|
2009-04-07
Zmieńmy ordynację, nie będzie korupcji
Ostatnie nadużycia władzy przez polskich polityków pokazują, jak bardzo są bezkarni.
Amerykańscy i brytyjscy niemal natychmiast od momentu ujawnienia skandalu tracą władzę. Podobnie jest w Kanadzie, w której dodatkowo można odwołać posła w czasie kadencji parlamentu. Zarówno w USA, jak i w Wielkiej Brytanii, obowiązuje ordynacja większościowa (reguły wyborów). I tam ludzie mają największy wpływ na to, kto zostaje wybrany i jaka partia obejmuje władzę.
- Politykom zależy na dobrej opinii - mówi redaktor naczelny tygodnika politycznego "Human Events" Thomas Winter.
W Polsce tak nie jest. Ordynacja proporcjonalna nie tworzy moralnego zobowiązania posła wobec wyborców - podkreśla specjalista ds. walki z korupcją i były szef Transparency International prof. Antoni Kamiński. Ponadto prawo wyborcze uniemożliwia odwołanie skompromitowanych polityków zarówno w czasie wyborów, jak i w trakcie kadencji - jak np. w Kanadzie.
- Ordynacja, wykonalne prawo karne i wola polityczna do ścigania korupcji to są baty na polityków - wylicza Winter. - Jednak z punktu widzenia zwykłego człowieka ordynacja wyborcza jest najlepszym - twierdzi.
Tego samego zdania jest polityk brytyjski, były minister finansów i członek Izby Lordów Norman Lamont. - Tylko ordynacja wyborcza większościowa z jednomandatowymi okręgami wyborczymi - podkreśla. I dodaje, że wtedy wybory są dla polityka jak dzień sądu.
- Inaczej mówiąc, w jakim stopniu politycy muszą liczyć się ze swoimi wyborcami, decyduje o tym, jak rządzą - mówi politolog i znawca prawa wyborczego prof. Michael Pinto-Duschinsky. Według niego ordynacja wyborcza jest także narzędziem kształtowania kultury politycznej.
W warunkach ordynacji proporcjonalnej posłowie starają się o dobrą opinię u liderów partii politycznych. Bowiem wiedzą, że to od nich zależy, czy znajdą się na kolejnej liście wyborczej. Niemal w ogóle nie obchodzi ich zdanie wyborców. I nawet gdyby chcieli coś dla nich wywalczyć w parlamencie, nie mogą, bo za każdym razem muszą się liczyć ze zdaniem liderów partii. "Ordynacja proporcjonalna odziera posła z osobistej odpowiedzialności. Czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka" - stwierdził brytyjski filozof Karl Popper.
Odpowiedzialność polityczna wymaga kontroli wyborców nad politykami. Zależy ona od ordynacji wyborczej. - Wyborcy mogą taką kontrolę sprawować, kiedy spełnione są dwa warunki. Gdy system polityczny jest przejrzysty - to znaczy obywatele wiedzą, co robi władza. A po drugie - jak zauważa prof. Kamiński - musi obowiązywać odpowiednia ordynacja wyborcza - taka, która umożliwia elektoratowi skuteczne wyrażanie swej woli, tj. stosunkowo łatwe pozbywanie się niechcianych przedstawicieli i wymianę ekipy rządzącej.
W Polsce największą władzę posiadają liderzy partii politycznych: to oni akceptują listy wyborcze i decydują o polityce partii.
- Ordynacja partyjna jest instrumentem opatrznościowym i niezwykle poręcznym, który umożliwia zakulisowym aktorom układanie partyjnych list wyborczych, a w konsekwencji - wpływanie na skład Sejmu i rządu - podkreśla założyciel i lider Ruchu na rzecz Zmiany Systemu Wyborczego w Polsce prof. Jerzy Przystawa.
- W systemie, w którym politycy czują się bezkarni przed wyborcami nie można zbudować trwałych instytucji państwowych - mówi politolog Peter Schweitzer. - Mechanizm ordynacji większościowej umożliwia oczyszczanie się państwa z patologii, a ordynacja proporcjonalna nie tylko utrzymuje ten stan, ale i go pogłębia - dodaje.
W 2005 r amerykański "Wall Street Journal" ujawnił aferę korupcyjną, w którą zamieszani byli prominentni członkowie partii rządzącej - Republikanów. Wśród nich był zastępca sekretarza Departamentu Spraw Wewnętrznych. Wszyscy byli powiązani z lobbystą Jackiem Abramoffem, który fundował im prywatne wycieczki zagraniczne i przekazywał drobne upominki.
Na rzecz lobbysty działali członkowie ich zespołów doradczych. A oni sami w komisjach Kongresu de facto reprezentowali lobbystę. Sąd uznał, że dwóch kongresmenów, zastępca sekretarza Departamentu Spraw Wewnętrznych i lobbysta złamali prawo. Wszyscy zostali skazani. W ramach ordynacji większościowej rzadziej spotyka się zjawisko korporacyjności - obrony kolegów partyjnych.
W 2006 r. na Alasce gubernator Sarah Palin z Partii Republikanów wezwała publicznie do oczyszczenia się dwóch kolegów partyjnych Teda Stevensa i Dona Younga. A dokumenty świadczące o przekroczeniu prawa przez sześciu urzędników byłego gubernatora Alaski przekazała FBI. Mimo że bardzo szybko doszło do śledztw i skazania winnych, wyborcy wielu Republikanom nie wybaczyli. I to był także powód ich klęski w 2008 r.
W ubiegłym miesiącu Partia Demokratów szybko odcięła się od oskarżonego o korupcję gubernatora Chicago Roda Blagojevicha. Pod lupą wyborców znaleźli się też dwaj inni prominentni politycy nominowani do administracji rządowej. Jeden na sekretarza skarbu Timothy Gaithner, a jego kolega Tom Dashle miał nadzorować Departament ds. Polityki Zdrowotnej. Okazało się, że obaj oszukiwali na podatkach. A Dashle miał dodatkowo niejasne powiązania z firmami ubezpieczeniowymi. Gaithnerowi udało się przetrwać, ale Dashle musiał odejść.
W Wielkiej Brytanii politycy jeszcze szybciej odpowiadają za swoje działania. W 2000 r. w czasie kampanii w wyborach na burmistrza Londynu wybuchł skandal. Okazało się, że kandydat Partii Konserwatywnej Jeffrey Archer był winny krzywoprzysięstwa. Archer został natychmiast wyrzucony z partii na pięć lat. Został skazany i trafił do więzienia.
Ordynacja większościowa obowiązuje w niemal wszystkich najbardziej rozwiniętych gospodarkach świata, także we Francji. Według amerykańskiej Heritage Foundation korupcja we Francji jest dziś zjawiskiem marginalnym. W 2007 r. Francja znajdowała się na 19. miejscu spośród 179 krajów, które obejmuje ranking Transparency International. Jest to lista najbardziej skorumpowanych państw. W latach 90. Francja zajmowała na niej czołowe miejsce (była na końcu wśród krajów afrykańskich). Francją wstrząsały wtedy skandale korupcyjne , w które zamieszana była Partia Socjalistyczna i sam prezydent François Mitterand.
Według brytyjskiego publicysty dr. Johna Laughlanda, mieszkającego we Francji, zaufanie do polityków spadło wtedy do niezwykle niskiego poziomu. Okazało się wówczas, że Partia Socjalistyczna praktycznie utrzymywała się ze sprzedawania pozwoleń na budowę. Sam prezydent pozwolił przez 14 lat mieszkać w apartamencie należącym do państwa swojej kochance i ich córce. Współpracownicy Mitteranda byli także zamieszani w inne afery.
Edith Cresson, była premier Francji, w 1999 r. jako komisarz europejska ds. edukacji, zatrudniła swojego kochanka dentystę jako doradcę, co tego samego roku doprowadziło do rezygnacji całą Komisję Europejską. Co ciekawe, wcześniej w 1990 r. była także bohaterką skandalu związanego z firmą paliwową Elf, która miała jej zapłacić ponad 3 miliony franków łapówki. Wokół następcy Mitteranda, Jacques'a Chiraca, także wybuchały afery korupcyjne. Prezydenta Francji oskarżano wówczas o to, że w czasie, kiedy był merem Paryża, finansował swoją partię z prywatnych pieniędzy i ze środków pochodzących z budżetu ratusza. Według Guy Sormana, francuskiego ekonomisty i politologa, aferom sprzyjał brak odpowiedniego prawa dotyczącego finansowania partii politycznych.
Jednak niskie notowania partii Chiraca zmusiły jej liderów do rachunku sumienia. Francuzi zaczęli się z korupcji oczyszczać. G. Sorman twierdzi, że zmieniło się nie tylko prawo, (finansowanie partii politycznych częściowo z budżetu), ale także mentalność Francuzów. Nie ma już dziś publicznego przyzwolenia na łapówkarstwo i nepotyzm. Niezwykle ostre stały się także media. Według Sormana nie ma teraz mowy o układach między politykami i dziennikarzami, które zdarzały się w przeszłości.
W 2003 r. w czasie procesu Allaina Juppégo, byłego premiera i współpracownika Chiraca, prokurator René Grouman powiedział, że na pytanie, czy pan Juppé powinien zostać wykluczony z życia politycznego, musi odpowiedzieć nie sąd, ale sami Francuzi. Presja opinii publicznej doprowadziła do tego, że najważniejsi bohaterowie skandali lat 90. m.in. Alain Juppé, Edith Cresson, zostali już osądzeni albo toczą się wobec nich sprawy sądowe. Nadal nie została zakończona sprawa oskarżeń wobec prezydenta Chiraca, którego oskarża się o nadużywanie publicznych pieniędzy.
Jako prezydent zrobił wszystko, aby nie można go było sądzić. W 1999r. udało mu się zdobyć specjalny immunitet. Na razie dwukrotnie powoływano go na świadka w sprawach korupcyjnych dotyczących jego współpracowników. Dziś afery, które oczywiście nadal zdarzają się we francuskiej polityce, są szybciej niż kiedyś wyjaśniane. W przeciwieństwie do Polski, politycy we Francji tracą swoje stanowiska w obliczu o wiele bardziej błahych powodów niż nepotyzm, o który oskarżany jest wicepremier Waldemar Pawlak.
Nawet w Niemczech, gdzie wciąż obowiązują jedynie elementy ordynacji większościowej, politycy są bardziej odpowiedzialni niż w Polsce. W 1993 r. minister gospodarki RFN Jörg Möllemann z liberalnej FDP musiał odejść z rządu. Promował on pomysł używania żetonów zamiast monet do wózków w supermarketach. Miał o to ułatwić życie klientom. Minister zachwalał ten projekt w oficjalnych pismach swojego ministerstwa do sieci handlowych. Okazało się jednak, że pomysł będzie realizował jego szwagier, który zarobi na tym miliony marek. Kiedy sprawa wyszła na jaw, kanclerz Helmut Kohl pożegnał się z przedsiębiorczym politykiem.
W krajach, w których obowiązuje ordynacja wyborcza proporcjonalna, korupcja i rozpasanie polityków rośnie. We Włoszech w 1992 r. wybuchł skandal korupcyjny, który dotyczył wszystkich partii. Mechanizm korupcyjny wpisany był w ordynację wyborczą, twierdził jeden z oskarżonych polityków, socjalista Sergio Moroni, który później popełnił samobójstwo.
Niektórzy politycy polscy od dawna zdają sobie sprawę, że słabość państwa spowodowana jest w ogromnej mierze obecną ordynacją. W styczniu 2004 r. Donald Tusk na forum Sejmu podkreślał, że to warunek wyleczenia państwa. "Kiedy jednak pada to proste pytanie, kto jest dzisiaj gotów z PO wprowadzić tę jedną, drobną, a fundamentalną poprawkę do konstytucji, która umożliwi wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, to okazuje się zawsze, że jesteśmy sami". Wczoraj premier zyskał nowego sojusznika.
Zgromadzenie Ogólne Miast Polskich przyjęło uchwałę, w której domaga się referendum w sprawie zmiany systemu wyborczego w Polsce.
Artykuł z "POLSKA - The Times"
W polskiej polityce ceni się miernoty
Choć kwestia pieniędzy dla partii politycznych rozpala emocje, to jednak jest to temat zastępczy. Po raz kolejny okazało się bowiem, że obietnice polityków warte są tyle, na ile mają szansę zostać przegłosowane przez większość w Sejmie.
Jednak o rozsądnej, trwałej i chcącej wziąć pełną odpowiedzialność za swoje rządy większości w parlamencie możemy jedynie pomarzyć.
W niemal każdym zachodnim kraju rozsądku i wiedzy politykom dodaje think-tank. W Stanach Zjednoczonych politycy regularnie korzystają z instytutu Heritage Foundation, Brookings, American Enterprise czy CATO. W Wielkiej Brytanii działa np. Chatham House. A w Niemczech np. instytut Maxa Plancka. To właśnie przed głosowaniem w Kongresie w październiku ub. roku Kongresmeni trzymali ostrzeżenia ekspertów Heritage przed dalszym załamaniem gospodarki wskutek wykupu dłużników z kredytami hipotecznymi. Podobnie było przedwczoraj przed głosowaniem rozdętego budżetu Obamy.
Ale think-tanki służą przede wszystkim przeciętnym obywatelom (jak np. ja), którzy chcą się dowiedzieć jakie mogą być skutki polityki obronnej np. rezygnacji z budowy tarczy. Także w jaki sposób zreformować opiekę zdrowotną, system świadczeń socjalnych etc. W takim instytucie pracują najlepsi eksperci oraz ich uczniowie. Jest to więc ośrodek ekspercko-edukacyjny.
Łatwo się domyśleć, że nie powstaje on z dnia na dzień. Instytut Heritage założył sponsor, który wpłacił pierwsze ćwierć miliona dolarów. Potem znaleźli się inni światli sponsorzy. Ale instytut może sponsorować każdy wpłacając dowolną kwotę.
Tak mogłoby być i u nas. Niestety wciąż trwa zapotrzebowanie na BMW - biernych, miernych, ale wiernych żołnierzy partii. To jest podstawowe kryterium doboru. Nie opłaca się więc znać języków, mieć obycia prawnego (choćby z pracy samorządowej, poczynając od rady osiedla) i być ekspertem w jakiejś dziedzinie. Najważniejsza jest opinia genseka - współcześnie prezesa. To on decyduje o awansie lub odsunięciu na bok posła.
Niestety mentalność tak zwanych przywódców partyjnych po dwudziestu latach od odzyskania przez Polskę niepodległości niewiele różni się od aparatczyków komunistycznych. Wciąż wydają cięzko zarobione przez nas pieniądze na baloniki, festyny, telewizję czy billboardy, by reklamować się niczym proszek do prania.
I mam złą wiadomość - to się nie zmieni. Chyba że wymusimy na nich zmianę reguł wyborczych. Wprowadzimy ordynację większościową z jednomandatowymi okręgami wyborczymi dzięki której kryterium BMW nie będzie mogło być dłużej wykorzystywane, a partyjni bossowie stracą władzę układania list wyborczych. Wtedy też możemy liczyć, że zaczną powstawać think-thanki - wcześniej niestety nie.
 Tomasz POMPOWSKI jest dziennikarzem tygodnika "POLSKA - The Times".
|
|