2009-02-25 Drenaż kapitału z Polski to nic nowego Wywożenie kapitału z naszego kraju trwa od dawna, właściwie od początku transformacji ustrojowej po 1989 roku. W ostatnich jednak latach odbywa się to szczególnie intensywnie i za pomocą nowych metod. Zwłaszcza, że stworzone w Polsce warunki ekspansji dla międzynarodowych grup kapitałowych sprzyjają transferowi gotówki na zachód, tak potrzebnej w centralach tych instytucji, w dobie ogólnoświatowego kryzysu. Saldo bilansu płatniczego wskazuje jednoznacznie, że z Polski transferowany jest kapitał. W znacznej mierze odpowiadają za to oddziały zagranicznych banków, które transferują zebrane w Polsce oszczędności do swoich centrali za granicę. Oczywiście wymieniając wcześniej złotego na inne waluty. Słabnięcie polskiego złotego jesienią 2008, wywołane tym drenażem, pogłębione zostało jeszcze przez skuteczne spekulacje zagranicznego kapitału. Dzięki tzw. opcjom walutowym CALL spekulanci nabyli prawo zakupu na polskim rynku waluty po cenie z lata 2008 roku, kiedy to - przypomnijmy - za jedno euro płaciło się około trzy i pół złotego. W konsekwencji Polska została wystawiona na atak spekulacyjny wskutek nieostrożnej polityki finansowej, a także zwrócenia na ten fakt uwagi przez międzynarodowe kręgi finansowe. Przypomnijmy tylko, że już we wrześniu ubiegłego roku JP Morgan ogłosił wiadomość, iż złoty jest najsłabszą walutą i mniej bezpieczną niż węgierski forint. W tej wiadomości padło też charakterystyczne zdanie, że w przypadku kryzysu Polska pozostałaby prawie bez rezerw. To nie wyglądało na prognozę, lecz na zapowiedź. Tymczasem odpływ kapitału jest czynnikiem, który niewątpliwie sprzyja spekulacjom finansowym obliczonym na osłabienie złotego. Jak wynika z ustaleń Instytutu Edukacji Konsumentów na Rynku Kapitałowym, jest bardzo prawdopodobne, że sytuacja ta ma charakter zaplanowanych i zorganizowanych działań, zbliżonym pod względem sposobu działania do sławnego ataku spekulacyjnego George Sorosa na funta szterlinga w 1992 roku. Drenaż w postaci transferu zysków Profesor Kazimierz Z. Poznański trafnie przytoczył rzecz wydawałoby się oczywistą, że najkorzystniejszym sposobem dopuszczenia obcego kapitału do danego kraju - jest zgoda na tworzenie całkiem nowych inwestycji, a nie jego inwestycje w zakup starego kapitału (patrz: K. Z. Poznański, "Wielki przekręt. Klęska polskich reform", Warszawa 2000, s. 25). Wcześniej James Goldsmith radził, żeby uzależniać dostęp zagranicznych korporacji do rynków krajowych od zbudowania przez nie fabryk, a więc od wniesienia swojego wkładu w gospodarkę kraju gospodarza (patrz: J. Goldsmith, "Pułapka", Warszawa 1995, s. 36). I rzeczywiście, potencjalna aktywność założycielska napływającego do nas kapitału zagranicznego była w stanie wykreować nowe aktywa finansowe i produkcyjne, a więc tym samym - nowe miejsca pracy w Polsce. Niestety, ani większość rządzących po 1990 roku, ani ich zachodni doradcy, nie rozważali w odniesieniu do zagranicznego kapitału innej strategii w Polsce, poza strategią masowego wykupu przez cudzoziemców rentownych spółek polskiego Skarbu Państwa. W konsekwencji nowi właściciele zagraniczni, poza nielicznymi wyjątkami, nie tworzyli w Polsce po 1990 roku nowych aktywów i nowych miejsc pracy. Najczęściej celem dokonanego wykupu było zniszczenie polskiego państwowo-kapitalistycznego konkurenta rynkowego. O tym mówią chociażby manipulacje dokonane na majątku Fabryki "Wagon" w Ostrowie Wielkopolskim, albo zdemontowanie przez Siemensa we Wrocławiu państwowych Zakładów Elektronicznych "Elwro". W ten sposób, umożliwiono także komunalnej spółce STOEN (Niemcy) zakupienie wielkiego państwowego przedsiębiorstwa zajmującego się dystrybucją energii elektrycznej w Warszawie. W rezultacie, z przejętych w ten sposób firm, dokonuje się rokrocznie legalny i oficjalny transfer zysków poprzez dywidendy. Dotyczy to zwłaszcza sektora bankowego, który w blisko 80 proc. znajduje się pod kontrolą kapitału zagranicznego. Tylko w latach 2004-2005 w postaci transferów bankowych, wydrenowano z Polski kapitał o wartości około 22 miliardów dolarów. Przy czym, nie zawsze ta sytuacja jest jednoznaczna prawnie, jak choćby w przypadku nowego właściciela Banku Handlowego - czyli Citi Banku, który bez żadnego związku z umową prywatyzacyjną, przekazał do swojej nowojorskiej centrali dywidendę, która została wypracowana na rynku - także w czasie, gdy właścicielem Banku Handlowego był polski Skarb Państwa. Niestety, tego typu proceder możliwy jest, przy całkowitej akceptacji polskich instytucji nadzoru finansowego. Drenaż transakcyjny Kolejny kanał wywozu kapitału z Polski związany jest z tzw. cenami transakcyjnymi. Polega on na tym, że polskie firmy-córki w stosunku do swoich zagranicznych firm-matek prowadzą taką politykę rozliczania kosztów, że zawyża się ceny sprowadzanych surowców i półproduktów, które są tutaj poddawane procesowi uszlachetniania. Przy czym w Polsce produkuje się praktycznie po kosztach własnych, do tego dochodzi tańsza robocizna. Natomiast gotowy produkt, wyjeżdża z Polski z wygenerowanym zyskiem, tylko że jego wielkość ujawnia się dopiero poza granicami. Pomimo tego, że istnieje nawet specjalna dyrektywa UE w sprawie przeciwdziałania takim praktykom, z której wynikają odpowiednie procedury i zalecenia. To jednak ani Ministerstwo Finansów, ani urzędy skarbowe, praktycznie nie prowadzą żadnych działań przeciwdziałających tej ścieżce wywozu kapitału. Drenaż spekulacyjny Trzecim sposobem transferu kapitału z Polski jest spekulacja finansowa i giełdowa na ogromna skalę. Jedną z metod takiej spekulacji jest oczywiście gra na giełdzie. Tutaj obowiązuje prosta reguła: ten, kto ma informacje i odpowiednio duże środki, może wygenerować zachowania mniejszych graczy giełdowych. Oczywiście cała operacja polega na tym, aby wycofać swoje aktywa w odpowiednim momencie i pozostawić całą rzeszę tych mniejszych graczy z jak największą stratą na rzecz zysku własnego. Obecny kryzys światowy - wzmocnił jeszcze motywację do wywozu kapitału - by uzupełnić braki w macierzystych centralach firm, pozbawiając ten proceder jakichkolwiek zasad. Aby być skutecznym zastosowano na masową skalę tzw. opcję walutową. Ostatnio bardzo nagłośnioną w mediach - spekulację finansową. Strategię opcji zastosowało kilkanaście banków i najczęściej chodziło w niej o oszukanie własnych klientów. Media opublikowały m.in. opracowanie na ten temat dr Mariusza Andrzejewskiego oraz analizę dr Pawła Karkowskiego, którzy zgodnie wykazują, że banki większość transakcji opcyjnych zawarły w momencie, gdy złoty był u szczytu aprecjacji i dla bankowców musiało być jasne, że lada chwila trend się odwróci i nastąpi deprecjacja. Co więcej, oferowano przedsiębiorstwom w pakietach opcje asymetryczne, jednostronnie korzystne dla banków, a czasem uzależniano nawet od nich przyznanie kredytu obrotowego. Następnie, niektórzy z zagranicznych inwestorów dla rozkręcenia tej spekulacji ogłaszali złe prognozy dla rynku na najbliższy rok. Wreszcie realizując swoje opcje i kupując na polskim rynku walutę, uzyskali zysk będący różnicą pomiędzy wartością złotówki z lata i późnej jesieni ubiegłego roku, a przy okazji jeszcze bardziej obniżyli jej kurs. W rezultacie dochodzi dzisiaj do upadku kolejnych polskich firm i pogłębiania się kłopotów setek innych, a co za tym idzie mnożenia dziesiątek tysięcy - kolejnych bezrobotnych. Skala zjawiska Nie można określić precyzyjnie skali transferu kapitału z Polski, gdyż nikt tak naprawdę tego nie monitoruje. Jednak szacunkowo ocenia się wielkość tego zjawiska przynajmniej na 40 mld zł. Do tego dochodzi ujemne saldo w handlu zagranicznym, a więc dewizy, które musimy zapłacić, by zbilansować import z eksportem - co również jest szacowane na ok. 40 mld zł. W sumie zatem wielkość drenażu kapitału z Polski w 2008 roku wyceniana jest na ok. 80 mld zł.
2009-01-11 Kolejna wojna gazowa. Czas na reakcję! To już nie konflikt, to prawdziwa gazowa wojna. I wcale ta sytuacja nie powinna dziwić, skoro w rosyjskiej strategii energetycznej oficjalnie zapisano, że strategicznymi celami rozwoju przemysłu gazowego jest m.in.: zabezpieczenie jej politycznych interesów. A taki właśnie wymiar ma ta wojna - polityczny, a nie biznesowy. Najwyższy zatem czas na otrzeźwienie i realizację zapowiadanych od lat inwestycji w zakresie bezpieczeństwa energetycznego w naszym kraju.
Podczas piątkowej debaty nad bezpieczeństwem energetycznym Polski, przeprowadzonej w Sejmie rząd zademonstrował jedynie siłę spokoju, nie widząc specjalnie zagrożeń w związku z kryzysem gazowym. Premier Pawlak przekonywał posłów, ze nasz kraj posiadając znaczne zasoby paliw stałych, jest jednym z najmniej uzależnionych od dostaw surowców energetycznych krajem Unii Europejskiej. Uspokajał, że w naszym bilansie energetycznym gaz stanowi jedynie 12 proc. ogólnego zużycia. Jakby zapominając o istocie problemu, jak bardzo gaz jest istotny dla odbiorcy detalicznego, używającego go do ogrzania mieszkań i powszechnie wykorzystującego go w kuchni. I właśnie z tego powodu brak gazu, zawsze oznaczać będzie ogromny problem społeczny. Tymczasem problem z gazem w Polsce to nie tylko alternatywne źródła dostaw gazu, ale również m.in.: możliwość pełnego dysponowania systemem przesyłowym (kontrola właścicielska) i konieczność jego rozbudowy, zabezpieczenie odpowiedniej pojemności magazynowej i wzrostu potencjału wydobycia gazu krajowego, oraz wprowadzenie odpowiednich regulacji prawnych zapewniających funkcjonalność całego sektora (obrót, magazynowanie, dystrybucja, przesył) i liberalizację rynku. Na wszystkich wymienionych kierunkach rozwoju występuje w Polsce nie tylko zastój, ale notujemy również wiele podjętych wcześniej, negatywnych dla poziomu naszego bezpieczeństwa decyzji. Chodzi tu przede wszystkim o zaniechanie podpisanych w 2001 r. kontraktów z dostawcami z Danii i Norwegii, oraz przedwczesny proces prywatyzacji PGNiG, zanim państwo nie zapewniło sobie wyłącznego wpływu na wydobycie i przesył gazu. Odpowiedzialność za podjęcie tych decyzji ponosi rząd SLD-owski Millera a potem Belki. Bezpieczeństwo energetyczne Gazprom jest światowym liderem w produkcji i eksporcie gazu ziemnego. Jest on też głównym dostawcą gazu w Europie z eksportem na poziomie ok. 130 mld m sześc., a wliczając w to także Turcję 150 mld m sześc. gazu. Firma rosyjska jest również udziałowcem operatorów gazowych z Niemiec, Włoch, Czech, Finlandii, Węgier, Wielkiej Brytanii oraz Litwy, Łotwy i Estonii. Apetyty tego potentata są jednak dużo większe i planuje on zwiększyć swój udział eksportu gazu na rynku europejskim do poziomu 180 mld m sześc. w 2010 r. i do ok. 220 mld sześc. w 2020 r. co będzie stanowić 30 proc. zużycia gazu ziemnego w Unii Europejskiej. W tym samy czasie, prognozowany jest także wzrost zużycia gazu w Polsce z poziomu ok. 15 mld sześc. do 26 mld m sześc. Przy czym planowany jednocześnie wzrost wydobycia gazu krajowego jest wprost nieproporcjonalny i ma wynieść zaledwie 6 mld m sześc. (obecnie blisko 5 mld m sześc). Co oznacza, że w najbliższej przyszłości znacząco zmieni się na niekorzyść ilość własnego surowca używanego do zaspokajania potrzeb gazowych w Polsce, przy jednoczesnym stałym wzroście zapotrzebowania na gaz sprowadzany w imporcie. Realizację planu ekspansji Gazpromu mają zapewnić inwestycje w zwiększenie przepustowości już istniejących gazociągów oraz budowa nowych w tym Gazociągu Północnego prowadzonego do Niemiec po dnie Bałtyku. Przy czym trudno wyzbyć się wrażenia, że tzw. bałtycka rura ma nie tyle zapewnić dywersyfikację rosyjskich korytarzy eksportowych w celu zwiększenia dostaw, co po prostu chodzi o eliminację tranzytu przez kraje trzecie, w tym przypadku Polski. Gdyby było inaczej, to zrealizowano by najpierw to, do czego zobowiązano się już wcześniej, czyli druga nitkę rurociągu Jamał - Europa (Rosja-Białoruś-Polska-Niemcy), zwłaszcza, że inwestycja lądowa jest dużo tańsza niż morska. Tymczasem z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego Polski, czytamy w dokumencie pt. "Polityka dla przemysłu gazu ziemnego" z marca 2007 r., a opracowanego przez poprzedni rząd: warte odnotowania są zmiany w polityce rynkowej prowadzonej przez największe spółki sektora funkcjonujące w regionie, a zwłaszcza przez największego dostawcę - OAO Gazprom. W rządowej Strategii energetycznej Federacji Rosyjskiej do roku 2020 z 28 sierpnia 2003 r. zamieszczono następujące stwierdzenie: Strategicznymi celami rozwoju przemysłu gazowego są: (...) zabezpieczenie politycznych interesów Rosji w Europie i państwach sąsiedzkich, a także w regionie azjatyckim i Oceanu Spokojnego. Gazprom - monopolista w zakresie eksportu i przesyłu gazu w FR - jest naturalnym wykonawcą tej strategii. W tak rozumianej strategii należy wyróżnić m.in. próby uzyskania przez Gazprom dostępu do rynków detalicznych poprzez kontrolę sieci przesyłowych i dystrybucyjnych w krajach odbiorcach gazu, a także poszukiwanie nowych dróg przesyłu gazu z pominięciem krajów tranzytowych. Stosowana przez Gazprom od lat polityka cenowa świadczy dobitnie o ich politycznej motywacji. Kraje spolegliwe wobec Kremla płacą za rosyjski surowiec znacznie mniej. I tak dla przykładu na Białorusi Gazprom przejął gazociąg Jamał - Europa i Mińsk płaci 128 dol. za 1000 m sześc. gazu, czyli blisko cztery razy mniej niż Wilno czy Warszawa. Smok zjada własny ogon Dyskusja o uniezależnieniu się od importu gazu z Rosji zupełnie przesłania nam sytuację tej gazowej potęgi. Tymczasem już wkrótce - alarmują eksperci - Rosja może przestać realizować swoje gazowe zobowiązania. Według Instytutu Polityki Energetycznej z Moskwy w najbliższej przyszłości w rosyjskim bilansie gazowym zabraknie w sumie 100 mld m sześc. surowca. Rosyjski Instytut Problemów Monopoli Naturalnych prezentuje podobną opinię: w krótkim okresie czasu Gazprom będzie mógł rekompensować braki gazu dzięki zmniejszaniu eksportu w dopuszczanym kontraktami przedziale i przez pozyskiwanie gazu środkowoazjatyckiego, ale w 2010 r. deficyt gazu na rynku krajowym i zagranicznym sięgnie 124 mld sześc. Rosja produkuje rocznie 550 mld sześc. gazu ziemnego, z czego dwie trzecie rozprowadza na rynku wewnętrznym i już dzisiaj potrzebuje gazu z Turkmenistanu (50 mld sześc.), aby Gazprom mógł zrealizować kontrakty zewnętrzne. Podstawowym problemem jest według ekspertów to, że Gazprom wciąż za mało inwestuje w wydobycie. Ponadto wydobycie Gazpromu skoncentrowane zostało w dużej większości, w trzech "dojrzałych" złożach: Urengojskoje, Jamburskoje, Miedwieżje - które dostarczają coraz mniej gazu. Podczas gdy Gazprom podaje, że kierując się opłacalnością do 2010 r. będzie kontynuował wydobycie w złożach zlokalizowanych blisko istniejącej już sieci gazociągowej. Instytut Polityki Energetycznej podkreśla z kolei, że najprawdopodobniej dopiero po 2012 roku będą uruchomione nowe wielkie złoża jamalskie i złoże Sztokmanowskie, które od 2011 roku miało zapewnić eksport gazu skroplonego do USA. Tymczasem nie uruchamiając nowych wielkich złóż gazu Gazprom może utrzymywać wydobycie na stałym poziomie, ale nie może istotnie go powiększyć. Zwłaszcza, że deklaracja o koncentrowaniu się rosyjskiego potentata na wydobyciu w pobliżu działających już tras przesyłu oznaczałaby też zahamowanie rozwoju projektów wydobycia we Wschodniej Syberii i na Dalekim Wschodzie Rosji. Do konfliktu gazowego między Ukrainą i Rosją dochodzi co roku. W tym roku obydwie strony znalazły się jednak w szczególnie trudnej sytuacji, gdyż tym razem Ukraina zgromadziła zapasy gazu na wiele tygodni, natomiast Rosji zależy na jak najszybszym uruchomieniu dostaw - aby ratować zagrożony budżet państwa, którego dochody w 65 proc. pochodzą ze sprzedaży surowców naturalnych, w tym przede wszystkim ze sprzedaży ropy i gazu. Ponadto dopóki gaz jest wydobywany i płynie, fizycznie nie można przerwać eksploatacji złoża. Gazprom nie może więc nie dostarczać gazu, nie tylko z powodów ekonomicznych i prestiżowych, ale także technologicznych. I Ukraińcy dobrze o tym wiedzą. Dywersyfikacja koniecznością Aby sprostać wyzwaniom inwestycyjnym Gazprom potrzebuje ogromnych funduszy, tymczasem w wyniku kryzysu spadające gwałtownie ceny ropy i w ślad za nią gazu, doprowadziły rosyjską firmę do poważnych tarapatów finansowych. Wartość giełdowa spółki spadła o 76 proc. a jej zadłużenie szacuje się na 50 mld dol. Sytuacja ta zagraża również dochodom budżetu Rosji, co może nieść nawet nieobliczalne następstwa dla wewnętrznej stabilności kraju. Dodatkowo odcinając gaz dla Ukrainy, rosyjski koncern ukarał faktycznie swoich najlepszych i rzetelnych klientów. Wiele europejskich krajów, dla których gazociągi ukraińskie są jedyną lub główną drogą dostaw rosyjskiego surowca, ma duże problemy. Biorąc, zatem pod uwagę ograniczenia rosyjskiej gazowej potęgi może się okazać, że planowana przez kraje europejskie w tym Polskę dywersyfikacja stanie się po prostu koniecznością. Tymczasem zakręcając kurki z gazem premier Rosji Władimir Putin, paradoksalnie może osiągnąć cele odwrotne do zamierzonych. Obecnie każdemu liderowi UE o wiele trudniej będzie argumentować, że Rosja jest wiarygodnym partnerem handlowym, jeśli Putin chwali się w telewizji, że zakręcił gaz w okresie najmroźniejszej od lat zimy. Mariusz A. Roman
![]()
2008-12-01 Polska racja stanu Niejednokrotnie podejmowałem temat suwerenności i niepodległości Polski, jednak w żadnym ze swych poprzednich artykułów nie skupiłem się na najważniejszym aspekcie. Jest nią niewątpliwie gospodarka. W dzisiejszych czasach siłą i właściwie jedynym orężem w międzynarodowej rywalizacji jest posiadanie przez państwo własnego, rodzimego biznesu.
Niestety zalew tanich towarów z zagranicy oraz przewrót społeczno-gospodarczy jaki się dokonał w 1989 roku postawił naszą gospodarkę na krawędzi upadku. Polska utraciła 80 procent potencjału gospodarczego. Dzika prywatyzacja pogrążyła marzenia Polaków o silnej gospodarczo Ojczyźnie. Przestarzałe fabryki nie były w stanie konkurować z nowoczesnymi zachodnimi. Zostaliśmy zmuszeni do wprowadzenia do kraju obcych inwestorów. Ci jednak, co było do przewidzenia, nie dbali o fabryki w Polsce w równym stopniu jak o swoje rodzime firmy. W moim rodzinnym mieście upadek fabryki Daewoo oznaczał upadek całego regionu. Nowe spółki zostały utworzone wokół większych miast, zwłaszcza na zachodzie i w centrum. To dla pozostałych, niezagospodarowanych regionów oznaczało zmarginalizowanie i cofnięcie w rozwoju. Polacy byli zmuszeni do opuszczenia swych rodzinnych miast, a po wejściu Polski do UE również Polski. Siłą narodu jest siła jego gospodarki. Nasza gospodarka została po 1989 roku w znacznym stopniu zastąpiona "gospodarką międzynarodową". Rodzime Polskie fabryki zostały sprzedane zagranicznym inwestorom i od nich uzależnione. Polacy stali się robotnikami, którzy za niewielkie pieniądze wykonują pracę, którą obywatele rozwiniętych państw nie chcieliby wykonywać za połowę płaconej nam sumy. Zyski zagranicznych przedsiębiorstw - powstałe z naszej ciężkiej pracy - nie przyczyniają się do wzrostu majątku narodowego. Zostaliśmy skazani na prace na rachunek obcego kapitalisty, który drenuje z nas potencjał i pracę. Nie byłbym przeciwnikiem takiego stanu rzeczy, gdyby nasi - Polscy przedsiębiorcy mogli się rozwijać i w równym stopniu konkurować na światowym rynku. Jakby równie dużo było polskich firm za granicą co zagranicznych u nas. Niestety tak nie jest. Dlatego Polską racją stanu powinna być ochrona i pomoc dla Polskich przedsiębiorców, ich rozwój oznacza faktyczny rozwój naszego kraju. Spoglądając na aspekt gospodarki globalnie, najważniejszym jej sektorem są małe i średnie spółki. Równomierny rozwój i szansa na bogacenie się każdego z regionów UE będzie możliwa jedynie wówczas, gdy gospodarka będzie się opierać głównie o małych i średnich przedsiębiorców. Takie firmy posiadają liczne walory. Najważniejszym z nich jest personalne podejście pracodawcy do pracowników. W dużych zakładach, koncernach relacje między właścicielami a pracownikami nie są w ogóle możliwe, w mniejszych jest inaczej. Dzięki tej sytuacji pracownicy, którzy czują się doceniani i traktowani po ludzku są bardziej efektywni. Średniemu przedsiębiorcy łatwiej jest spojrzeć na człowieka nie jako środek do celu, zysku, lecz jako na podmiot, który sam w sobie jest celem. Kolejnym atutem jest ich elastyczność oraz wpływanie bezpośrednio na rozwój lokalnych społeczności. A co najważniejsze małe i średnie firmy są Polskie, zarządzane przez Polaków, ich zyski wpływają na wzrost zamożności naszego kraju, każda złotówka przez nie zarobiona pozostaje w Polsce, w niej jest inwestowana. Ustawodawstwo Polskie z uwagi na te i inne ich atuty stwarza warunki na ich rozwój, ale niestety tylko na papierze. Założeniem prawodawstwa, wg Ustawy o swobodzie działalności gospodarczej jest (art. 103 ustawy: Państwo stwarza, z poszanowaniem zasad równości i konkurencji, korzystne warunki dla funkcjonowania i rozwoju mikroprzedsiębiorców, małych i średnich przedsiębiorców, w szczególności przez inicjowanie zmian stanu prawnego sprzyjających rozwojowi mikroprzedsiębiorców, małych i średnich przedsiębiorców (...). Jednak im więcej szczytnych sformułowań na papierze tym mniej w rzeczywistości. Miałem zaszczyt gościć niedawno na Kongresie Gospodarki Polskiej organizowanym przez Kongregacje Przemysłowo-Handlową Ogólnopolską Izbę Gospodarczą. Przedsiębiorcy jednogłośnie wystosowali pismo do prezydenta RP o zawetowanie nowelizacji ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Zmiany te to wykreślenie art. 15 ust. 4 zakazującego sprzedaż bonów towarowych po cenie niższej niż nominalna. Taka zmiana faworyzuje duże koncerny i wielkie sieci handlowe godząc w mniejsze podmioty. Godzi również w samo założenie uczciwej konkurencji, którego bronić ma ustawa i koliduje z założeniami zapisanymi w ustawie o swobodzie działalności gospodarczej. Politycy wprowadzając takie zmiany godzą w interes narodowy. Działają na szkodę polskich przedsiębiorców i pozwalają na jeszcze większy drenaż Polskich pieniędzy za granice przez zachodnie koncerny. Polska nigdy nie będzie silnym państwem jeżeli jej politycy przez złe ustawodawstwo będą jej szkodzić. Koncerny, które weszły na nasz rynek też kiedyś zaczynały jako średnie spółki, jednak ich rozwój na zachodzie nie był zakłócany a wręcz wspierany, dzięki temu rozwijały się i zdobywały kolejne rynki. Naszym przedsiębiorcom nie będzie to nigdy dane, dopóki w Sejmie dominować będą politycy, którzy interes Polskich obywateli mają za nic. Dla których świat kończy się na Warszawie i wielkich układach, kolosalnych pieniądzach i wpływach. Polityka musi zejść na dół, do miast i miasteczek, do regionów. Obecne czołowe partie nie mają żadnych swoich struktur i przedstawicieli w wielu powiatowych miastach! Posłom nie chce pojawiać się nawet raz na jakiś czas w okręgu by wysłuchać czego od nich oczekują ludzie, którzy im zaufali oddając głos. Z czym borykają się przedsiębiorcy w regionach. Pojęcia "małe i średnie", "lokalne" są im w ogóle nie znane. Ważne jest tylko to czego chce lider i jaki jest interes partii. Jak ładnie wystąpić w TVN i z kim ważnym się napić by załatwić pracę dla rodziny. W Wielkiej Brytanii brak parlamentarzysty w terenowym biurze w weekend oznacza jego koniec. Utrata zaufania w jego rodzinnym mieście to pożegnanie się z mandatem nawet w czasie kadencji. Posła można odwołać zwykłym referendum lokalnym. Ważniejsze od elitarnych spotkań w Londynie, podlizywania się liderowi, wielkich układów jest los jego jedynego sędziego - głosu miasta, gminy 80 tysięcznej, która go wybrała. Poseł zmuszony jest działać w imię interesu narodowego, którym jest służenie każdej części swojej ojczyzny. System oparty o jednomandatowe okręgi wyborcze ma też inną zaletę. Doprowadza do stabilności władzy. Tworzy dwubiegunową scenę polityczną, jednak nie dyktat dwóch partii, tylko zdrową konkurencje dwóch otwartych, mających silne zaplecza lokalne struktur obywatelskich. Stabilna większość w parlamencie pozwala na dokonanie reform, ale tylko tych korzystnych dla obywateli. Jakże inny to jest system od tego naszego, w którym jedna rozmowa z liderem - panem i władcą załatwia "sprawę". Inni posłowie, choćby chcieli głosować inaczej nie uczynią tego, bo oznacza to ich polityczną śmierć, odmowę na wpisania ich na listę partyjną, lub wyznaczenie miejsca "niebiorącego" zazwyczaj od 7 do przedostatniego. Walką o Polską rację stanu jest konsekwentne dążenie do zwiększania się majątku narodowego, rozwoju małej i średniej przedsiębiorczości. Do tego by Polacy mieli coraz więcej i byli coraz bogatsi. Nie osiągniemy tego jednak dopóki będą reprezentować nas ludzie, dla których racją stanu jest utrzymanie w układzie, a Polska oznacza niesprecyzowany podmiot na arenie wielkiej polityki i wielkich interesów. ![]()
2008-10-26 Niemoralność dotacji W latach 2007-2013, Polska otrzyma nawet 90 mld euro rozmaitych dotacji. To blisko 300 mld złotych, suma zawrotna przekraczająca dwukrotność budżetu Polski. Czy rzeczywiście jest się z czego cieszyć?
Nie ustaje fala euforii związana z wydawaniem unijnych pieniędzy. Nawet ekonomiści dają się ponieść emocjom i w ich wypowiedziach więcej entuzjastycznych opinii, niż wyważonych analiz. Co zakrawa na absurd - dotacje, forma pomocy finansowej zwykle kojarzona ze wspieraniem nieporadnych - stały się synonimem przedsiębiorczości, na nawet specyficznym nowym rynkiem, alternatywną formą pozyskiwania finansowania inwestycji, a także czynnikiem dzięki, któremu "wartość PKB Polski zwiększy się o kilka procent". Może dla równowagi warto obalić najpopularniejsze mity dotyczące dotacji. 1. Dotacje zwiększają PKB
Nietrwale. Wydawanie funduszy dotacyjnych przypomina trwonienie spadku po bogatym wuju. Jeśli środki będą inwestowane (np. w dobra trwałe, infrastrukturę, wiedzę) PKB rzeczywiście wzrośnie. Jeśli będą przejadane (np. na wynagrodzenia, byle jakie szkolenia czy biurokrację), fundusze przysporzą niewiele pożytku. Podobnie jak nadmierna konsumpcja, która co prawda polepsza bieżące wskaźniki ekonomiczne, lecz nie powoduje trwałej poprawy ekonomicznej kraju. 2. Dotacje daje nam Unia
Niezupełnie. UE nie posiada własnych mocy wytwórczych, szczególnie jeśli chodzi o kapitał. Na dotacje składają się podatnicy z krajów członkowskich, w tym Polski. Dotacje są pewną wyszukaną formą redystrybucji kapitału. Przymusowymi dawcami są wszyscy podatnicy. Biorcami są osoby odpowiadające na propozycje stworzone przez biurokratów. To tak, jakby przedsiębiorca oddawał pieniądze urzędnikowi, a potem starał się o ich zwrot, ale na warunkach ustalonych przez urząd. 3. Dotacje tworzą miejsca pracy
Głównie na nowopowstałym "rynku pozyskiwania dotacji". To ogromny żyjący własnym życiem konglomerat, na który składają się tysiące firm konsultingowych, szkoleniowych, rozmaitych agend i organizacji. Cała armia pracowników biurowych powielających informacje, zajmujących się ich analizą, opiniowaniem, zatwierdzaniem bądź odrzucaniem. Naturalnie można się cieszyć, że ludzie mają pracę, lecz owa machina jest coraz droższa i coraz bardzie przypomina carską biurokrację. 4. Dzięki dotacjom kwitnie biznes
Statystyki (kto nie daje wiary niech sobie poszuka) nie wykazują boomu nowych pomysłów inwestycyjnych, ani nawet wysypu nowych przedsięwzięć. Malejąca liczba bankructw może natomiast świadczyć o tym, że dotowane są przedsięwzięcia nierentowne. Przypomina się stara prawda, że dobry biznes rozwija się samodzielnie i nie potrzebuje dotowania. 5. Dotacje pomagają małym i średnim przedsiębiorstwom
Wątpliwe. Wiele nowozakładanych firm upada. Niektórzy zakładają firmy tylko po to, aby uzyskać dotację, bez innego ekonomicznego sensu. Powstają projekty bezcelowe, wtórne, nieużyteczne. Założenie firmy za podarowane pieniądze staje się azylem na kilka lat, przypominającym pójście na dowolne studia, aby nie być wziętym w kamasze. 6. Dotacje zwiększają innowacyjność firm
Jeśli duża firma może sobie pozwolić na poświęcenie części zasobów (pracy, czasu, kapitału) na pozyskiwanie dodatkowego finansowania, to dla małej firmy ubieganie się o dotacje pochłania lwią część pracy i czasu, które mogłaby przeznaczyć na kontynuowanie swojej podstawowej działalności. Jeśli ubieganie się o dotacje zastępuje marketing, trudno mówić o racjonalnym wykorzystywaniu swoich zasobów. 7. Dotacje rozwijają "kapitał ludzki"
Wiele szkoleń czy sympozjów jest pomocnych, lecz niektóre nie przydadzą się na długo. Jeśli gros czasu poświęca się prezentacji kolejnych programów dotacyjnych czy technikom wypełniania wniosków, ów rozwój ogranicza się do umiejętności biurowych. 8. Dotacje finansują projekty polskich firm
Nie zawsze. Jeśli dotuje się kupno licencjonowanych programów czy określonego sprzętu komputerowego, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to zawoalowana forma dotowania producentów, współpracujących z urzędnikami. Naturalnie nie jest to teoria poprawna politycznie, ale cele polskich przedsiębiorców nie zawsze są zbieżne z urzędniczymi. 9. Polska nie poradziłaby sobie bez dotacji
Dotacje na "prawie wszystko" są typowo unijnym wynalazkiem. Wiele krajów świata poradziło sobie bez dotacji, doskonale radziliśmy sobie bez większego wsparcia w pierwszym okresie transformacji gospodarczej. Co z tego, że Polska rozwijałaby się może trochę wolniej? W filozofii "dajmy tym którzy się mają dobrze, aby mieli się jeszcze lepiej" trudno doszukać się jakiegoś głębokiego sensu. 10. Dotacje leżą w interesie obywateli
Dotacje leżą w interesie urzędników. Gdyby nie dotacje ich praca byłaby zbędna. Finansowane dotacjami projekty często wspierają propagandę sukcesu dotacji. Konsumentom zależy na jak największej konkurencji na rynku. Dotacje burzą naturalną, konkurencyjną, rynkową równowagę, dyskryminując tych, którzy starają się radzić samemu i nie korzystają z państwowej pomocy. F.A von Hayek odmawiał moralnego prawa wszelkiej pomocy redystrybucyjnej wykraczającej poza pomoc kalekim, wdowom i sierotom. Polityka dotacji UE uznaje za potrzebujących pomocy wszystkich obywateli krajów członkowskich. Powstaje więc pytanie, czy europejscy przedsiębiorcy zbytnio się nad sobą nie użalają? ![]() Dr Tomasz Teluk jest dyrektorem Instytutu Globalizacji, ekspertem Centre for the New Europe w Brukseli. ![]() |
Koszalin 2007 | www.komk.ovh.org | Komitet Obywatelski Miasta Koszalina |