyby nie nagranie do telewizji internetowej [ 4] ślad po tej wypowiedzi by nie został! Dla zwolenników JOW taka deklaracja stanowiła pewne zaskoczenie, tak samo jak to, co wydarzyło się podczas kolejnego marszu 23 maja br., gdy nasi przedstawiciele mimo pokojowego przebiegu manifestacji nie zostali nawet wpuszczeni na teren Sejmu z pisemnym przesłaniem. Ten Sejm składa się w znacznej części z posłów partii, która, przyparta do muru, deklaruje niezmienne poparcie dla postulatu JOW. Pomimo jednak tego "zdecydowanego poparcia" nie stać ich nawet na taki gest kurtuazji, jaki już po raz kolejny uczynił zdeklarowany przeciwnik JOW, za jakiego Pan Prezydent sam się podaje! - komentował prof. Jerzy Przystawa [5]. Szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki obiecał natomiast 23 maja, że najbliższej jesieni postara się zorganizować otwartą debatę publiczną na temat ordynacji wyborczej.

Z dwóch ostatnich Marszów na Warszawę, jakie organizował Ruch na rzecz JOW łatwo wysnuć wniosek, że Pan Prezydent nie uważa wcale, że jednomandatowe okręgi wyborcze nie mają nic wspólnego z demokracją, bo gdyby tak uważał, to nie wysyłałby swojego najważniejszego ministra, aby w jego imieniu przekazywał słowa szacunku i uznania dla "ludzi, którzy troszczą się o nasz kraj". Przykład Lecha Kaczyńskiego pokazuje, że politycy nie zawsze mówią to, co dokładnie myślą - czasami dla doraźnego interesu politycznego siebie lub swoich ugrupowań politycznych wysuwają argumenty wręcz z księżyca. Myślę, że ta wypowiedź z 2007 r., że JOW nie mają nic wspólnego z demokracją wpisuje się w taką retorykę, która na dłuższą metę Lechowi Kaczyńskiemu może tylko zaszkodzić. Idę o zakład, że nie brała się ona z niewiedzy - już bardziej mogła ona wynikać z historycznego i mentalnego przywiązania Kaczyńskich do ich wyobrażeń o ordynacji wyborczej, o czym w dalszej części artykułu. Trudno sobie zresztą wyobrazić, aby profesor prawa zupełnie nie wiedział, jak wybiera się posłów w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych.

Jednak do referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych rządzącym się nie spieszy (mimo 750 000 podpisów, zebranych już w 2004 r.). Ponoć największą przeszkodą jest prezydent i PSL. Wszak po dwóch latach rządów PO trudno mieć nadzieję, że Donald Tusk tak jak 4 kwietnia 2007 r. stanie przed kamerami na konferencji prasowej oskarżając kolejnych marszałków Sejmu o ignorowanie wniosku ws. okręgów jednomandatowych, który do dzisiaj nie został przez Sejm rozpatrzony.

Co do drugiego tekstu - wywiadu z dr Majchrowskim - to odniosę się do niego w kilku punktach.

1) W Polsce system proporcjonalny w wyborach do Sejmu narzuca także nasza konstytucja

O tym jak ma się ordynacja do konstytucji pisałem w "Opcji na Prawo" w kwietniu 2008 r [6]. Zwróciłbym uwagę, że przecież i w amerykańskiej konstytucji jest zapisane, że wybory do Izby Reprezentantów są proporcjonalne, a mimo to odbywają się one według ordynacji jednomandatowej! Sprowadza się to do tego, że z poszczególnych stanów wybierana jest proporcjonalna do liczby wyborców w danym stanie liczba reprezentantów. Zasada proporcjonalności odnosi się więc po prostu do normy przedstawicielskiej. Nasza konstytucja nie definiuje przymiotnika proporcjonalności, a co za tym idzie, nie zamyka drogi do korzystania z różnych wykładni tej zasady, przyjętych w prawodawstwie (w tym amerykańskim). Zwłaszcza, że zasada proporcjonalności odnosi się do wyborów, a nie samej ordynacji [7].

2) Jak doszło do ustalenia obecnie obowiązującej ordynacji?

Dobre pytanie, ale tu warto sięgnąć jeszcze dalej w przeszłość niż do roku 1993, jak czyni to dr Jan Majchrowski, i zastanowić, jakie to miało dalsze konsekwencje.

Od Michała Pilca - działacza Ruchu na rzecz JOW z Poznania - otrzymałem np. 5 VI br. następującą informację:

Wczoraj w TVP Info było wielu gości. Jednym z nich był generał Wojciech Jaruzelski, który mówił, że gdyby wybory do Senatu w 1989 roku były przeprowadzone według ordynacji proporcjonalnej, to PZPR zdobyłaby około 30 mandatów.
Poza tym Rafał Ziemkiewicz powiedział, że niedobór elit w Polsce wynika ze złego sposobu ich wyłaniania. Ziemkiewicz podkreślił, że w krajach, gdzie ordynacja wyborcza do parlamentu jest większościowa w jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW), elity wyłaniane są w sposób naturalny. Ziemkiewicz opowiedział się wyraźnie za zmianą ordynacji na JOW. Niestety ani prof. Roszkowski ani dr Matyja obecni w studio ani redaktor prowadząca nie podjęli dyskusji i szybko zmieniono temat.

Warto również wziąć pod uwagę to, co podają politolodzy irlandzcy Kenneth Benoit i Jacquline Haiden [8], którzy badali "na gorąco" obrady Okrągłego Stołu i rozmawiali z jego głównymi uczestnikami. Choć kwestia wyboru między ordynacją proporcjonalną a większościową nie była poruszana przy Okrągłym Stole, to do Kiszczaka i Jaruzelskiego przyszli PRL-owscy konstytucjonaliści Andrzej Werblan i Stanisław Gebethner i stanowczo odradzali im ordynację większościową! Generałowie nie posłuchali do końca i ostatecznie postanowili zrobić eksperyment z Senatem, by przekonać się, która ordynacja będzie stanowić lepszą tratwę ratunkową dla PZPR. I jak widać również z niedawnej wypowiedzi Jaruzelskiego, o której pisze Michał Pilc, wyciągnęli odpowiednie wnioski.

Gdyby nie głupota komunistów, sukces wyborów 4 czerwca nie byłby tak przytłaczający, bo przy Okrągłym Stole żaden przedstawiciel opozycji nie domagał się ordynacji większościowej do Senatu! Mało tego, przy naradach w Magdalence podnoszony był postulat ordynacji proporcjonalnej, a robił to nie kto inny, jak Adam Michnik i... mający kilkanaście lat później ogłosić się twórcami IV Rzeczypospolitej bracia Kaczyńscy. Trudno znaleźć polityków, których stanowisko w sprawie ordynacji wyborczej - będącej jednym z podstawowych rozstrzygnięć ustrojowych - byłoby od początku tak jednoznaczne. Nie bez znaczenia jest być może fakt, że Kaczyńscy byli w bezpośrednim otoczeniu prezydenta Wałęsy, który po kilku miesiącach sejmowych debat podpisał w 1991 r. ordynację proporcjonalną. Są dwa powody, dla których Kaczyńskich zaliczam do ojców - założycieli III Rzeczypospolitej: po pierwsze ten typ ordynacji, który forsowali już w Magdalence utrzymał się w minionym dwudziestoleciu, a po drugie - o czym mało kto już pamięta - to właśnie Jarosławowi Kaczyńskiemu przypadło w udziale zadanie "zmontowania" rządu Mazowieckiego. O ile Michnik pierwszy rzucił publicznie "wasz prezydent, nasz premier", o tyle Kaczyński stał się głównym budowniczym koalicji, na którą mieli się zgodzić zarówno Wałęsa, jak i komuniści. W wywiadzie udzielonym 12 września 1989 r. Tomaszowi Reiterowi Kaczyński mówił o wielkości Wałęsy oraz, że "oczywiście kompromisy trzeba będzie zawiązywać [...]. Trudno mi powiedzieć, by PZPR staczała się w niebyt." [9] Oczywiście resorty siłowe dostali Kiszczak i jego ludzie i minęło jeszcze trochę czasu, zanim Kaczyńscy zaczęli protestować przeciwko działaniom Wałęsy, "grubej kresce" i "układowi Okrągłego Stołu".

Warto by też przypomnieć rolę Bronisława Geremka, który gdy stało się jasne, że Unia Demokratyczna nie zdobędzie takiego poparcia, jakiego by oczekiwał, nagle "zmienił" pogląd i ze zwolennika jednomandatowych okręgów wyborczych stał się zwolennikiem list partyjnych. W 1993 r. bardzo się przyczynił do wprowadzenia ordynacji z progiem 5%. Wcześniej, w 1991 r., projekt ordynacji jednomandatowej złożyła Unia Polityki Realnej, a ze sprzeciwu wobec afery FOZZ, obciążającej całą klasę polityczną, rodził się Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych (wtedy jeszcze pod inną nazwą).

3) Na pewno ceną, którą trzeba by zapłacić za wprowadzenie ordynacji większościowej, byłaby mniejsza reprezentatywność

Ciekawe, że zaraz po tych słowach dr Majchrowski mówi o 35% straconych głosów w wyborach w 1993 r. Z drugiej strony ordynacja obowiązująca w wyborach w 1991 r. to też nie jest najlepsze rozwiązanie i prowadziła do nadmiernego rozdrobnienia Sejmu, pogłębiając trudności ze sformowaniem rządu, a co za tym idzie i z realizacją zobowiązań wyborczych. Rząd Olszewskiego praktycznie od początku "wisiał na włosku", a trudności z poszerzeniem koalicji były poważne. Dziś może nawet łatwiej zrozumieć te trudności wiedząc to, co wtedy nie było powszechną wiedzą, że np. Moczulski - lider KPN - z którym toczyły się rozmowy o poszerzeniu koalicji i który znalazł się na liście Macierewicza, był agentem SB, co jednoznacznie potwierdził później sąd. Rząd Olszewskiego mógł przetrwać, ale za cenę rezygnacji ze swego sztandarowego postulatu lustracji bądź przynajmniej decydując się na selektywną lustrację, czego jednak premier Olszewski nie zrobił. Zamiast tego dążył do powołania komisji, która przed upublicznieniem listy Macierewicza miała zbadać przypadki potencjalnych agentów z różnych środowisk politycznych, w tym nawet takich ludzi jak jego minister Andrzej Olechowski. Choć była to postawa słuszna, to jednak przyczyniła się do upadku rządu. Na tym jednak polegają koalicje, zwłaszcza przy rozdrobnionym Sejmie, że aby przetrwać trzeba z czegoś zrezygnować. Nie ma żadnej sumy programowej, a co najwyżej "iloczyn zbiorów" (pojęcie znane z logiki), zaś często większe ugrupowanie musi iść na niewspółmiernie duże ustępstwa wobec mniejszego partnera. Ordynacja tzw. proporcjonalna z listami partyjnymi tworzy mit reprezentatywności i "sprawiedliwości wyborczej", której i tak nigdy nie daje się dokładnie osiągnąć, naczelnym zaś celem ordynacji wyborczej powinno być kreowanie odpowiedzialności.

Łańcuch odpowiedzialności powstaje z kolei wtedy, gdy wyborcy mają realne bierne i czynne prawo wyborcze i gdy w małym jednomandatowym okręgu wyborczym mogą naprawdę "posłać" swojego człowieka, a nie tylko wybierać spośród tych, którzy już zostali wybrani przez liderów partyjnych. To nie przypadek, że w kraju, w którym istniał 10 milionowy ruch opozycyjny wobec władz komunistycznych i najwyżej 1% społeczeństwa podjęło współpracę ze służbami specjalnymi PRL, także po 1991 r. były Sejmy, w których znajdowało się nawet kilkanaście procent agentów [10]. Jest to jedna z konsekwencji partyjnej ordynacji wyborczej do Sejmu, nie dającej obywatelowi możliwości swobodnego zgłoszenia swojej kandydatury i realnych szans wyborczych, ordynacji mającej tyleż wspólnego z reprezentatywnością i odpowiedzialnością przed wyborcami, co realny socjalizm ze sprawiedliwością społeczną.

Jeśli jest coś o co politycy tacy jak Jarosław Kaczyński powinni się martwić, to raczej o konsekwencje trwania przy obecnej ordynacji, zwłaszcza te długoterminowe. Chodzi tu również o względy gospodarcze i ogólnospołeczne, takie jak zaufanie do władzy. Po wyborach w jednomandatowych okręgach wyborczych z reguły jedno ugrupowanie polityczne bierze na siebie pełnię odpowiedzialności za sprawowanie władzy i z tego jest rozliczane w kolejnych wyborach. Tymczasem jak pisał Radosław Zubek w "Rzeczpospolitej" z 6 XII 2007 r [11]:

Dwa, trzy razy w roku rząd ogłasza program prac legislacyjnych, w którym wylicza projekty ustaw do przyjęcia i wniesienia do Sejmu. Z uwagi na publiczny charakter tych deklaracji można by się spodziewać, że rząd zrobi wszystko, aby terminowo wywiązywać się z własnych obietnic. Analiza kilku ostatnich planów legislacyjnych pokazuje jednak, że tak się nie dzieje. W latach 2006 - 2007 Rada Ministrów przyjmowała i przekazywała do parlamentu jedynie 20 - 30 procent wszystkich zaplanowanych projektów ustaw. Polskie rządy wywiązywały się zatem średnio z jednej na cztery obietnice legislacyjne. [...] ogłoszone publicznie zamierzenia legislacyjne kreują oczekiwania ze strony jednostek i organizacji, które dostosowują się do spodziewanych zmian prawnych. Opóźnianie albo rezygnacja z inicjatyw legislacyjnych zwiększa ryzyko i koszty dla osób prywatnych i podmiotów gospodarczych.

Przepychanki koalicyjne, brak stabilnych rządów, rozmycie odpowiedzialności, tak charakterystyczne dla III RP - i to ma być reprezentatywność!?

4) System proporcjonalny gwarantuje wielopartyjność sceny politycznej

Wielopartyjność w obecnym systemie nie jest żadną zaletą (patrz: punkt 3). Również dlatego, że partie w systemie JOW, jak Partia Republikańska i Demokratyczna w Stanach Zjednoczonych czy Partia Pracy i Partia Konserwatywna w Wielkiej Brytanii, są bardziej pluralistyczne niż partie (z natury wodzowskie) powstające w systemie list partyjnych. Wielopartyjność z punktu widzenia obywatela, w sytuacji gdy poseł ma być tylko maszynką do głosowania w rękach kierownictwa partii, które go wpisało na listę, nikt nie może samodzielnie kandydować, a większość obywateli nie utożsamia się z żadną partią (co pokazały również ostatnie wybory europejskie) znaczy tyle co nic. W JOW struktury partyjne tworzą się oddolnie, a nie odgórnie i to "góra" bardziej wsłuchuje się w "doły", bo to stamtąd wychodzą inicjatywy i typowani są kandydaci. Ludzie będący w tych samych ugrupowaniach głosują podobnie, bo mają podobne poglądy, a nie dlatego, że wiąże ich dyscyplina partyjna. I to jest ta zasadnicza różnica.

Obecna ordynacja to stagnacja sceny politycznej, w której o wielu kluczowych sprawach decyduje wąskie grono liderów partyjnych. Taka ordynacja - jak pisał Popper - "odziera posła z odpowiedzialności osobistej, czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka". Wielopartyjność zaś tak wykreowanej sceny politycznej stwarza pozory pluralizmu.

Należałoby również dodać, że JOW w jednej turze nie wyklucza sam z siebie wielopartyjności, choć w skali kraju sprzyja dwubiegunowej scenie politycznej, tak bardzo pożądanej dla wyłaniania stabilnej większości. Demokracja - jak mnie uczono w szkole - to rządy większości z poszanowaniem praw mniejszości. To poszanowanie nie może jednak oznaczać nieuprawnionych przywilejów, wypaczających zasadę równości (jak np. przywilejów dla Mniejszości Niemieckiej w Polsce, której nie obowiązuje próg 5%, choć Polacy nie mają takich praw w Niemczech). I tak też jest w JOW, gdzie jest zapewniona równość wobec prawa i nikt nie wchodzi do parlamentu na zasadzie specjalnych przywilejów - każdy mandat musi być wygrany w okręgu. Jednak w brytyjskiej Izbie Gmin obok przedstawicieli dwóch głównych partii stale zasiadają przedstawiciele ok. 10 innych, a nawet osoby nie związane z głównymi siłami, które startują jako bezpartyjni. W Polsce "poseł niezależny" to wyrzutek z jakiejś partii, który najpierw musiał się do niej zapisać, by dostać miejsce na liście wyborczej, bo indywidualnie nikt wystartować nie może. I takich "niezależnych" widzimy w każdej kadencji Sejmu, co potwierdza moją tezę o pozorach pluralizmu.

5) Moim zdaniem na wybory powinni chodzić tylko ci ludzie, którzy naprawdę chcą. Wcale sobie nie życzę, żeby o moim losie decydował współobywatel, który idzie na wybory tylko dlatego, że tak wypada i głosuje na kogoś, bo zobaczył go na plakacie.

Trafna opinia, niestety odosobniona. Jednak w jednomandatowych okręgach wyborczych ludzie byliby (statystycznie!) bardziej zorientowani co do kandydatów, bo i okręgi byłyby ponad dziesięciokrotnie mniejsze, a co za tym idzie kampania bardziej bezpośrednia. Ponieważ mieliby świadomość, że ich głos jest "uwiązany" do konkretnego kandydata, że głosują na osobę, większą uwagę by też zwracali na to, kto "wisi" na plakacie.

Na koniec chciałbym jeszcze przywołać wyniki badań CBOS z 2008 r. potwierdzające wysokie poparcie dla okręgów jednomandatowych [12]. Wynika z nich, że wśród elektoratu każdej z czterech partii, obecnych aktualnie w Sejmie istnieje ponad dwukrotnie więcej zwolenników JOW niż ich przeciwników, proponowany zaś niekiedy system mieszany może zadowolić tylko 9% respondentów. W takiej sytuacji mówienie "nie forsujemy JOW, bo tego nigdy nie popieraliśmy" nie jest już żadną wymówką, a dalsze trwanie przy obecnym systemie nie znajduje żadnego usprawiedliwienia. Nie dopuszczanie czy nawet nie upominanie się o debatę sejmową i referendum w sprawie radykalnej zmiany ordynacji jest wyrazem alienacji władzy, która od 20 lat sama chciałaby decydować, z jakiego grona i jak mamy wybierać swoich przedstawicieli. Nade wszystko jednak stanowi to świadectwo ułomności dotychczasowych procedur wyborczych do Sejmu, jako zrębów ustrojowych państwa polskiego, których w istotnym zakresie apologeci IV RP również są budowniczymi.


Przypisy:

[1] Tomasz Pompowski: "Skandaliczny przywilej", Polska The Times z 10.06.2009 r.
[2] "Polityczni bossowie nie chcą zmienić ordynacji wyborczej", Polska The Times z 10.06.2009 r.
[3] Kuba Strzyczkowsk audycja "Za, a nawet przeciw" w radiowej "Trójce".
[4] You Tube - "Prezydent RP z wielkim szacunkiem podchodzi do ludzi, którzy...".
[5] Jerzy Przystawa: "Wstrzymana nawałnica", Opcja na Prawo nr. 90 (6/2009)
[6] Krzysztof Kowalczyk: "O JOW-ach, konstytucji i prawach obywatelskich", Opcja na Prawo nr. 76 (4/2008).
[7] Na taką interpretację proporcjonalności zwracał również uwagę Bernard Owen - profesor Uniwersytetu Paryskiego i Sekretarz Generalny Centrum Studiów Porównawczych Systemów Wyborczych - podczas zorganizowanej przez Fundację "Ius et Lex", francuski Instytut dla Demokracji oraz tzw. "Komisję Wenecką Rady Europy" (European Commission for Democracy Through Law), międzynarodowej konferencji naukowej .
Biuletyn Informacyjny nr. 22 Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, str. 3 :
19-20 listopada 2004, Warszawa. Jerzy Gieysztor i Jerzy Przystawa uczestniczyli w dwudniowej konferencji "Ocena Piętnastu Lat Praktyki Konstytucyjnej w Europie Środkowo-Wschodniej" [...]. Bardzo ciekawa była wypowiedź prof. Owena, który na pytanie czy zasada proporcjonalności może być rozumiana inaczej niż jako system list partyjnych - tak jak to interpretują politycy i konstytucjonaliści w Polsce, odpowiedział, że to nie jest prawda, powołał się na nazwisko wybitnego konstytucjonalisty greckiego z początków XX wieku, Nicola Saripolosa, oraz praktykę amerykańską, gdzie zasadę proporcjonalności rozumie się jako zasadę PROPORCJONALNEGO PODZIAŁU MANDATÓW NA POSZCZEGOLNE STANY.
[8] Kenneth Benoit i Jacquline Haiden: "Institutional Change and Persistence: The Evolution of Poland's Electoral System, 1989-2001". The Journal of Politics (2004), 66:396-427 Cambridge University Press.
[9] Anna Bogusz: "Momenty wielkości Wałęsy", Dziennik z 24.05.2009 r.
[10] Kończący swoje urzędowanie jako Rzecznik Interesu Publicznego sędzia Bogusław Nizieński mówił nawet pod koniec roku 2004 o 600 osobach z pierwszych stron gazet zarejestrowanych w rejestrach esbeckich jako TW. Jednak tylko nielicznym z nich sędzia Nizieński (a potem IPN) mógł postawić zarzuty, jako że ich teczki pracy zostały starannie wyczyszczone. Wg. IPN z rejestrów wynika, że w latach 80 SB rekrutowała około 10 tys. nowych TW rocznie. Teczki najważniejszych osób w państwie znajdują się w Moskwie i mogły być niejednokrotnie narzędziem nacisków politycznych po 1989 r. Stanowiło to od początku dodatkowy argument na rzecz ordynacji jednomandatowej, która zastosowana odpowiednio wcześnie mogłaby dać szansę wykreowania nowej klasy politycznej spoza klucza okrągłostołowego już na początku lat 90.
[11] Radosław Zubek: "Dlaczego rządy nie dotrzymują obietnic?", Rzeczpospolita z 6.12.2007.
[12] Raport Centrum Badania Opinii Społecznej "Polacy o proponowanych zmianach w systemie politycznym".


(Krzysztof Kowalczyk)Krzysztof Kowalczyk jest działaczem Niezależnego Zrzeszenia Studentów Uniwersytetu Marii-Curie Skłodowskiej i Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.

Koszalin 2009 | www.komk.ovh.org | Komitet Obywatelski Miasta Koszalina