Prof. Jerzy Przystawa
2008-10-15

Akademio, Akademio, rusz wreszcie głową!

Półtora roku temu, w związku z poruszeniem lustracyjnym, napisałem tekst "Dokąd zmierzasz Akademio?", który pozwoliłem sobie zakończyć następującymi słowami:

Jeśli autorytet uczonych środowisk ma być uratowany, to uczeni, ich rady i senaty muszą wychylić się nieco ze swojej "wieży z kości słoniowej", porzucić postawę eskapizmu i ignorowania najbardziej żywotnych problemów państwa i narodu. Uniwersytety i akademie nie mogą nadal być jedynie bankiem - magazynem, z którego rządzący, według własnego uznania, dobierają sobie usłużnych potakiwaczy i "ekspertów" gotowych zawsze znaleźć uzasadnienie ich najbardziej nawet absurdalnych pomysłów. Uniwersytety nie po to istnieją, aby produkować ludzi z dyplomem. Społeczeństwo ma prawo spodziewać się po nas czegoś więcej.
Patrząc z perspektywy minionych miesięcy, zachowanie się dostojnych gremiów akademickich pokazuje, że mój apel padł na głuche uszy. Kiedy Trybunał Konstytucyjny zakwestionował konstytucyjność procedury lustracyjnej, wróciliśmy do status quo ante, licząc zapewne po cichu, że wszystko, tak czy owak, rozejdzie się po kościach, a życie akademickie będzie płynęło ustalonym nurtem, jakby nigdy nic.

I z tego miłego nastroju wytrąca nas teraz sprawa profesora Aleksandra Wolszczana, którego, przez ostatnie lata, udało się wykreować na postać nieomal dorównującą samemu Mikołajowi Kopernikowi. I oto nagle się okazuje, że to nie tylko nie drugi Kopernik, ale w ogóle nadęty balon, z którego teraz, z sykiem i wizgiem, uchodzi niezbyt pachnący gaz, atakujący zarówno nasze uszy, jak i powonienie.

Sprawa Wolszczana pokazuje, że kwestia lustracji jest w Polsce postawiona na głowie. Dla każdego przytomnego człowieka, jest jasne, że państwo polskie jest przeżarte obcą agenturą niczym zarobaczywiony maślak. Aby to wiedzieć, nie potrzebne są teczki i dywizje kontrwywiadowcze. Związek Sowiecki wycofał z Polski swoje wojska, ale nie słyszeliśmy o ujawnieniu choćby jednego, pozostawionego tutaj, sowieckiego agenta! A przecież nie może być wątpliwości, że w Polsce, tak jak wszędzie, a może nawet przede wszystkim w Polsce, istniała rozbudowana, niejawna i nielegalna, sowiecka agentura. Gdzie się ta agentura podziała? Gdzie się podziała niejawna i nielegalna agentura STASI? Czy po upadku Muru Berlińskiego rząd niemiecki wycofał z Polski agentów, których przez dekady hodowała tutaj STASI? Gdzie oni są? Czy ujawniono choćby jednego?

Pytania takie można mnożyć. Nie tylko przecież Sowieci i Niemcy budowali tutaj zarówno aktywną, jak i uśpioną agenturę. Państwo, aby mogło żyć niepodległym życiem, musi się z tej agentury oczyścić, bo ta agentura działa i służy obcym interesom, a więc szkodzi Polsce.

I to jest pytanie, odpowiedź na które może mnie interesować: czy profesor Aleksander Wolszczan służy dziś jakimś obcym interesom i działa na szkodę Polski, czy też przeciwnie, jest wartościowym obywatelem, który swoją pracą buduje siłę polskiego narodu i państwa? Naturalnie, fakt, że Wolszczan, trzydzieści lat temu, wysługiwał się bolszewickim strukturom czyni prawdopodobnym, że i dzisiaj musi on spłacać jakieś długi czy zobowiązania! To jest jednak zadanie dla kontrwywiadowczych służb państwa, które to służby powinny tę rzecz wyjaśnić. Moim zdaniem, fakt, że zachowały się teczki Wolszczana z jego współpracy z esbecją czyni tę hipotezę raczej nieprawdopodobną, ponieważ jestem przekonany, że te służby skrupulatnie usunęły, w pierwszej kolejności, teczki swoich najbardziej wartościowych agentów. Jeśli teczki Wolszczana się dochowały, to oznacza to dla mnie, że te służby uznały go za agenta bezwartościowego, albo wręcz teczki te zostały celowo podrzucone, dla innych, socjotechnicznych i politycznych celów.

Tak, jak całe państwo, tak i nauka polska potrzebuje lustracji. Jest to jednak lustracja zupełnie innego rodzaju, niż ta, jaką mogą nam zaoferować prokuratorzy IPN czy innych służb śledczych. Jest to lustracja, jaka mogłaby nas uwolnić od pseudonauki, od łżenauki, od nauczycieli, którzy swoje stopnie i tytuły naukowe zrobili na kłamstwie, na zatruwaniu umysłów naszej młodzieży tym pseudonaukowym chłamem, który z prawdą naukową nie miał nic wspólnego. W tej lustracji nie specjalnie pomogą nam archiwa IPN i zapisy teczkowe: ślady szkodliwej działalności tych pseudouczonych są JAWNE, są dostępne w bibliotekach publicznych, publicznych archiwach uniwersyteckich. Oczywiście, taka lustracja jest o niebo trudniejsza i może nawet w ogóle już nie wykonalna.

Podnosiłem to już wiele razy i nadal będę powtarzał: jak długo teczki pozostaną argumentem, którego w każdej chwili można będzie użyć, tak długo Polska będzie chodzić na rosyjskiej smyczy, na smyczy, której koniec znajduje się w archiwach Łubianki i Kremla! Są zresztą smycze, których końce znajdują się i gdzie indziej. Jeśli prawdą jest, co nam opowiadają wysocy funkcjonariusze IPN, że archiwa zostały w 80 procent przetrzebione, to wszystkie te Kremle mogą tymi teczkami posługiwać się do woli i do skończenia świata!

Racją stanu Polaków jest przecięcie tej smyczy, likwidacja tego sowieckiego pocięgla.

Sposób tej likwidacji jest i jest dostępny: to usunięcie konstytucyjnego, ustrojowego wrzodu rakowego, jakim jest głosowanie na listy partyjne w wyborach do Sejmu! Ja wiem, że przeciętnemu profesorowi wyższej uczelni, który nigdy nie miał głowy do tego, żeby o tej sprawie przez chwilę pomyśleć, wydaje się to niezrozumiałe, a może nawet śmieszne. Ale nie ma z czego się śmiać, chyba że z własnej, profesorskiej ignorancji!

Uczelnie, środowiska akademickie, jeśli nie chcą być co chwila wstrząsane kolejnymi Miodkami, Wolszczanami itd. itp., muszą ruszyć głową i zrozumieć, że trzeba usunąć ten rozsadnik raka społecznego - partyjną ordynację, która konserwuje stare układy, chroni agenturę i blokuje rozwój społeczeństwa, nauki i Polski całej. Na uczelniach musi się wreszcie rozpocząć uczciwa, solidna, rzetelna, otwarta dyskusja o pilnej naprawie Rzeczypospolitej!


Prof. Jerzy Przystawa
2008-10-10

Znaczenie ordynacji wyborczej dla aktywnej partycypacji obywatelskiej

Niska (na ogół poniżej 50 procent) frekwencja wyborcza w wyborach parlamentarnych w Polsce oraz mało aktywny udział obywateli w kampaniach wyborczych stanowią stały punkt utyskiwań po każdych kolejnych wyborach. Poszukuje się przyczyn takiego stanu rzeczy i wysuwa różne propozycje jego naprawy. Jako generalną przyczynę wskazuje się najczęściej młodość polskiej demokracji, trudne do usunięcia w tak krótkim czasie nawyki zachowań wyniesione z okresu komunizmu i rozczarowanie przebiegiem i skutkami transformacji ustrojowej. Często wysuwana jest propozycja wprowadzenia ustawowego obowiązku głosowania, przeprowadzania wyborów w dwóch dniach, zamiast jednego, a także proponowane są różne usprawnienia i udogodnienia samego aktu głosowania (np. głosowanie korespondencyjne czy elektroniczne) [1].

Warto przypomnieć, że w II RP frekwencja wyborcza była z reguły na poziomie ok. 70 proc. i nawet w 1935 roku, najniższa frekwencja, w warunkach zorganizowanego w roku przez partie polityczne bojkotu wyborów do Sejmu, wyniosła 46,6 proc. Zdziwienie wywołuje fakt, że w tym poszukiwaniu przyczyn tak niekorzystnej ewolucji demokracji w Polsce prawie całkowicie ignoruje się znaczenie najważniejszego elementu procesu wyborczego, jakim niewątpliwie jest ordynacja wyborcza. Krytyka, nieomal bez wyjątku, koncentruje się na postawach i zachowaniach wyborców, podczas gdy to podstawowe rozstrzygnięcie ustrojowe pozostaje poza zasięgiem obywateli, tak jakby ta kwestia miała w ogóle ich nie interesować i należała wyłącznie do prerogatyw i kompetencji elity władzy. Jest tak być może dlatego, że w literaturze przedmiotu rozpowszechnione są mity na temat wyższej frekwencji wyborczej w wyborach proporcjonalnych [1], a zatem, skoro Polska posiada właśnie taki system wyborczy, to problem wpływu ordynacji wyborczej jest niejako z góry już wyeliminowany? Jeśli w Polsce mamy ten wyższy i lepszy system wyborczy, który ma zapewniać wyższą frekwencję wyborczą, to jak możemy wytłumaczyć te zaledwie 40 proc. fatygujących się do urn w dniu glosowania?

Konieczność rewizji poglądów na znaczenie systemu wyborczego

Konsekwentnie, problem ordynacji wyborczej praktycznie nie pojawia się w najróżniejszych, telewizyjnych, radiowych i prasowych, debatach nad żywotnymi problemami, co wywołuje wrażenie, że kwestia ordynacji jest problem raczej akademickim i nie wartym powszechnego zainteresowania. Trzeba jednak zakwestionować takie stanowisko i poddać go zasadniczej rewizji, w szczególności w konfrontacji z nowym, nieznanym wcześniej, doświadczeniem krajów postkomunistycznych, w których zastosowane warianty systemu list partyjnych (tzw. ordynacje proporcjonalne), chyba nigdzie nie zdały egzaminu. Wypada odwołać się do opinii ludzi kompetentnych, którzy byli w tej sprawie zupełnie innego zdania.

I tak klasyk nowoczesnej socjologii, Jose Ortega y Gasset, utrzymuje, że:

Zdrowie demokracji, każdego typu i każdego stopnia, zależy od jednego drobnego szczegółu technicznego, a mianowicie: procedury wyborczej. Cała reszta to sprawy drugorzędne. Jeśli system wyborów działa skutecznie, jeśli dostosowuje się do wymogów rzeczywistości, to wszystko jest w porządku, natomiast jeśli tego nie robi, to demokracja zaczyna się walić, chociażby cała reszta działała bez zarzutu... Instytucje demokratyczne nie oparte na autentycznych wyborach są niczym [2].
Podobnego zdania byli biskupi polscy, kiedy w 1913 roku zabierali głos w sprawie projektu ordynacji wyborczej do Sejmu Galicyjskiego:

Jakkolwiek reforma wyborcza jest aktem politycznym, nie jest nim jednak wyłącznie. Nowy ustrój prawa wyborczego wydaje ze siebie prawodawców, którzy za pomocą władzy ustawodawczej wpływać mogą i wpływać będą na wszystkie dziedziny życia kościelnego, narodowego, kulturalnego, społecznego i moralnego, a szczególnie na przyszły kierunek wychowania publicznego (...) Tym samym reforma wyborcza w te wszystkie dziedziny wkracza i z nimi się łączy. Do nas więc, jako do stróżów praw wiary w tych dziedzinach należy pytać i badać, o ile do ich zdrowego rozwoju proponowany ustrój prawa wyborczego dopomaga albo też w uprawnionym rozwoju przeszkadza lub go nawet niszczy [3].
Warto zwrócić uwagę, że list ten podpisali bardzo wybitni przedstawiciele hierarchii Kościoła Katolickiego w Polsce: biskup krakowski książę Adam Sapieha, arcybiskup lwowski Józef Bilczewski (kanonizowany w 2005), biskup przemyski Józef Pelczar (kanonizowany w 2003), biskup tarnowski Leon Wałęga i arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego Józef Teodorowicz (zob. [4]).

Piszemy tutaj o stanowisku wybitnych hierarchów Kościoła, ale wypada przypomnieć, że problem ordynacji wyborczej, jej konsekwencji państwowych, społecznych i narodowych, stanowił przedmiot intensywnej dyskusji obywatelskiej i politycznej, kontynuowanej przez dziesięciolecia u zarania Niepodległości [5].

Jak z tego wynika, jeszcze sto lat temu, duchowi przywódcy Narodu, uważali za swój obowiązek pytać czy proponowany ustrój prawa wyborczego dopomaga w jego rozwoju, czy też przeciwnie? i nie wahali się przed zabraniem głosu w tej sprawie. Sytuacja ta rażąco kontrastuje z tą, z jaką mamy do czynienia zarówno w latach poprzedzających przemiany 1989 roku, jak i w ciągu minionych dwóch dekad. Dzisiejsi następcy Biskupów Polskich ograniczali się jedynie do wzywania obywateli do masowego uczestnictwa w głosowaniu, nie stawiając nigdzie pytania o społeczne konsekwencje konkretnego ustroju prawa wyborczego. Problem ordynacji wyborczej praktycznie nie pojawia się ani w otwartych debatach politycznych, ani w kręgach akademickich. Tymczasem same apele, nawet z najbardziej autorytatywnych ust i listów pasterskich, nie potrafiły zachęcić Polaków do większego udziały w wyborach i większość obywateli systematycznie pozostaje w dniu wyborów w domach, nie zamierzając fatygować się spacerem do lokalu wyborczego.

Jeśli Hierarchowie Kościoła tłumaczą swoje stanowisko zasadą nie mieszania się do polityki, to tym większy obowiązek spoczywa na środowiskach akademickich i kręgach intelektualnych, aby w sposób wolny od zacietrzewienia doraźnych walk partyjnych, przeanalizować możliwości i skutki konkretnych rozwiązań ustrojowych. Dzisiaj bowiem, w porównaniu z sytuacją naszych poprzedników z okresu zarania niepodległości, dysponujemy już ogromnym doświadczeniem, zarówno w skali światowej, jak i doświadczeniem dwu dwudziestoleci samodzielnego bytu państwowego, pozwalającym nam zweryfikować wiele stanowisk i wysuwanych wówczas propozycji ustrojowych.

Oczywista wadliwość polskich ordynacji wyborczych

Ten fakt, że ordynacje wyborcze zastosowane do tej pory w Polsce nie spełniają oczekiwać ich twórców, nie ulega wątpliwości i dowodem na to jest częstość zmian prawa wyborczego, jakich doświadczyliśmy od 1989 roku:

Rok 1989: wybory tzw. kontraktowe, a ordynację zmieniono w trakcie wyborów!
Rok 1991: metoda Hare-Niemeyera dla list okręgowych i metoda Sainte-Lague dla list krajowych
Rok 1993: wprowadzenie progów wyborczych i metoda d'Hondta zarówno dla list okręgowych jak i ogólnokrajowych
Rok 2001: zmodyfikowana metoda Sainte-Lague i likwidacja list krajowych
Rok 2005: powrót do metody d'Hondta

Poza zmianami metody podziału mandatów, zmieniano również liczbę okręgów wyborczych i podział mandatów na okręgi wyborcze. Te zmiany są szczególnie wymowne wobec zarzutu, jaki najczęściej podnosi się (w podręcznikach akademickich!) przeciwko wyborom w jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW), a mianowicie zarzutu gerrymanderingu: twierdzi się, że w JOW partie polityczne mogą manipulować granicami okręgów wyborczych, odpowiednio do swoich preferencji. W Polsce tymczasem arbitralnie przesuwa się granice okręgów wyborczych, likwiduje jedne i powołuje inne, zmienia liczbę przydzielonych im mandatów, ale zarzutu gerrymanderingu nikt nie podnosi!

Zmieniano też inne szczegóły ordynacji wyborczej: wymagania dotyczące rejestracji komitetów wyborczych i list kandydatów, zasady finansowania i prowadzenia kampanii wyborczej itp.

Wspólną cechą tych zmian w ordynacji wyborczej jest to, że wszystkie one dokonywane są poza świadomością i wiadomością wyborców, za zamkniętymi drzwiami sejmowych komisji, jako wynik wewnętrznych walk partyjnych o dostosowanie procedury wyborczej do przedwyborczych sondaży popularności. Jeszcze raz warto to porównać z debatą, która toczyła się w pierwszym ćwierćwieczu XX wieku, w której dominującymi wyznacznikami dyskusji nad ustrojem państwa polskiego były względy państwowe, narodowe i społeczne, a nie kwestie doraźnej korzyści politycznej dla takiego, czy innego, stronnictwa [5].

Nie tylko szeregowi wyborcy nie nadążają za tymi poprawkami: znany jest przypadek komitetu wyborczego Ligi Polskich Rodzin w Katowicach, który nie zauważył, iż wprowadzono konieczność zarejestrowania listy okręgowej z liczbą kandydatów równą co najmniej liczbie mandatów poselskich przypadający na ten okręg. Liczba ta wynosiła 13, a zgłoszono jedynie 10. W rezultacie lista nie została zarejestrowana w tym okręgu i cały wysiłek poszedł na marne.

Do zamieszania i niejasności wokół ordynacji wyborczej w poważnym stopniu przyczyniają się wybory posłów do Parlamentu Europejskiego. Kuriozalna ordynacja wyborcza także nazywana jest proporcjonalną, a liczba mandatów przypadająca na dany okręg uzależniona jest od... frekwencji wyborczej! I tak w wyborach z 2004 roku, na okręg nr 2, kujawsko-pomorski, przypadł do podziału tylko jeden mandat. Najwięcej głosów poparcia uzyskała kandydatka LPR, Anna Sobecka (36 609), ale mandat otrzymał kandydat Platformy Obywatelskiej, Antoni Zwiefka, którego poparło o ponad 10 tysięcy (26 144) wyborców mniej! Trudno się dziwić, że przy takich wyborach 80 procent wyborców nie pofatygowało się w ogóle do lokali wyborczych.

Wyborców zniechęcają do uczestnictwa w wyborach niezrozumiałe, niejasne reguły przydzielania mandatów, nie wiedzą na czym polegają te wszystkie donty, santlagi czy harenimejery, uważają, że zostali oszukani, kiedy mandaty uzyskują nieznani im kandydaci, którzy, na dodatek, otrzymują często wielokrotnie mniej głosów poparcia niż ci, którym mandatu nie przydzielono. Sytuacją tę, w sposób wymowny, podsumował obecny premier, a ówczesny wicemarszałek Sejmu, Donald Tusk, w wystąpieniu na Sesji w dniu 9 stycznia 2004 [6]:

Jeśli Polacy dzisiaj tak nisko cenią własne przedstawicielstwo, także naszą Izbę, to nie tylko ze względu na jakość pracy, ale także z tego pierwotnego powodu, jakim jest poczucie niepełnego uczestnictwa, często fałszywego, zafałszowanego uczestnictwa obywateli w akcie wyborczym. Polacy od lat mają przekonanie - i to przekonanie narasta - że dzień, w którym wybierają swoich parlamentarzystów, jest tak naprawdę dniem wielkiego oszustwa polskiego wyborcy przez aparaty partyjne.
Można powiedzieć, że przydzielenie mandatu p. Zwiefce zamiast p. Sobeckiej było tylko wynikiem ustalonych reguł, których mankamentem było to, że wyborcy ich nie rozumieli. Są jednak sytuacje bardziej kłopotliwe, w których wyborcy całkiem zasadnie mogą uważać, że gra była od początku nieuczciwa i że padli ofiarą oszustwa. Rozważmy przypadek wyborów do Sejmu IV Kadencji, w 2001 roku, w okręgu gdańskim.

W wyborach tych na listę Platformy Obywatelskiej padło 93 408 głosów, wobec czego, przy rozdziale metodą Sainte-Lague, dało to 3 mandaty kandydatom tej partii. Mandaty przypadły w udziale:

Maciejowi Płażyńskiemu - 66 290 głosów poparcia
Januszowi Lewandowskiemu - 4 907 głosów
Grażynie Paturalskiej - 4 004 głosy

W kilka miesięcy po wyborach Maciej Płażyński i Grażyna Paturalska wystąpili z Platformy Obywatelskiej i stali się posłami niezależnymi. (Wkrótce zresztą okazało się, że podobnie postąpiło i 37 innych posłów, z różnych partii, a więc liczba posłów tzw. niezależnych znacznie przekroczyła liczebność Klubu Parlamentarnego SLD, który liczył, pod koniec kadencji, tylko 32 posłów).

Również poseł Janusz Lewandowski opuścił Klub Parlamentarny PO, ponieważ został wybrany posłem do Parlamentu Europejskiego. W efekcie, ani jeden kandydat, wyłoniony w wyborach jako reprezentant Platformy Obywatelskiej, nie reprezentował jej w Sejmie. IV Kadencji.

Pouczająca jest również historia mandatu Janusza Lewandowskiego. Ordynacja wyborcza przewiduje, że w wypadku wygaśnięcia, czy rezygnacji z mandatu, na opuszczone miejsce wchodzi następny kandydat, który uzyskał największą ilość głosów poparcia. Okazało się, że z jakichś powodów przyjęcia mandatu po Januszu Lewandowskim odmówili kolejno: A. Hall (3 944 głosy); L. Czarnobaj (2 550) i Z. Odya (2 408). Mandat zgodził się przyjąć Sławomir Nowak, który w wyborach uzyskał zaledwie 2 130 głosów poparcia. Dzisiaj poseł Nowak jest prawą ręką premiera i szefem jego Kancelarii.

Ta sytuacja jest stałym elementem krajobrazu politycznego w Polsce. Od pierwszych wolnych wyborów, po dzień dzisiejszy, po każdych wyborach posłowie zmieniają barwy partyjne, odstępują od szumnie składanych deklaracji i obietnic wyborczych, od programów partyjnych, albo zakładają nowe partie, albo przechodzą do innych, albo wybierają pozycję "niezależnego". W Sejmie I Kadencji, który trwał tylko przez niecałe dwa lata, liczba zmian przynależności partyjnej posłów wyniosła prawie 300! (zob. [7]). W Sejmie VI Kadencji, po upływie niecałego roku, z czterech partii, które otrzymały przepustkę do Sejmu, wypączkowały trzy nowe partie plus 9 posłów niezależnych.

Wadliwy system wyborczy zasadniczą przyczyną absencji przy urnach

W tych warunkach trudno się dziwić, że partycypacja obywateli w kampaniach wyborczych jest niska, a sama kampania niemrawa i zniechęcająca. Wybory tzw. proporcjonalne, a więc na listy partyjne, odbywają się de facto w dwóch turach: pierwsza, ta ważniejsza, to tura układania list wyborczych; druga, do której konieczne jest uczestnictwo wyborców, to tura głosowania. Pierwsza odbywa się w zasadzie na zamkniętych konwentyklach sztabów partyjnych i, niewątpliwie, w tych niedostępnych dla zwykłych wyborców kręgach, trwa gorąca walka o miejsca na listach wyborczych. Do obywateli docierają jedynie niedyskrecje i plotki na temat tych konkursów. Po ustaleniu składu list partyjnych, zasadnicza walka o głosy wyborców toczy się przede wszystkim w telewizji i innych ogólnopolskich mediach. W okręgach wyborczych zasadniczym elementem są gigantyczne bilbordy, na których z reguły nie są prezentowani kandydaci, na których wyborcy z tych okręgów mają oddawać swoje głosy, lecz główni liderzy partyjni, którzy mają spełniać rolę lokomotyw wyborczych. Aktualni kandydaci w tych okręgach pozostają nieznani, a na organizowane przez lokalne sztaby zebrania, przychodzi znikoma liczba zainteresowanych.

Charakterystyczną cechą kampanii wyborczych w Polsce, gdzie wyborcy mogą dokonywać wyboru w ramach list partyjnych, jest konkurencja wewnętrzna kandydatów z tej samej listy partyjnej. Ponieważ, zgodnie z ordynacją, mandaty są przyznawane w kolejności liczby uzyskanych głosów poparcia, więc kandydaci z tej samej listy starają się dyskredytować i deprecjonować swoich partyjnych kolegów. Skutki tej wewnętrznej walki są przeważnie opłakane: zniechęcają one wyborców do głosowania na te listy i być może jest to główna przyczyna, dla której żadnej partii nie udało się do tej pory uzyskać poparcia bezwzględnej większości głosujących wyborców. Pojawiają się więc propozycje likwidacji tej wewnątrz partyjnej walki i wprowadzenia list zamkniętych, gdzie wyborcy nie będą mieli żadnego wpływu na kolejność uzyskiwanych mandatów. Takie pomysły są zresztą wykorzystywane w innych krajach. Jest wątpliwe, żeby takie rozwiązania mogły wpłynąć dodatnio na aktywizację i większe uczestnictwo obywateli w kampanii wyborczej.

Trudno wątpić, że udział niskiej aktywności obywateli w procesie wyborczym i ich uczestnictwa w kampaniach mają także inne, choć może mniej rzucające się w oczy, wady stosowanych w Polsce ordynacji wyborczych: ograniczenie biernego prawa wyborczego, złamanie zasady równości wyborów do Sejmu, a także mit zasady proporcjonalności, nigdy praktycznie nie realizowalnej [8, 9]. Wszystkie te wady przedstawione zostały we Wniosku do Rzecznika Praw Obywatelskich przez Krajową Konferencję Wójtów, Burmistrzów i Prezydentów Miast, jaka odbyła się w Łochowie, we wrześniu 2007 [10]. Konstytucyjne wady obowiązującego systemu wyborczego, od czasu do czasu, artykułują również posłowie, o czym świadczy Wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, wystosowany w 2001 roku przez znaczącą grupę posłów [11]. Niezwykle zresztą istotną wadą systemu wyborczego jest praktyczna trudność wyłonienia sprawnego rządu i powstawanie egzotycznych koalicji rządowych, idących na ogół wbrew oczekiwaniom i woli wyborców [4, 12].

Propozycje zasadniczej reformy prawa wyborczego

Od wielu lat podnoszą się głosy o fundamentalną reformę systemu wyborczego, odejścia od głosowania na listy partyjne i wprowadzenia zasady jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu [13, 14, 15]. Szczególnie aktywnie na tym polu działa Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, który wysuwa propozycję wprowadzenia brytyjskiego systemu First-Past-The-Post w 460 jednomandatowych okręgach wyborczych (historię i rozwój Ruchu przedstawiają, m.in. prace [16, 17]; Biuletyn [18] podaje listę 76 konferencji ogólnopolskich zorganizowanych przez Ruch do lutego 2007). W marcu 2003 z Apelem do Prezydenta o wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych wystąpiło kilkudziesięciu intelektualistów wraz z rektorami głównych polskich szkół wyższych [19]. Apel ten natychmiast poparły setki akademików, samorządowców, ludzi różnych profesji i opcji politycznych. W 2005 Platforma Obywatelska zorganizowała akcję zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum ogólnonarodowe, w którym jednym z pytań miało być pytanie o jednomandatowe okręgi wyborcze. Zebrano ponad 750 tysięcy podpisów. Podpisy te nie zobligowały Sejmu nawet do przeprowadzenia debaty nad przedłożonym wnioskiem. Badania opinii publicznej, przeprowadzane przez różne ośrodki badawcze, dokumentują, że od lat zdecydowana większość Polaków nie chce głosować na listy partyjne, że chcą wybierać ludzi, a nie partie polityczne. Badanie przeprowadzone w tym roku przez OBOP wykazało, że 64 proc. ankietowanych jest za JOW, tylko 13 proc. jest przeciw, a 23 proc. nie ma w tej sprawie zdania.

Znamienne wyniki wyborów bezpośrednich wójtów, burmistrzów i prezydentów miast

O postawach Polaków w tej sprawie jeszcze bardziej wymownie świadczą wyniki wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Od 2002 roku są to wybory bezpośrednie, a więc w okręgach jednomandatowych. Naturalnie, nie są to wybory w takiej procedurze, jaką proponuje Ruch na rzecz JOW. Przede wszystkim są to wybory w dwóch turach, a także występują w nich znaczące ograniczenia biernego prawa wyborczego. Również istotnym elementem jest to, że okręgi wyborcze są bardzo różne: od gminy Krynicy Morskiej, która liczy sobie ok. 1,5 tysiąca mieszkańców po dwumilionową gminę Miasta Stołecznego Warszawy - jest to różnica trzech rzędów wielkości!

Poniższa tabela podaje zbiorcze wyniki wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów pod kątem ich przynależności partyjnej, deklarowanej w kampaniach wyborczych 2002 i 2006 roku:

  2002 2006 zmiana
Bezpartyjni  1882  76,04%  2014  81,74%  +132 +5,70%
SLD  227  9,17%  46  1,87%  -181 -7,30%
PSL  333  13,45%  253  10,27%  -80 -3,18%
Samoobrona  19  0,77%  25  1,01%  +6  +0,24%
PO  4  0,16%  46  1,87%  +42  +1,71%
PiS  2  0,08%  77  3,13%  +75  +3,05%
LPR  8  0,32%
 3
 0,12%
 -5
-0,20%
Razem  2475  100,00%
 2464
 100,00%
   

Jak z tej tabeli wynika, w obu tych kampaniach wyborczych, na terenie samorządowym, dokonana została dosłownie rzeź kandydatów partii politycznych i, jak widzimy z porównania wyników 2006 roku z wynikami 2002 roku, ta niechęć do partii politycznych tylko się pogłębia. W wyborach parlamentarnych obywatele nie mają szansy głosowania na kandydatów niezwiązanych z partiami politycznymi i niewątpliwie jest to czynnik zniechęcający do bardziej aktywnego uczestnictwa w kampanii wyborczej.

Na ocenę wpływu ordynacji wyborczej na uczestnictwo w wyborach znamienne światło rzucają wyniki frekwencji wyborczej w gminach o różnej wielkości. W wyborach 2002 roku przedstawiało się to następująco: w miastach prezydenckich frekwencja wyniosła 29,2 proc.; w miastach burmistrzowskich - 37,96 proc., w gminach wiejskich - 48,99 proc. A więc w gminach wiejskich frekwencja była prawie dwukrotnie wyższa niż w dużych miastach! Gdyby - jak tego chcą niektórzy komentatorzy - frekwencja w wyborach miała świadczyć o dojrzałości obywatelskiej, to musielibyśmy wyciągnąć wniosek, że największą dojrzałość wykazują mieszkańcy wsi. Naturalnie, wyniki te świadczą o czym innym: ludzie chętniej głosują na ludzi, których osobiście znają i wiedzą coś na ich temat. Taka wiedza jest łatwo dostępna w małej gminie - w dużym mieście kandydatów zna się tylko ze środków masowego przekazu. Jest to więc argument za tym, żeby okręgi wyborcze były stosunkowo małe, czyli takie, w których odległość posła od wyborcy będzie niezbyt duża. Chodzi więc o właściwą normę przedstawicielską. W przeciwieństwie do polityków Platformy Obywatelskiej, którzy chcą zmniejszenia Izby Poselskiej do 230, Ruch Obywatelski na rzecz JOW proponuje zachowanie liczby 460, gdyż daje to lepszą, bardziej korzystną z punktu widzenia obywateli, normę przedstawicielską.

Wybory w jednomandatowych okręgach wyborczych aktywizują wyborców

Łatwo zrozumieć dlaczego wybory w jednomandatowych okręgach wyborczych aktywizują wyborców bardziej niż wybory kandydatów z list partyjnych. Doświadczenie wyborów i w Polsce (wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast) i na świecie, pokazuje, że średnio należy się spodziewać 5 kandydatów na jeden okręg. Przy liczbie 460 okręgów wyborczych daje to 2300 kandydatów. Oznacza to istnienie 2300 aktywnych komitetów wyborczych, ponieważ wokół każdego kandydata musi powstać jego komitet wyborczy. Jeśli przyjąć, że każdy komitet to co najmniej 10 aktywnych uczestników kampanii, mamy 230 tysięcy mocno zaangażowanych w kampanię wyborczą w skali kraju. Jest to zupełnie inna sytuacja, niż w przypadku obecnych wyborów w Polsce. Jeśli założyć, że startuje 10 partii politycznych, to zakładają one 10 centralnych komitetów wyborczych, które prowadzą kampanię przede wszystkim w centralnych mediach. Naturalnie, każdy z tych centralnych komitetów będzie miał 41 oddziałów okręgowych, które będą zajęte głównie rozwieszaniem centralnych bilbordów, drukowaniem plakatów i ulotek. Do tych prac wynajmuje się wykonawców za pieniądze. Nie ma tego, co jest istotą kampanii w małych jednomandatowych okręgach wyborczych: chodzenie od drzwi do drzwi, bezpośrednie spotkania kandydatów z ich wyborcami. Zachowania tego rodzaju, przy wyborach na listy partyjne, w okręgach dziesięciokrotnie większych, a więc półmilionowych, tracą sens i są zwykłym marnowaniem energii. Kandydaci pozostają nieznani, na bilbordach znajdują się tylko te same twarze, które wyborcy znają z telewizji, wyborców daje się namówić na spotkania tylko, gdy do okręgu zawita telewizyjna postać polityczna.

Circulus vitiosus bierności obywatelskiej

II Rzeczpospolitą, przy wszystkich jej wadach i słabościach, cechował entuzjazm i poczucie obywatelskości wysokiego procentu jej obywateli. Cechowała ich duma z odzyskanej niepodległości i duma z odniesionego zwycięstwa w wojnie z Sowietami. Uczestniczyli więc w wyborach, pomimo wad ordynacji wyborczych. Nawet bojkot wyborów, do którego w 1935 wezwały wszystkie partie opozycyjne (centrolewica, chadecja, stronnictwo narodowe, komuniści) obniżył frekwencję wyborczą tylko do 46,6 proc., a więc była ona wyższa niż w wyborach w III RP, gdzie do bojkotu nie tylko nikt nie wzywa, a Hierarchia Kościelna wręcz mówi o grzechu zaniechania. Po początkowym okresie względnego entuzjazmu i zaangażowania obywatelskiego, narasta bierność, zniechęcenie i rozczarowanie demokracją. Niemrawość kolejnych kampanii wyborczych i niska frekwencja są tylko jednymi z przejawów tego procesu.

Ten proces będzie się pogłębiał, jeśli nie zreformuje się szybko systemu wyborczego zgodnie z oczekiwaniami obywateli. Trzeba zrewidować mityczne poglądy na temat sprawiedliwości wyborów proporcjonalnych czy o wyższej frekwencji w wyborach proporcjonalnych. Coraz więcej słyszymy głosów: nie pójdę już więcej na wybory, chyba że wprowadzą okręgi jednomandatowe. Klasa polityczna wydaje się, jak na razie, ignorować te głosy, podobnie jak zignorowano zebrane podpisy obywatelskie o referendum "4 razy TAK". Jednak, jak uczy historia, taki proces erodowania postaw obywatelskich i zaangażowania w życie publiczne nie może posunąć się za daleko - państwo nie może długo istnieć bez aktywnego uczestnictwa i współdziałania jego obywateli.


JERZY PRZYSTAWA, profesor fizyki teoretycznej, kierownik Zakładu Teorii Fazy Skondensowanej w Instytucie Fizyki Teoretycznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Inicjator Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okregów Wyborczych. W kadencji 1990-1998 był radnym rady miejskiej Wrocławia, startował w wyborach do Senatu przeprowadzonych w dniu 21 września 1997 r. Autor książek: Via Bank i FOZZ. O rabunku finansów Polski (z M. Dakowskim); Otwarta księga. O Jednomandatowe Okregi Wyborcze (z R. Lazarowiczem); Nauka jak Niepodległość. O sytuacji polskiego nauczyciela; Trans Atlantic. Felietony nowojorskie.

Literatura:

[1] P. Grzelak i inni, Raport o przebiegu kampanii i rekomendacje na przyszłość, Forum Obywatelskiego Rozwoju, Foundation OpenSociety Institute et al., 2008 – materiały konferencyjne
[2] J. Ortega y Gasset, Bunt mas, wyd. MUZA, Warszawa, 2006, s. 175
[3] List Biskupów Polskich, "Czas" z 17.04.1913
[4] J. Przystawa, Jednomandatowe okręgi wyborcze, wyd. WEKTORY, Sadków, 2003
[5] Z. Ilski, Obóz narodowodemokratyczny wobec zasad i formuły wyborczej w okresie poprzedzającym odbudowę niepodległości Polski, "Śląski Kwartalnik Historyczny Sobótka", rocznik LXIII (2008), nr 2
[6] D. Tusk, Sejmowe sprawozdanie stenograficzne, http://orka2.sejm.gov.pl
[7] Z. Bosacki, Pierwszy lepszy Sejm, Kantor Wydawniczy SAWW, Poznań, 1993
[8] Cz. Oleksy i J. Przystawa, Znaczenie ordynacji wyborczej dla funkcjonowania państwa i budowy społeczeństwa obywatelskiego, "Ius et Lex" nr 3 (2005) (zob. także http://www.jow.org.pl)
[9] J. Przystawa, Mityczna reprezentatywność ordynacji proporcjonalnej, w D. Dudek i inni (red.), Jakiej ordynacji potrzebuje Rzeczpospolita, wyd. KUL, Lublin 2008
[10] Wniosek do Rzecznika Praw Obywatelskich, "Biuletyn Informacyjny Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych" nr 28, luty 2008 (zob. http://jow.pl).
[11] Wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, "Biuletyn Informacyjny Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych" nr 8, czerwiec 2001 (zob. http://jow.pl (PDF))
[12] M. Pinto-Duschinsky, How to send the rascals packing, "Times Literary Supplement", 25.09.1998 (tłum. polskie w A. Wołek (red.), "Nowa ordynacja wyborcza", Grupa Windsor, Warszawa, 1999)
[13] A. Z. Kamiński, Dwa systemy – dwie ordynacje, "Rzeczpospolita" nr 89/3433 z 16 kwietnia 1993
[14] R. Lazarowicz i J. Przystawa (red.), Otwarta księga. O jednomandatowe okręgi wyborcze, SPES, Wrocław, 1999
[15] J. Przystawa, Dobra ordynacja warunkiem dobrego państwa, w W. Kieżun i J. Kubin (red.), Dobre państwo, Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania im. L. Koźmińskiego, Warszawa, 2004
[16] Z. Ilski, Początki działalności Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, w "Zeszyty Naukowe Wyższej Szkoły Zarządzania i Finansów we Wrocławiu" nr 11, s. 79-106, 2002
[17] J. Sanocki, WoJOWnicy, Nyskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, Nysa, 2005
[18] Konferencje Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW, "Biuletyn Informacyjny Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych" nr 26 z kwietnia 2007
[19] Apel do Prezydenta RP, "Rzeczpospolita" nr 63 (6443) z 15 marca 2003


® Koszalin 2008 | www.komk.ovh.org | Komitet Obywatelski Miasta Koszalina